Lekki krem zrokitnikiem od Sylveco - dla mnie bubel ostatnich miesięcy

Hey.
Dziś temat inny niż włosy. W tym poście chciałam Wam opisać lekki krem rokitnikowy od Sylveco. Zapewne znalazł on wiele zwolenniczek, dla mnie jednak jest totalnym... BUBLEM :(


Krem otrzymałam w kartonowym opakowaniu, nota bene bardzo ładnym, które miesciło równie śliczne opakowanie z dozownikiem. Za 50 ml zapłaciłam aż 28 zł, dlatego beznadziejność tego kremu w moim przypadku boli mnie jeszcze bardziej. Obietnice producenta są dość znaczne, jednak jeśli chcecie się dowiedzieć jak produkt działa na mnie, zapraszam do drugiej częsci wpisu.

Co obiecuje nam producent:
Lekki krem rokitnikowy dostarcza skórze z pierwszymi oznakami starzenia niezbędnych witamin dzięki czemu działa tonizująco na skórę przywracając jej koloryt i blask. Wzmacnia i regeneruje cerę zmęczoną i przesuszoną.



 Krem jest hypoalergiczny nadaje się do codziennej pielegnacji każdego typu skóry, w szczególności skory z widocznymi oznakami starzenia się.


Olej rokitnikowy jest bogaty w witaminy i mikroelementy, które zapewniają odżywcze, wzmacniające i rewitalizujące działanie.
Ekstrakt z kory brzozy, pobudza syntezę kolagenu i elastyny, dzięki temu opóźnia proces powstawania zmarszczek.
W kremie zastosowano ekstrakt z aloesu, który wykazuje silne właściwości nawilżające i zmiękczające.
Naturalne oleje roślinne i masło shea zawarte w kremie wpływają na odbudowę warstwy wodno- tłuszczowej, a ich połączenie z alantoiną zapewnia skórze szybkie ukojenie.
Witamina E zabezpiecza skórę przed szkodliwym wpływem czynników zewnętrznych.
Ekstrakt z mydlnicy lekarskiej, który zawiera saponiny, ułatwia wnikanie składników aktywnych w głąb skóry.


Działanie:
skóra jest odpowiednio chroniona, odżywiona i zrewitalizowana\
przywrócony jest skórze zdrowy blask

----------------------------------------------------------

Mam 29 lat. Nie mam zbyt wielu zmarszczek, poza tymi mimicznymi, moja skóra nie ma też wczesnych oznak starzenia się. Jednak cera jest szara, nijaka, często zmęczona i bez blasku, a ponadto sucha. Dlatego też wybrałam sobie ten krem.

Pierwsze co mnie odrzuciło po zaaplikowaniu kremu, to zapach. Obrzydliwy, duszący, chemiczny smród. Mam kilka produktów z rokitnikiem, ba, mam nawet sam rokitnik i zapewniam, że na pewno nie ma takiego odoru. Byłam nawet skłonna pomyśleć, że krem się popsuł, ale przez przypadek, gdy kupowałam pszeniczny szampon z Sylveco, farmaceutka dała mi próbki tego kremu, zwracając uwagę, że krem niestety - śmierdzi. 
Drugie co mnie zmartwiło, to kolor kremu - mocno żółty, lekko podbarwiony na pomarańczowo. Niestety, nie ważne jak bardzo cienka jest warstwa kosmetyku - moja twarz jest żółta, wygląda gorzej niż bez kremu. Zapewne barwa specyfiku miała nadawać blasku i zdrowego wyglądu, ale niestety, mnie nie pomaga, a wręcz gorzej - szkodzi.
Krem nie jest lekki. Nie jest też to co prawda ciężka i treściwa masa, ale spodziewałam się czegoś lżejszego. U mnie produkt się po prostu nie wchłania. Zaaplikowany w ilości prawie znikomej - nadal barwi mi cerę i pozostawia tłusty, lepki film.


Krem co prawda mnie nie zapycha tak mocno jak większość tego typu kosmetyków, ale powoduje większe wydzielanie sebum, co z kolei tak czy siak prowadzi do pryszczy. Owszem, produkt ma nawilżać suchą skórę, ale nikt nie wspominał, że będę potem miała problemy z tłustym nosem, brodą i policzkami ;/

Nie jestem w stanie nic dobrego powiedzieć o tym kremie. Dla mnie to totalny bubel. Czytałam kilka pozytywnych wpisów o tym bubelku, ale ja na prawdę - żałuję tego zakupu :/



Czytaj dalej...

Zakupy w BingoSpa

Heyka, dziś krótko.

Niedawno w Beglossy otrzymałam (jak i każda z kupujących box) bon o wartości 50 zł na zakupy w Bingospa.eu, działający przy zakupach powyżej 109 zł.
BingoSpa nie znam, ale kilka masek mnie zainteresowało. Ceny też nie są zbyt wygórowane (przynajmniej produktów, które zakupiłam), więc postanowiłam "zaszaleć". 
W moim koszyku znalazły się:


  1. Maska do włosów z ekstraktem z drożdży piwnych 
  2. Maska do włosów z masłem Shea i pięcioma algami
  3. Maska do włosów z proteinami kaszmiru i kolagenem
  4. Mleczna maska do włosów z elastyną
  5. Szampon kolagenowy z olejem arganowym i ekstraktem z bambusa 
  6. Kuracja SPA dla włosów słabych, wypadających i po farbowaniu 12 ekstraktów
  7. Arganowa kuracja do włosów z lnem i jedwabiem
  8. Błotna maska do twarzy z kolagenem 
W sumie 8 produktów (plus jeszcze kilka prezentów dla mamy). Jak tylko skończę etap "pielęgnacja" z Pilomaxem, chętnie przetestuję moje nowe maski. Na stronce kosmetyki zbierają dobre opinie, ale wiadomo, stronka producenta, to zawsze stronka producenta ;) Jednakże na KWC tez nie jest najgorzej, dlatego wiąże z maskami i szamponem ogromne nadzieje. 
Uwadze nie umknie też błotna maska do twarzy, która powinna oczyścić moją cerę - no zobaczymy, jestem na razie nastawiona na pozytywne efekty. 
Jak będzie, dowiemy się niebawem :)


Czytaj dalej...

Pilomax KROK PIERWSZY - Regeneracja - czyli moje testy z Wax Pilomax

Witam.

Jakiś czas temu wspominałam Wam o produktach z Pilomaxu, które zostały mi przysłane w ramach testów. Są to kosmetyki do regeneracji i pielęgnacji włosów farbowanych, w kolorze jasnym.
O szamponach, maskach i odżywce które dostałam możecie przeczytać na firmowej stronie Pliomaxu, o TUTAJ.

Zacznę może od tego, że nie do końca zastosowałam się uwag producenta, co do używania produktów i postąpiłam inaczej. Ponieważ moje włosy były przez kilkanaście dni narażone na słońce, morską wodę i piasek, 4 razy pod rząd użyłam produktów jedynie do regeneracji i te dziś zamierzam Wam opisać. Później zaczęłam stosować się już do rad na stronie i wdrożyłam do testów także zielone tubki - pielęgnację. Na ten moment jednak, tak jak pisałam, omówię opakowania czerwone.


SZAMPON
Od niego zaczynamy prawie każdy "rytuał" dbania o nasze włosy. Bardzo bałam się, że taki typowy szampon regenerujący będzie miał sztuczny i chemiczny zapach. Nic bardziej mylnego - szampon pachnie ślicznie, lekko, owocowo i ma bardzo lekko zielony, przeźroczysty kolor. Pieni się ładnie i pomimo braku SLS i SLES domywa włosy bardzo dobrze, jednocześnie nie plącze pasm i nie sprawia że są szorstkie.


MASKA
Tak samo jak szampon, pachnie ładnie i ma biały kolor, a konsystencja jest bardzo gęsta. Według mnie jest średnio wydajna. Ilość jaką zaleca nam producent, czyli jedna łyżka na średniej długości włosy, jest dla mnie porcją za małą i potrzebuję więcej, aby dobrze nasycić moje kłaczki. 
Maska zmywa się fajnie, a po dokładnym zmyciu czuć, że włosy z niej skorzystały. Są gładkie, miękkie i przyjemne w dotyku. Pamiętać jednak trzeba, aby nie trzymać jej na głowie za długo, bo może obciążać. Czas jaki podany jest na opakowaniu czyli CZAS minut jest według mnie wystarczający i nie trzeba przesadzać.


ODŻYWKA W SPRAYU
Wpsikiwałam ją przed modelowaniem, tak jak przykazano. Kosmetyk nie obciąża włosów, jest lekki i odżywczy, choć zapach ma średni jak dla mnie. Ładnie wygładza i nawilża, wieńcząc dzieło szamponu i maski, ale... No właśnie, jest ale. Produkt jest zbyt lekki dla moich włosów. Nie dociąża ich tak jak powinien i niestety, ale nie potrafię na nim porządnie ułożyć fryzury. Końcówki szybko się wywijają, a włosy u nasady, opadają - właściwie już podczas stylizacji nie potrafię ich odbić od skóry głowy. To nie tak, że włosy są zbyt obciążone, lepkie czy tłuste. Nie, włosy są puszyste, czyste i zwiewne, ale nie współpracują i nijak nie da się ich porządnie uczesać. Sprawę załatwiłam inaczej za trzecim razem - w popsikane włosy wtarłam troszeczkę pianki do stylizacji, co spowodowało lepsze układanie się pasm. 



----------------------------------------------------------

WRAŻENIA OGÓLNE:

Zacznę może od tego, że jak czytałyście wyżej - moja opinia o kosmetykach z Pilomaxu jest szczera. Co mi się nie podoba, to opisuję, a co jest według mnie dobre - zasługuje na pochwałę. To, że produkty dostałam za darmo nie ma żadnego wpływu na to co napisałam wyżej i napiszę poniżej. 
Moje włosy po wakacjach w Grecji na prawdę się popsuły, straciły blask przez brak olejowania, były mocno wysuszone, zaczęły się troszkę plątać. W produktach z Pilomaxu pokładałam duże nadzieje, szczególnie właśnie w czerwonej regeneracji. Już po pierwszym użyciu zauważyłam poprawę stanu i jakości pasm. Były wyraźnie bardziej nawilżone, grubsze i sprężyste. Pomijając fakt, że odzywka zupełnie nie nadaje się do stylizacji, to jednak gołym okiem dało się zobaczyć, że produkty zadziałały. Włosy w dotyku stały się gładsze i zdrowsze. 



Za drugim razem za długo potrzymałam maskę i włosy przeciążyłam, ale kolejne razy, trzeci i czwarty - było idealnie. Mam wrażenie, że moje pasma są w dużo lepszej kondycji niż przed wyjazdem, a spodziewałam się przynajmniej miesięcznej walki o polepszenie ich stanu. 
Jedyne czego niestety nie zauważyłam, to wydobycia blasku koloru pofarbowanych pasemek. Owszem, sam blask włosów się poprawił (swój udział miał w tym też rytuał Kerastase), ale kolor nie wybija się jakoś szczególnie bardziej niż przedtem. Jednakże i tak wracam do swojego naturalnego koloru, więc dla mnie pasemka nie grają aż tak ważnej roli. Jestem niesłychanie zadowolona z obecnego stanu moich włosów i bardzo ciekawi mnie kolejny krok, czyli pielęgnacja, o której Wam napisze jak tylko przetestuje moje zielone tubki :) Na ten moment mogę Wam z całego serca polecić krok" regeneracja" od Pilomaxu. 


Czytaj dalej...

Rytuały Kerastase

Witam Was.

Niedawno wspominałam o rytuale Kerastase, jaki zafundowałam moim włosom po powrocie z wakacji. Zdecydowałam się na niego, ponieważ ponad rok temu odbyłam już jeden z takich rytuałów (wtedy był to zielony rytuał cementowania) i byłam zadowlona, dlatego nie miałam wiekszych obaw i tym razem.

Zabieg przeprowadzono w salonie fryzjerskim Gabriel w Tarnowskich Górach i składał się z kilku faz.

1. Fryzjerka posadziła mnie na krześle, przyniosła opakowanie pokazowe rytuałów i krótko każdy z nich opisała. Każdy z nich, to ampułka 12 ml skoncentrowanej substancji odbudowujacej włosy. Dodatkowo możemy skorzystać z boostera, który zaspokoi drugorzędne potrzeby naszych włosów

Fotografia pochodzi ze strony internetowej salonurodygabriel.pl

Właściwie bez namysłu, od razy wiedziałam jaką ampułkę i jaki booster wybiorę. Zdecydowałam się na koncentrat OLEO FUSION dla włosów suchych i uwrażliwionych oraz na booster PIXELIST do włosów farbowanych.

2. Moje włosy na początku zostały dwa razy porządnie umyte szamponem, a skóra głowy była przyjemnie wymasowana. 

3. Następnie fryzjerka połączyła koncentrat z boosterem, nałożyła na buteleczkę aplikator i wpsikała mi gotowy mix we włosy. Zapach był nieziemski, lekko kwiatowy, lekko owocowy, bardzo podobny do zapachu maski PHYTO Keratine. 

4. Po dokładnym wpsikaniu specyfiku w pasma zostałam zaprowadzona z powrotem na fotel, a moja głowa znalazła się w specjalnym urządzeniu MicroMist, który wspomaga działanie preparatu. Jest to taki pojemnik, do którego wsadza się skalp i rozpuszczone włosy i przez około 15 minut nasze pasma zamknięte są w kapsule w której krąży ciepła para wodna. Ostatnie kilka chwil to z kolei nawiew zimnego powietrza, który w moim odczuciu miał zamknąć łuski włosa. 

 

5. Po 15 minutach spędzonych ze skalpem i włosami w kapsule, włosy zostały wypłukane, ale nie myte ponownie. Fryzjerka spłukała mi tylko nadmiar specyfiku, niestety według mnie - trochę za krótko je płukała, ale ja się nie znam, być może tak trzeba.

6. Następnie włosy zostały obcięte i wymodelowane.

----------------------------------

Ogólne wrażenia po rytuale:

Przede wszystkim  cały zabieg był bardzo przyjemny - masaż skalpu (plus fotel masujący plecy), cudowny zapach produktu, relaks podczas parowania włosów - szło odetchnąć. 
Po wysuszeniu i wymodelowaniu moje włosy stały się odmienione. Nabrały NIESAMOWITEGO blasku, lustra, którego nie udało mi się osiągnąć żadnym olejem. Do tego były cudownie miękkie, końce ostre, ale nawilżone i przyjemne w dotylu. Pasma były lekko pogrubione.
Niestety, nie wiem czy to wina zbyt krótkiego płukania, czy złego produktu do stylizacji - włoski szybko oklapnęły i choć nie straciły na swojej grubości, stały się przylizane, a na drugi dzień wyglądały nieświeżo. Nie ma jednak tego złego, nie zmartwiło mnie to za bardzo, bo stwierdziłam, że to chyba nawet lepiej, bo duzo koncentratu na włosach zostało.
Włosów nie myłam już w dzień zabiegu ani na następny dzień też nie. Dałam im 48 godzin na porządne wchłonięcie tego, co nie zostało spłukane. Po tym czasie umyłam je delikatnie szamponem Sylveco pszenicznym, nałożyłam mix masek nawilżających ze spora dawką olei, następnie umyłam szamponem Loves Estonia i wmasowałam w nie maskę Mango z PO Africa. Wszystko potem dokładnie spłukałam, na koniec przemyłam pasma chłodnym strumieniem wody.

Efekt mnie bardzo pozytywnie zaskoczył - włosy nadal wygladały pięknie, były niesamowicie błyszczące i miękkie. Co prawda zaserwowałam im dość potężną dawkę humekantów i emolientów, ale z reguły nawet po takiej bombie nie są takie ładne. Jestem bardzo zadowolona, że zdecydowałam się ponownie na rytuał Kerastase.

Obecnie jestem już po kilku myciach, a włosy nadal są porządne i dożywione. Oczywiście powoli koncentrat wymywa się z pasm, ale bardzo równomiernie. 

Pogoda za oknem płatała figle w pierwszych dniach po rytuale który wykonalam, ale po trzecim myciu udało mi się złapać moment w którym świeciło słońce i razem z narzeczonym wspólnymi siłami sfotografowaliśmy blask na mojej czuprynie

 Zdjęcie w słońcu:

Zdjęcie bez słońca:


Dobrym rozwiązaniem są kroki 3 i 4 w pielęgnacji Kerastase (czyli dopełnienie i przedłużenie efektu w domu), ale niestety, to koszt ponad 200 zł za szampon i maskę, a można kupić jeszcze odżywkę, które także jest bardzo droga.



Jeśli już mowa o cenie, Rytuał Kerastase wykonamy w dość pokaźnej liczbie salonów, u mnie w mieście na pewno zajmują się tym dwa salony. Cena waha się od 50 do 100 zł, w zależności od tego czy wybieramy koncentrat, czy koncentrat z boosterem, a także od tego gdzie zabieg wykonujemy i jak długie są nasze włosy. Są salony droższe i tańsze, niestety nic na to nie poradzimy. 
W internecie możemy kupić sobie same koncentrat, booster a nawet pompkę, w salonie albo w sklepie specjalistycznym także. Rozważałam nawet wczoraj taką możliwość, ale niestety nie wiem, czym można zastapić MicroMist. Mam co prawda nawilżacz powietrza, ale on nawet ciepłą wodę schładza i para jest zimna. Z kolei ciepły ręcznik i foliowy czepek nie są dostatecznie nawilżające. Cena ampułki to 26 zł, booster ok. 10 zł. Możemy je kupić np. TUTAJ

Na razie moje włosy czują jeszcze ostatnio wykonany rytuał, ale zastanawiam się czy nastepnym razem nie pokusić się na koncentrat Defensique, którego niestety u Gabreila nie było. Jeśli nie znajdę go w innym salonie, albo będę musiała zrezygnować z tego pomysłu, albo jednak sama pokombinować z nałożeniem specyfiku. No, ewentualnie może uda mi się wykonać w salonie rytuał z własnym, przyniesionym przeze mnie produktem.

Pomarańczowego rytuału nie polecam osobom z bardzo cienkimi lub bardzo rzadkimi włosami, bo pierwsze kilka dni włosy są nico oklapnięte i przeciążone, choć wyglądają na prawdę zdrowo i lśnią jak lustro.

Zdjęcia pochodzą z zagranicznych stron internetowych opisujących rytuały Kerastase
 
Jeśli chodzi o Pro Fiber z L'oreala - pytałam w salonie DORO W Tarnowskich Górach, ale dopiero czekają na wprowadzenie u siebie tych zabiegów. 
Czytaj dalej...

ShinyBox lipiec 2015 - czy jest lepiej niż ostatnio?

Heyka.
Dzis dzień przyjazdu ShinyBoxów.


Trochę bałam się tego pudełka, nie podobały mi się opisy produktów, miałam wrażenie, że wszystko bez wyjątku będzie tylko do skóry i na jedno kopyto. Nie pomyliłam się aż tak bardzo, bo wszystko jest do skory, ale bardzo zróżnicowane.


Jak zwykle, pudełko ocenię w skali:
2- super
1 - jest ok
0 - nie podoba mi się

NOREL krem hialuronowy - jest nawilżający, czyli coś dla mnie, ale nie wiem, czy nie będzie za mocny w działaniu i nie zacznie mi się cera przetłuszczać. Sama nie wiem, 1 punk na pewno.

COSMODERMA pasta cukrowa - rewelacja, nigdy nie próbowałam, a chciałam, teraz mam okazję, daję 2 punkty

ETRE BELLE Krem do opalania - mnie się nie przyda, dałam mamie, która ma wakacje jeszcze przed sobą. W sumie produkt na czasie, choć miniaturka starczy na 2, najwyżej 3 dni. 1 punkt

SILCATIL krem ochronny - bez dwóch zdań, jeśli zadziała, będzie hitem. Cieszę się, że jest w boxie, 2 punkty

DOVE dezodorant - nie skomentuję tego chyba, nie wiem co powiedzieć. Serio, kolejny dezodorant, kolejny Dove? 0 punktów.

SHEFOOT krem odżywczy - inna wersja tego kremu była w BeGlossy by Hebe i krem jest dobry. Daję 2 punkty, bo chętnie wypróbuje. 

FARMONA peeling myjący - znam, mam, lubię i uważam że jeszcze jeden peeling więcej z tej serii nie zaszkodzi, 2 punkty. 

razem 10/14 punktów, procentowo jest to 71,43% - niezły wynik, na pewno jest lepiej niż miesiąc temu. 

Krem do opalania jak pisałam, dałam mamie, Dove też, więc mam dla siebie 2 produkty mniej. 
Samo pudełko (wieczko) mi się nie podoba, po prostu ta Pani jakoś nie budzi mojej sympatii. Nie jest brzydka, może ciut za chuda (tak, chuda, a nie zgrabna czy szczupła), całość nie wywiera na mnie pozytywnego wrażenia.
Na pierwszy ogień pójdzie pasta cukrowa, jestem niezwykle ciekawa jak zadziała. Z pewnością niebawem wypróbuję też sztyft na obtarcia . 

A co u Was, co sądzicie o pudełku i jego zawartości?
Czytaj dalej...

Zapowiedzi - maski do włosów, tarzy, krem, wizyta w salonie fryzjerskim itd...

Witam.

Ostatnio dużo produktów zostało przeze mnie porządnie przetestowanych i nie moge się doczekać, kiedy Wam o wszystkim opowiem. Jednak nie wszystko na raz, na pierwszy rzut wybrałam trzy rewelacyjne jak na mój gust produkty i jeden bubel. Co okazało się totalną klapą, dowiecie się z jednej z recenzji. A co bede opisywać?

W niedługim czasie poznacie moją opinię na temat szamponu pszenicznego od Sylveco, jak i skrobnę post o kremie rokitnikowym tej samej firmy. Opisze tez działanie dziegciowej maski do twarzy od Babuszki Agafii, a takżę maskę do włosów - aloesową Equilibrę.

Ale to nie wszystko! Ostatnio dużo denkowałam i jeden z postów bedzie dotyczył właśnie wykończonych do dna produktów. Po krótce opowiem Wam o nich jeszcze raz (o ile jakiś kosmetyk już recenzowałam), lub w dwóch, trzech zdaniach skomentuję to, czego jeszcze szczegółowo nie opisywałam.

Wspominałam o wizycie w salonie fryzjerskim i rytuale Kerastase. Uważam, zabieg powinien być opisany, ponieważ jestem z niego niezwykle zadowlona, dlatego jeden z najbliższych postów poświęce właśnie tej tematyce.

Niedawno czytałam o metamorfozach Pro Fiber Loreal - u mnie w mieście tylko jeden salon ma pozwolenie na wykonywanie tego typu zabiegów, ale czy wykonuje, dowiem się w niedalekiej przyszłości i zadecyduję, czy zapiszę się na coś takiego, czy jednak tego typu "zabawa" jest nie dla mnie.


Przydało by się też porządnie zaktualizować zdjęcia moich włosów, w końcu ostatnio dużo się działo, ale przede wszystkim odeszło na zawsze 3 cm końcowek. Jak tylko pogoda dopisze, to w któryś dzień zrobię fotki. Obecnie bardzo dobrze czuję się w tej długości, którą mam, zwłaszcza, że powoli (bardzo powoli) wszystkie włosy zaczynają być jednej długości. Nie mniej jednak, gdy tylko wszystkie zniszczone końce bedą ścięte i kondycja pasm mi pozwoli - zaczynam zapuszczać.

A! I jeszcze pochwalę się dość dużym zamówieniem z BingoSpa. Będa testy, oj będą, może nawet rozdania, albo wymianki?

 

Na koniec powiem Wam jeszcze, ze niedługo opiszę pierwsze wrażenia z testowania produktów Pilomax -WAX. Obecnie jestem w fazie "regeneracja" i o tym będzie pierwszy z dwóch wpisów. Drugi będzie o fazie "pielęgnacja".



Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do sledzenia bloga :)

Czytaj dalej...

Balsam Aronia Naturalis - dobry sposób na zmniejszenie widoczności pajączków i cienkich żyłek

Hey, witam Was.

Dziś o produkcie o którym wspominałam już dwa razy - o nawilżającym balsamie Aronia Naturalis, którym przygotowywałam swoje łydki do wakacyjnego plażowania. 



Może najpierw kilka słów od producenta:
Balsam Aronia Naturalis to aktywna emulsja o działaniu rewitalizującym. Pielęgnuje skórę wrażliwą, z rozszerzonymi i pękającymi naczynkami krwionośnymi. Zawarte w balsamie ekstrakty wpływają korzystnie na kondycję na­czyń krwionośnych skóry. Regularne stosowanie balsamu redukuje zaczerwienienia. Skutecznie zapobiega pękaniu i tworzeniu się nowych pajączków. Balsam doskonale pielęgnuje skórę – sprawia że jest miękka, wygładzona i przyjemna dotyku. Bogaty w antyutle­niacze zatrzymuje na dłużej młodość skóry.
Antocyjany aroniowe –naturalne silne antyoksydanty,  wzmacniają ścianki naczyń kapilarnych oraz zmniejszają obrzęki.
Ekstrakt z miłorzębu – działa łagodząco , przywraca skórze zdrowy koloryt.
Masło shea – wspomaga barierę ochronną i pomaga utrzymać nawilżenie skóry. Zapobiega podrażnieniom.
Olej migdałowy - wpływa na jędrność i elastyczność skóry, opóźniając procesy starzenia. Zmiękcza naskórek i chroni przed wpływem od negatywnych czynników zewnętrznych.

Balsam dostałam w pudełku Shinybox maj 2015 jako produkt pewłnowymiarowy, 200 ml, za cenę podobno 18 zł. Jako wzrokowiec, który do tej pory popełnia ten sam błąd i kupuje produkt, bo ma ładne opakowanie/nie kupuje produktu w brzydkim opakowaniu - byłam nieco zawiedziona, że go dostałam, choć obietnice pielęgnacji skóry z rozszerzonymi naczynkami pozwalały nie tracić nadziei. Opakowanie mi sie nie podoba, jest dla mnie za proste, za blade, według mnie zwyczajnie brzydkie. Co innego zapach - wspaniały, lekko owocowy aromat.
No ale opakowanie, jak to opakowanie, wcale nie musi być piękne, a zapach nie wpływa na pielegnację. Więc przejdźmy do sedna, jak balsam podziałał na moje nogi?



Zacznę od tego, że niestety , ale moje łydki pokrwa warstwa pajęczynek z delikatnych, cienkich żyłek, jak i widać kilka grubszych, zielonych żył. Bardzo tego nie lubię i z reguły gdy mam gdzieś wyjść z gołymi nogami, smaruję je lekko kremem BB. Od balsamu oczekiwałam zmniejszenia widoczności pajączków poprzez wzmocnienie skóry na nogach i obkurczenie cienkich żyłek.
Nogi smarowałam przez miesiąc, codziennie, no, czasem co drugi dzień bohaterem dzisiejszego wpisu. Początkowo nie zauważyłam nic ciekawego, poza przyjemną w dotyku skórą. Z czasem zrobiła się ona bardzo elastyczna, jędrna i gładka, a żyłki mniej widoczne. Nie powiem, że produkt całkowicie pomógł wyeliminiwać mój problem, ale na prawdę, pajęczynki zrobiły się słabiej widoczne, mam wrażenie, że te najmniejsze zniknęły. Te, które widać, są bledsze, a skóra na łydkach jest na tyle wzmocniona, że żyłki przez nią nie prześwitują tak jak kiedyś. Oczywiście grube żyły tak jak widoczne były, tak nadal są, ale jak pisałam, nie nastawiałam się za bardzo na to, że znikną. Skóra na łydkach ma teraz ładnie wyrównany koloryt i nogi wyglądają dużo estetyczniej.
Nie zauważyłam powstania nowych naczynek, jak to miało miejsce kilka razy przed używaniem balsamu, ale też nie powstawały one nagminnie, także nie powiem Wam, czy w przypadku nie smarowania się kosmetykiem pojawiły by sie jakies nowe, widoczne żyłki.
Co jeszcze ciekawego zauważyłam, to zmniejszenie swędzenia nóg po depilacji i w pierszych dniach odrastania włosków oraz wspaniałe nawilżenie łydek, z którymi od zawsze mam problem i często są suche. 
Wisienką na torcie jest, tak jak już wspominałam, cudowny zapach balsamu oraz niesamowita, delikatna i lekka konsystencja, dzięki której produkt bardzo szybko się wchłania i nie pozostawia na nogach tłustej warstwy.
Balsamu nie używałam na inne częsci ciała, zwyczajnie nie było mi to potrzebne, ponieważ pajączkowy problem mam tylko na łydkach. 


Czytaj dalej...

Pudełko Beglossy lipiec 2015

Witam, 
Wczoraj doszedł mój Glossybox lipiec 2015. Dostałam wersję A.


W pudełku były tylko DWA produkty pełnowymiarowe. Ja wiem, że Beglossy to zamysł testowania, a nie otrzymywania pełnowartościowych opakowań, ale przyzwyczajone jesteśmy do 3-5 pelonowymiarowek, także 2 to trochę mało ;)


Jak oceniam pudełko,
2 - super
1 - jest ok
0 - nie podoba mi się

Szampon Beaver, miniaturka warta 9,30 zł - kosmetyki do włosów lubię, szampon jest obiecujący, także tutaj super, 2 pkt

Spray Artego, produkt pełnowymiarowy warty 15,90 zł - chętnie wypróbuję, jak wszystko co do kłaczków, może pomoże moim końcówkom, 2 pkt

Puder Anabelle Minerals, miniaturka warta 12,450 zl - w takich pudelkach w ogóle nie lubię kosmetyków do makijażu, no, jeszcze cienie czy tusz mogą być. Ale pudry, podkłady, szminki - to wszystko musi być idealnie dopasowane. Dam 1 pkt, bo puder ma kolor podobny do tego, którego używam

Żel do twarzy Vichy, miniaturka warta, ekhm, 3,75 zł -  Starczy na 3 razy, dla mnie bomba, bo produkt powinien sprostać wyzwaniom, jakie postawi przed nim moja sucha skóra, 2 pkt

Vichy krem nawilżający, miniaturka warta 24 zł - jak wyżej, jak coś nawilża, to jest ekstra, 2 pkt

Regenerum, pełnowymiarowy produkt wart 28 zł, serum do ciała - ma nawilżać i odżywiać - w dodatku aplikacja (spray) jest genialna! Co za prostota. Za pomysł umieszczenia kosmetyku w pudełku należą się 2 pkt. 

Na 12 punktów, Beglossy lipiec 2015 dostało ode mnie 11. To daje ponad 91 % zadowolenia. Cały efekt trochę psuje fakt, że mamy tylko dwa produkty pełnowymiarowe, z czego jeden to malusieńka 20 ml butelczka, no ale nie ma źle, w końcu jakieś pudło od BG, którego zawartość prawdopodobnie w całości zużyję.

dodatkowo dostałam bon na zakupy w sklepie BINGOSPA - jeśli zrobię zakupy za 109 zł, dostane dużą zniżkę, bo aż 50 zł. 

A co wy sądzicie o tym boxie?
Czytaj dalej...

Chillbox lipiec 2015 oraz aktualizacja włosowa

Witam.

We wtorek dotarł do mnie Chillbox lipiec 2015, wczoraj go otwarłam, a dopiero dzisiaj Wam pokazuję.


Pudełko tym razem miało pomóc nam wychillować się na wakacjach. Niestety, ja już jestem po wyjeździe, jednakże ocenie pudełko pod względem tematyki jego przeznaczenia - urlopu.
2 - bardzo mi się podoba
1- jest ok
0 - nie podoba mi się



Balsam Nacomi - nie wiem czy go wykorzystam. Mam ogród, więc mogę się wyłożyć na leżaku i udoskonalić grecka opaleniznę. Gdybym dostała pudełko przed wyjazdem, byłabym zachwycona! Nie ma co, należą się 2 punkty.

Książka - niezależnie od tego gdzie jestem i co robię, uwielbiam czytać - 2 pkt

Notes ekologiczny - wszystko zapisuje w małym kalendarzyku, także notesu nie brałabym na wakacje. Nie mniej jednak 1 pkt za pomysłowość i ekologię.

Balsam do rąk - wolę swój krem, ale ten produkt jest bardzo obiecujący - 1 pkt

Mydło naturalne - mam mydło z glinką rhassoul która oczyszcza, ale wysusza moja skore, więc na lato odpada. Co prawda zawiera też jogurt, który wygładza, ale nie wiem czy taka kostka jest ok dla przesuszonej skóry - 1 pkt

Płatki Calypso - używam tylko chusteczek do demakijażu, te gąbeczki to dla mnie nowość. Akurat u mnie płatki i micel zajęły by więcej miejsca niż opakowanie chusteczek, ale w zamyśle płatki miały zastąpić płatki kosmetyczne w duecie z micelem - 1 pkt

Antybakteryjny żel do rąk - rewelacyjny pomysł, nie miałam tego na wyjeździe, a szkoda - 2 pkt

Pomadka peelingujaca Sylveco - na upalne dni, gdy usta są przesuszone, wolałabym Sylveco zwykłe, bez peelingu. Np. pomadka brzozowa z betuliną, jest rewelacyjna - 1 pkt.

Wyszło mi 11 punktów na 16 możliwych do uzyskania. Procentowo - 68,75% - moim zdaniem zadowalający wynik. Nie wiem jak będzie w tym roku z tym balsamem, ale na pewno wszystko prędzej czy później wykorzystam. Dziewczyny się spisały i na pewno większość chillboxiarek zabierze ze sobą na wakacje chociaż połowę (o ile nie wszystkie) produktów z lipcowego pudełka

---------------------------------------------------------------------

A teraz obiecana aktualizacja. 

Pokazywałam Wam niedawno moje klaczki traktowane słońcem, wiatrem, morska woda i piaskiem. Po powrocie poszłam ściąć ok 3-4 cm końców, zafundowałam tez włosom rytuał Kerastase (niebawem więcej o tym ciekawym zabiegu pielęgnacyjnym). Moje włosy są teraz lśniące, choć niestety nieco krótsze. Jestem tez już po dwóch myciach i maskach z Pilomaxa, także odbudowa pasm idzie pełną parą.





Włosy w słońcu:

Porównanie długości: 


Czytaj dalej...

Rewelacyjne nawilżenie - Planeta Organica Afryka, maseczka do włosów z Mango

Heyka.
Dziś chciałam Wam przedstawić maskę, którą kupiłam ot tak, z ciekawości. Nie czytałam o niej nigdzie wcześniej i nie była mi jakoś wybitnie potrzebna "już tu i teraz", ale miała nawilżać, a takich właściwości w produktach do włosów poszukiwałam.  


Planeta Organica Afryka, maseczka do włosów z Mango kosztowała 15 zł i przyszła do mnie w brązowej tubie z różowymi aplikacjami. Opakowanie ma pojemność 200 ml, jest dość zgrabne i ustawne, ale niestety, otwór w korku jest bardzo mały i maska ciężko wyciska się z tubki, bo konsystencja jest dość gęsta. Sam produkt ma kolor biały i bardzo przyjemny, delikatn, owocowy zapach. Podobno owoce mango zostały zebrane ręcznie w Nigerii. 
Nie będę dziś dzielić posta na to, co obiecuje nam producent, a na to, co ja zauważyłam, ponieważ wszystkie informacje by się powtarzały. Maska jest świetna. A więc:

- maska nawilżaja moje włosy, które nie są wybitnie suche, ale szybko ucieka z nich woda. Powinna być odpowiednia zarówno do włosów suchych jak i normalnych. Powstała na bazie bogatego w witaminy i substancje odżywcze organicznego olejku mango, który regeneruje i zmniejsza łamliwość włosów, odżywia i nawilża je. Bogate w długołańcuchowe kwasy tłuszczowe o silnych właściwościach odżywczych, i wzmacniających włosy, zamyka łuski włosów oraz odbudowuje ich płaszcz hydrolipidowy (co dodatkowo chroni włosy przed wysuszaniem).
- olej kokosowy – doskonale nawilża i odbudowuje strukturę włosa
- tamaryndowiec - zapobiega infekcjom, ma działanie przeciwzapalne, zapobiega pojawienie się łupieżu i kruchości włosów.

Skład: Aqua with infusion of Mangifera Indica (Mango) Seed Butter (organiczne masło mango), Cocos Nucifera (Coconut) Oil (olej kokosowy), Tamarindus Idica Leaf Extract (tamaryndowiec), Cetearyl Alcohol, Behentrimonium Chloride, Cetrimonium Chloride, Glyceryl Stearate, Tocopheryl Acetate, Hydroxyethylcellulose, Parfum, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Benzyl Alcohol, Dehydroacetic Acid, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Citric Acid



Tak jak pisałam - maska w 100% spełnia swoje zadanie. Moje włosy są po niej bardzo gładkie, nawilżone i pełne blasku. Miękkie w dotyku, ale i mocne. Używam jej albo solo, po myciu szamponem, na 15 minut, albo jako pierwszą w pielęgnacji maskę humekantowo-emolientową, gdzie nakładam ją po umyciu szamponem, a przed aplikacją protein. W sposobie pierwszym działa rewelacyjnie jako zwięczenie pielęgnacji, a w drugim jest idealną bazą i przygotowaniem kłaczków na przyjęcie keratyny.

Nic dodać, nic ująć. To krótki, post bardzo dobrej maski, która mnie nie zawiodła i mogę spokojnie postawić ją na równi z rewelacyjną Equilibrą aloesową, o której więcej za jakiś czas.
Czytaj dalej...

Wyniki losowania - czerwcowe GiveAway



Witam.
Nie miałam serca dłużej trzymać Was w niepewności i zrobiłam losowanie u narzeczonego w domu. Dobrym trafem akurat moja przyszła teściowa dostała od nas kiedyś takie same jajko porcelanowe, jakiego ja używam do losowania, więc z radością je sobie pożyczyłam.
Ponizej filmik z losowania:


Candymona - GRATULUJĘ!! Otrzymujesz nagrody z mojego czerwcowego GiveAway.

Obiecałam, że wybiore też jedną wypowiedź, która spodobała mi się najbardziej. Wybrałam więc odpowiedź MARGIE, bo postapiłabym dokładnie tak jak ona.

Adresy, na które mam wysłać nagrody prosze przesłać na maila urodowepopoludnie@gmail.com

Gratuluję raz jeszcze :)
Czytaj dalej...

SUN WAX Pilomax - włosy tez potrzebują ochrony przed słońcem

Heyka. 
Dziś krótko, ale na temat.
Przed wakacjami zastanawiałam się czym zabezpieczyć włosy przed słońcem. Długo myślałam nad olejami, ale z braku wiedzy na temat ich ochronnego działania postanowiłam zaopatrzyć się w spray od Pilomax Wax - SUN WAX. Wczoraj trafiłam tez na bardzo fajny post o ochronnych właściwościach olei (szkoda że tak późno), ale zainteresowane osoby odsyłam TUTAJ.
Mój wpis poświęcony jest jednak Waxowi. Zakupiłam 2 buteleczki, każda po 100 ml - w cenie 14 zł. Ani to dużo, ani mało, moim zdaniem bardzo dobra cena. Co obiecuje producent w stosunku do tego kosmetyku:

- chroni włosy przed szkodliwym działaniem: promieni UV, wiatru i soli morskiej,
- przeciwdziała przesuszeniu włosów i skóry głowy,
- ułatwia rozczesywanie i układanie włosów,
- dodaje objętości i puszystości, nie obciąża włosów,
- nadaje włosom piękny zapach.

Sposób użycia: Odżywkę nałóż na wilgotne i umyte szamponem włosy, spryskując je od nasady po końce. Przeczesz włosy grzebieniem, żeby rozprowadzić preparat równomiernie. Nie spłukuj, układaj włosy jak zwykle lub pozostaw do wyschnięcia.
Używaj również podczas ekspozycji na słońce.



MOJA OPINIA:

Odżywki używałam tak jak przykazano-  po umyciu aplikowałam spray na włosy, ale nie był to jedyny moment kiedy z niego koszystałam. Zawsze od rana do wczesnego popołudnia, kiedy siedziałam na słońcu/kąpałam się w morzu, moje włosy były lekko zwilżone Sun Wax'em. Po prostu brałam buteleczkę na plażę i co około godzinę spryskiwałam produktem moje włosy - czułam sie wtedy bardziej bezpiecznie. 
Bywały dni, kiedy zamiast na plażę, udawaliśmy się na wycieczkę. Wtedy także trzymałam się zasad i rano, po myciu (szampon oraz maska) i wtarciu we włosy "żywych witamin" Natura Siberica, a przed modelowaniem - wpsikiwałam produkt we włosy i suszyłam je lokówkosuszarką.



Wrażenia:
Włosy dały radę.  Do teraz nie są sianowate, były tylko leciutko przesuszone, ale bardzo często były takie przed wloso-masko maniactwem, a na wakacjach maskę miałam tylko jedną. Na pewno pasma się nie zniszczyły, jedynie już dawno zniszczone końce uległy pogorszeniu, ale to akurat zwalam na dość częsty wiatr i kompletne zaniedbanie włosów podczas spania w autokarze, a trochę godzin przejechaliśmy (w sumie razem z wycieczkami około 80). Kosmyki były i nadal są miękkie. 
Moja skóra głowy nigdy nie była przesuszona, więc w tej kwestii się nie wypowiem. Jednakże różnie mogło być po wystawieniu skalpu na intensywne działanie słońca - a jednak żadnych przykrych dolegliwości nie odczułam.
Mam ten komfort z moimi włosami, że się nie plączą, natomiast z układaniem się jest różnie - SunWax jest przyjemnym kosmetykiem, na który spokojnie można wystylizować włosy, psiknąć lekko lakierem i cieszyć się nienaganna fryzurą przez cały dzień. Jeśli chodzi o dodatkowe "efekty specjalne", produkt spełnia obietnicę producenta i nie obciąża pasm, a dodatkowo świetnie je pogrubia i nadaje fryzurze objętości. Powiem szczerze, że nie byłam przekonana do takich właściwości produktu, bądź co bądź ochronnego, a tu takie pozytywne zaskoczenie! Rewelacja, miałam wrażenie, ze przybyło mi tak ze 20-30% włosów.
Zapach - no co kto lubi. Zapach Sun Waxu kojarzy mi się z zapachem spray'u Tresemme - bardzo kosmetyczny, salonowy. Ani to owoce, ani kwiaty, jednak woń nie jest nieprzyjemna i na pewno wiele z Was go polubi. Dla mnie jest neutralny.

Co zauważyłam - SunWax nie ochronił włosów przed rozjaśnieniem, a nawet śmiem twierdzić, że pomógł słońcu wpleść w moje włosy kilka jasnych pasm już pierwszego dnia, po 2 godzinach na słoneczku, które wyglądało zza chmur. Jeśli o mnie chodzi - jestem zadowolona, ponieważ lubię siebie w jasnych włosach. Co jest jeszcze godne uwagi, to że jasne pasma absolutnie nie odbiegają w swojej "jakości" od pasemek, na które słonko podziałało mniej, albo wcale.



Podsumowując, SunWax spełnił swoje zadanie. Moje włosy nie widziały 2 tygodnie olejków, były traktowane tylko jedym mixem masek (plus raz keratynowym Phyto). Były nastawione przez 8 dni na działanie greckiego, palącego słońca, w tym przez 4 dni na działanie mocno słonej wody. Nie zawsze nosiłam na głowie kapelusz, a na plaży podczas opalania czy zabaw w wodzie w ogóle nie miałam go na sobie. 
Pasma mam ładne, zadbane, gładkie i błyszczące. Spodziewałam się siana, zwłaszcza, że włosy mam raczej podatne na uszkodzenia, ale produkt dał radę. Dodatkowo jasne pasemka to dla mnie miła niespodzianka. Ogromnym plusem jest też rewelacyjne działanie produktu podczas suszenia - zwiekszenie objęości fryzury jest na prawde na plus. Na pewno nie raz, nawet w zimę, sięgnę po ten produkt jako kosmetyk do stylizacji.
Od jutra zaczynam program regeneracyjno-pielegnujący z Pilomaxa, który dostałam w ramach testów. Po rewelacyjnym działaniu SunWax'a - jestem bardzo pozytywnie nastawiona do tych kosmetyków.
Czytaj dalej...

Wróciłam - fotki, włosy, kosmetyki - witam z powrotem i zapraszam :)

Heyka. 
W środę wróciliśmy z Grecji. Zdecydowanie 8 dni to za mało, aby się i poopalać i pozwiedzać, ale i tak było fantastycznie! 



Pod koniec wpisu jest kilka fotek z wakacji, ale nie będę się nad wszystkim rozpisywać, bo to nie blog globtrotera ;) Chciałabym tylko co nieco polecić i co nieco odradzić. Może zacznę od tego, co było rewelacyjne i godne polecenia:

- Hotel Viktoria w Paralii Katerinis - czyste, ładne pokoje i smaczne śniadania
- Olimpias - swego rodzaju jadłodajnia z pysznymi obiadami
- Restaurację, której nazwy nie znam, ale jest robiona na marynarski styl, w nazwie i logo ma rybkę - zapraszam tam na idealne spagetti
- wycieczkę na Olimp i do Aten - piękne widoki, niesamowite zabytki
- plażę boczną w Paralii, patrząc na morze - po prawej, za portem, w stronę Olimpic Beach - ogromna, czysta i kameralna
- zarośla przy plaży, o której mówię wyżej - między nimi jest woda, a w niej żyją żółwie czerwonolice, które można karmić chlebem
Co odradzam:
- wycieczkę do Saloników - poza pięknym muzeum, nic tam nie ma, a targ turecki to rzeźnia ze zwierzętami patroszonymi na oczach ludzi i z wystawionymi na lady obdartymi głowami świń, krów, kóz i z  mózgami dużo większymi niż ludzkie, więc nie wiem nawet czyimi. A i jeszcze wiszące, obdarte ze skóry kury, króliki, a nawet coś co mnie przypominało kota.
- biuro rezydentów Armira Travel - Wyniosłe, bardzo interesowne Panie z chorobą zwaną materializm. Czułam się przy nich jak mała, zaszczuta dziewczynka z zapałkami. I jak kompletny dureń. Do tego co chwile zmiana daty wycieczki, zmiana programu wycieczki i zachwalanie kiczu (np. targ turecki, nie był nam przedstawiony jako rzeźnia, ale cudowny targ z tureckimi specjałami i wyrobami).

Jeśli w jakąś trasę jedziecie autokarem, postarajcie się, aby wasz bagaż był gdzieś na środku luku bagażowego. Mój niestety dotykał ściany bocznej z tyłu busa, a na tyle autokary było coś (jakby plecak dla autokaru :P ), ale raczej nie silnik, w każdym razie na każdym postoju otwierano to i wietrzono, w środku były jakieś koła, paski i turbiny, a z tego czegoś buchało gorącem. No i ten "plecak" grzał tylną ścianę, a ściana grzała mi torbę. Po ponad 2 godzinach od wyciągnięcia bagaży z luku, otwarłam torbę w domu. Było w niej gorąco, a wszystkie kosmetyki się rozpuściły. Żele zamieniły się w wodę, balsamy do ciała w ciecze. Olejki wyciekły, mydła rozmiękły, kredka do oczu się stopiła. Tak...wpadłam w histerię... Spray z Pilomaxu też był rozgrzany. Jako tako pomogła mi lodówka, ale nie wiem, czy produkty nadal są pełnowartościowe.


Ok, przejdźmy teraz do kosmetycznej strony mojego wyjazdu.

Włosy:
Na wakacje zabrałam nieco inne kosmetyki, niż początkowo zakładałam - zabrałam 3 odlewki szamponów, wszystkie z NS - Gzel, Loves Estonia i Nawilżający z rokitnikiem. Kłaczki myłam szamponami 2 razy pod rząd, raz Gzelem albo Estonią i drugi raz nawilżającym. Zawsze potem na pasma szła maska mix z ulubionych produktów, m.in. marokańska PO, nawilżająca i odbudowująca z SN, ajurwedyjska PO, tajska PO, figowa OS itd. Po umyciu i spłukaniu traktowałam włosy "żywymi witaminami" od SN i Pilomaxem - specjalnym sprayem chroniącym przed słońcem, który muszę Wam jak najszybciej opisać. Na plaży też co jakiś czas psikałam kłaczki Pilomaxem, tak dla pewności, że są chronione. Włosy myłam praktycznie codziennie. Końcówki zabezpieczałam olejkiem z pachnotki i "cudownym olejkiem" Garniera. 
Włosy jako tako przeżyły wiatr, palące słońce, wodę morską i piaskowy pyl. Trochę brak im było olejowania i stały się ciut przesuszone. Nie wypadają, ale bardziej się lamią w miejscach zniszczonych zabiegami trwalej i farbowania. Tak prezentowały się w szóstym dniu wakacji, po wysuszeniu na lokówkosuszarce:





Nie były specjalnie brzydkie, nawet były dosyć gładkie, ale wyraźnie mniej błyszczały.
Niestety niemodelowane nie wyglądały już jakoś specjalnie rewelacyjnie, a końce to już w ogóle były tragedią:


Wczoraj  więc byłam ściąć końcówki i zrobić im rytuał Kerastase (KONCENTRAT OLÉO-FUSION wraz z BOOSTER POLYPHÉNOLS). Z rytuału jestem bardzo zadowolona, jego też wkrótce opiszę. Cięcie mnie zadowala.
Jeśli chodzi o wzrost, przed obcięciem miały 31 cm, czyli standardowo urosły 2 cm, bo miesiąc temu miały 29 cm. Obecnie mierzą 28 cm. 
Tyle, jeśli chodzi o włosy. Teraz będę je regenerować zabiegami z Pilomaxu.

Cera:
Tu się podziało źle. Pot, kurz, inna wilgotność powietrza, słona woda, rozbestwienie się w jedzeniu oraz ciężkie produkty z filtrem UV spowodowały jedno wielkie zapchanie, pryszcze, wągry i zaskórniki. Nie pomagało mycie czarnym mydłem, mydlem z nanosrebrem, żelem Biolaven czy moja ulubiona maseczka oczyszczająca - dziegciowa od Agafii. Oj, dłuuuga droga przede mną, aby doprowadzić twarz do porządku. Jest na prawdę bardzo kiepsko :(

Cialo:
Prawie udało mi się uniknąć poparzenia słonecznego dzięki kremowi Soraya z filtrem 30. Tylko na plecach, w miejscu pod paskiem stanika nieźle mnie przypiekło. I jeszcze lekko na czole, przy linii włosów. Skóra dzięki balsamowi od NS (z rokitnikiem) jest nawilżona i nie schodzi. No ale opalałam się tylko 4 dni, więc skwarka z siebie nie zrobiłam ;)

I tyle. Zrobiłam też małe zakupy. Bardzo małe. W Grecji dobre kosmetyki kosztują fortunę! A bio-olejki do ciała i włosów są luksusem za 20-40 euro! Kupiłam więc tylko maskę z oliwą z oliwek i avokado, wygładzający olej do włosów (ale nie naturalny, bardziej taki kosmetyk) i 4 mydła oliwkowe z dodatkiem soków z różnych owoców. 

O wynikach GiveAway pamiętam, ale mnie nie ma w domu, jestem u narzeczonego. Mogę zrobić losowanie automatyczne, z internetowego losowacza randomowego, ale boję się, że ktoś uzna to za oszustwo. 

Na koniec obiecane fotki. Pozdrawiam






















Czytaj dalej...
URODOWE POPOŁUDNIE... © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka