HerbOlive - olejek na włosy, który waży sto kilo

Heyka.
Będąc w Grecji nie mogłam opuścić tego kraju bez oliwkowych kosmetyków do włosów. Kupiłam sobie maskę, która jest całkiem dobra, oraz olejek - bohatera dzisiejszego postu.


Olejek kosztował dużo - nie pamiętam ile, ale wiem, ze obchodziłam go kilka dni, wpatrując się w półkę, zanim zdecydowałam się go kupić. Bioaktywne naturalne składniki, organiczna oliwa z oliwek, olejek arganowy, olej ze słonecznika czy tez dość wysoko postawiony silikon przekonały mnie ostatecznie do zabrania go do Polski. 

Produkt mieści się w plastikowej butelce z atomizerem. Opakowanie jest żółte i zawiera 150 ml olejku. Sam kosmetyk pachnie ślicznie, bardzo słodko, ale nie mdło. Zaleca się niewielką ilość olejku rozprowadzić na mokrych albo suchych włosach, w zależności od potrzeby i upodobań. Produkt ma nam nabłyszczać włosy, zabezpieczać je, nawilżać i dobrze działać na rozdwojone końcówki.


I co ja mogę powiedzieć? Generalnie, że poza ślicznym zapachem olejek jest beznadziejny w swojej formule. Niezależnie od tego, czy naniosę na włosy pięć litrów, czy pół kropelki, czy włosy będą mokre, czy suche - aplikacja tego produktu kończy się ponownym myciem włosów. Gdy mam czas na ewentualne błędy, sięgam po niego, co raz to z nową nadzieją i zawsze jest tak samo - włosy są tłuste, "mokre" i brzydkie. Nie, nie używam go na całe pasma, tylko na końcówki. Zlepiają się one w strąki i wyglądam, jakbym przed chwilą wyszła z basenu. 
Kropelka roztarta w dłoniach i wtarta w suche końce automatycznie sprawia, że robią się one lepkie, tłuste i nieświeże. Taka sama kropelka wtarta w mokre włosy, tak samo jak zawsze robię to olejkiem z Garniera powoduje, że końców nie da się wysuszyć.


Ten produkt to totalna klapa. Służy mi jako mgiełka - podkład pod maskę przed myciem. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy nawilża pasma. Na pewno je nabłyszcza, ale trochę za bardzo ;)

Olejku nie dostaniemy w Polsce stacjonarnie, ale zauważyłam jakiś czas temu, ze był na Allegro i w jakimś sklepie online. 


Nie polecam absolutnie tego produktu, nawet dla długich i suchych włosów, bo ten olejek jest chyba w stanie przetłuścić nawet snopek siana stojący w palącym słońcu przez całe wakacje. 
Jeśli będziecie w Grecji na zakupach, omijajcie ten kosmetyk z daleka ;)
Czytaj dalej...

Jesienne nawilżenie w minirecenzjach - cztery kosmetyki, które dały sobie radę!

Witam.
To jest wpis z serii postów z minirecenzjami, ponieważ dziś wyrażę opinię o produktach, które u mnie w domu gościły jako próbki, dzięki temu, że znalazły się w boxach kosmetycznych. Tym razem chciałabym opisać cztery produkty, których zadaniem jest nawilżenie. Znajdzie się tutaj jeden szampon, dwa kremy i jeden żel do mycia twarzy:


-------------------------------------------------------

SZAMPON Beaver Hydro, Repair Rescue.

Otrzymałam buteleczkę 60 ml i starczyła mi na 6 razy, ponieważ od jakiegoś czasu myje tylko skalp, a resztę włosów obmywa piana. 

Szampon ma za zadanie naprawiać, wzmacniać i chronić włosy. Przywraca witalność i blask. Po zastosowaniu włosy są odpowiednio nawilżone i bardziej podatne na układanie. Posiada aktywne składniki, takie jak: proteiny kolagenowe, witamina E, ceramidy, lecytyna i olej sojowy. Jego wartość pH (5.5-6.5) przywraca skórze naturalną równowagę.

Skład:Water (Aqua, Eau), Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Dimethicone, Cocaamide Mea, Parfum, Hydrolyzed Keratin,Zinc Pyrithione, Hydrolyzed Wheat Protein, GuarHydroxypropyltrimonium Chloride, Quaternium-82, Carbomer,SodiumChloride, Methylchloroisothiazolinone andMethylisothiazolinone, Tetrasodium EdTA, CI 19140, CI 16035, CI 42090

No cóż, moje zdanie na temat "naprawiania" włosów już znacie od dawna. O ile jestem w stanie uwierzyć że rytuały fryzjerskie Kerastase czy Olaplex sa w stanie coś zdziałać, tak szampon? No proszę, bez jaj. Natomiast jeżeli chodzi o samo nawilżenie, to tutaj Beaver Hydro sprawdza się rewelacyjnie. moje włosy po nim są miękkie, błyszczące i ładne. Dodatkowo skalp jest wyraźnie nawilżony - zero podrażnień, co ostatnimi czasy jest u mnie ciężko osiągnąć czymś innym niż Sylveco pszenicznym i Petal Freshem z hibiskusem. A ten produkt dał sobie radę, mimo, ze posiada SLES w składzie. Co ciekawe, przedłuża świeżość moich włosów. Niestety, czytałam o nim też kilka niepochlebnych opinii. 
Moja skóra głowy jest po nim ukojona, nie boli, nie piecze i nie swędzi, uzywany był w czsie pomiędzy nawrtami mojej choroby i potem jeszcze dość dużo czasu minęło do kolejnego "boomu". Włosy po tym szapomnie nie są osłabione.
Kosmetyk ma delikatny, lekko kwiatowy, bardzo ładny zapach i przyjemna, kremową konsystencję. 
Pełnowymiarowe opakowanie ma 258 ml i zapłacimy za nie około 40 zł. Powiem Wam, że gdyby nie ta cena, chyba kupiłabym ten szampon, bo miniaturka dała na prawdę pozytywne rezultaty. 



-------------------------------------------------------

Odświeżający ŻEL DO MYCIA TWARZY, Vichy, Purete Thermale

Szkoda że w pudełku była tylko miniaturka, bo choć niesamowicie wydajna, to jednak tylko wersja mini, a żel jest tak fantastyczny, że bije na głowę moje ulubione żele od Sylveco oraz ich Biolaven (choć swoja drogą też są super). Choć pełnowymiarowa wersja kosztuje według mnie majątek (50 zł za 200 ml), żel tak bardzo przypadł mi do gustu, że skusiłam się na niego w aptece. W aptekach SuperPharm są na niego często przeceny o nawet 10 zł.
Produkt wzbogacony jest w nawilżającą glicerynę oraz ekstrakt z Moringi o właściwościach chroniących skórę przed negatywnym wpływem zanieczyszczeń. Żel oczyszcza skórę i pozostawia ją odświeżoną oraz ogranicza dyskomfort spowodowany wpływem twardej wody na skórę. 

Skład:Aqua, Glycerin, Coco-Betaine, Sodium Cocoyl Glycinate, Peg-120 Methyl Glucose Dioleate, Sodium Chloride, Dipropylene Glycol,Lauric Acid, Triethanolamine, Moringa Pterygosperma Seed Extract, Phenoxyethanol, Caprylyl Glycol, Citric Acid, Tetrasodium Edta, Parfum

Jestem niesamowicie zadowolona z tego kosmetyku. Jak wspomniałam, jest wydajny, buteleczka 15 ml starczyła mi na około 13 myć czy to z pomocą Yasumi Konjac Sponge, czy tez przy użyciu zwilżonych dłoni. Wychodzi na to, że pełnowymiarowa butelka starczy na około 170 myć. Pachnie ładnie, jest bezbarwny i ma przyjemna konsystencję. W kontakcie z woda zmienia się w gęstą, myjąca pianę.



-------------------------------------------------------

KREMY DO TWARZY, nawilżające: Vichy Aqualia Thermal oraz Norel Hyaluron Plus

VICHY:

Nawilżenie przez 48H. 
Poprawa sprężystości. 
Oznaki odwodnienia skóry zredukowane. 
Skóra bardziej promienna. 

Woda Termalna z Vichy w połączeniu z trzema energetyzującymi cukrami [KWAS HIALURONOWY + AQUABIORYL™ + λ-KARAGEN] aby przywrócić równomierne nawilżenie we wszystkich obszarach twarzy.

Najwazniejsze składniki aktywne kremu to:
Woda termalna (pielęgnuje, dostarcza minerałów),
Kwas hialuronowy (wiąże cząsteczki wody),
Aquabioryl (tworzy powłokę, która zapobiega odwodnieniu),
λ--Kargen (wspomaga barierę ochronną skóry).

Po zastosowaniu kremu:
- uczucie nawilżenia utrzymuje się przez cały dzień wg 92% kobiet, 
- skóra jest bardziej aksamitna i sprężysta

Cena: 80 zł za 50 ml

Skład:
Aqua / Water, Glycerin, Dimethicone, Caprylic/Capric Triglyceride, Pentaerythrityl Tetraisostearate, Synthetic Wax, Butyrospermum Parkii Butter / Shea Butter, Alcohol Denat., Hydrogenated Polyisobutene, Ammonium Polyacryldimethyltauramide / Ammonium Polyacryloyldimethyl Taurate, Pentylene Glycol, Glyceryl Stearate, Behenyl Alcohol, Stearyl Dimethicone, Glyceryl Stearate Citrate, Sodium Hyaluronate, Phenoxyethanol, Chondrus Crispus (Carrageenan), Disodium Ethylene Dicocamide Peg-15 Disulfate, Disodium Edta, Caprylyl Glycol, Citric Acid, Biosaccharide Gum-1, Parfum /Fragrance Code Fil : B164017/2.

NOREL:

Krem o aksamitnej konsystencji dla skóry suchej i normalnej, z równoczesnymi objawami odwodnienia – szorstkością i łuszczeniem naskórka. Tworzy na skórze delikatny, jedwabisty film ochronny niwelujący suchość i napięcie naskórka oraz zapewniający długotrwałe uczucie komfortu. Intensywnie nawilża uzupełniając niedobory wilgoci w skórze przez wiele godzin. Wygładza powierzchniowe zmarszczki powstałe z przesuszenia i odwodnienia. Nadaje cerze aksamitną gładkość, miękkość oraz właściwe napięcie i elastyczność.
Receptura kremu zawiera znane z działania składniki aktywne:
- Hydroviton®PLUS (hialuronian sodu, składniki NMF – mocznik, sodium PCA, mleczan sodu oraz sacharydy) – kompleks długotrwale nawilżający, nasyca skórę substancjami silnie higroskopijnymi, które zatrzymują i wiążą wodę  w  naskórku;
- ceramidy roślinne – odtwarzają i uzupełniają naturalne lipidy cementu międzykomórkowego warstwy rogowej naskórka. Uszczelniając cement zapobiegają ucieczce wody z naskórka (TEWL), nawilżają i wygładzają;         
- olej  z  oliwek  – zmiękcza, wygładza i nadaje skórze jedwabistość;
- alantoinę, pantenol – nawilżają, regenerują i łagodzą podrażnienia

Cena: 40 zł za 150 ml.

Skład: podany na zdjęciu poniżej.


Pewnie zastanawiacie się, czemu te kremy nie są rozdzielone. Odpowiedź jest prosta - bo według mnie, mimo różniącego się składu i firmy, maja praktycznie identyczne działanie i oba posiadają w INCI kwas hialuronowy. 
Kremy są świetne, doskonale nawilżają, sprawiają, że skóra jest bardziej elastyczna. Są niesamowicie wydajne dzięki swoim lekkim i "mokrym" konsystencjom. Co ważne, żaden z nich mnie nie zapchał, a to jest wielki plus, bo na razie każdy krem powodował u mnie zapchanie i wysyp pryszczy
Mam takie dni, kiedy pojawiają się suche skórki na brodzie i w okolicy ust oraz na policzkach - oba kremy poradziły sobie z nimi rewelacyjnie i już po 2 aplikacjach po skórkach nie było śladu.
Oba kosmetyki pachną świeżo i delikatnie, zapachy nie są ciężkie i nie przeszkadzają podczas aplikacji ani w czasie gdy krem jest na buzi.
Jedyne co je różni, to to, że Norel jest delikatnie bardziej tłustawy, za to Vichy jest lżejszy i lepiej się wchłania. Norel czuć na buzi, pozostawia po sobie delikatna powłokę, Vichy po wchłonięciu jest praktycznie niewyczuwalny i dzięki temu ma nad Norel'em lekką przewagę, mimo, że w działaniu oba kremy, tak jak wspomniałam - są takie same. 


-------------------------------------------------------

I tak oto przedstawiłam Wam dziś świetne moim zdaniem kosmetyki nawilżające, których miniaturki skutecznie przekonały mnie, aby w przyszłości zastanowić się nad inwestycją w pełnowymiarowe produkty. 
Jak wspominała, żel Vichy już nabyłam. Szampon jest na prawdę dobry, ale koszt 40 zł za objętość szklanki, to mocno wygórowana cena (jak na szampon) i muszę się dobrze zastanowić nad tym zakupem. 
Jeśli miałabym wybierać między kremami, postawiłabym na Vichy, bo jest lżejszy, jednak kosmicznie drogi i ma małą gramaturę. Gdyby rozłożyć cenę na koszt 10 ml produktu, Norel kosztowałby 2,66 zł, a  za 10 ml Vichy musiałybyśmy zapłacić aż 16 złotych.

Czytaj dalej...

Wypadające włosy - czwarty tydzień kuracji

Hey.

To już 28 dni od momentu kiedy walczę z wypadaniem zarówno od środka, jak i od zewnątrz.

Włosy, jak to moje włosy - nadal wypadają. Raz jest dzień lepszy, raz gorszy, ale nadal wszystko ponad normę - włosów wypada o wiele za dużo.

Skóra głowy tak samo jak wypadanie - raz lepiej, raz gorzej, ale niestety, nie jest tak, że udało mi się do soboty na chociaż jeden cały dzień  wyeliminować okropne uczucie. Zawsze wieczorem jak nie piekło, to swędziało. I tak cały czas. Zawsze po 18:00 o ile nie wcześniej. To co pomagało, już nie pomaga, ocet, aloes, herbata zielona.. ale coś odkryłam, coś o czym za moment napiszę.

Łykam nadal Vitapil, E, D3 i B oraz Kolagen w dropsach. Piję soki owocowe, zieloną herbatę, od czwartku piję napar z czystka. 

To pieczenie powoli mnie irytowało, ale też starałam się je olewać, bo nie wiedziałam, jak sobie pomóc, więc postanowiłam już się tym nie przejmować. Samo przyszło, to może samo pójdzie, tak jak ostatnim razem. To moje postanowienie skłoniło mnie na skupieniu się teraz już przede wszystkim na ratowaniu wypadających włosów. Czuję się fatalnie, wyglądam fatalnie - włosy są dużo brzydsze, przerzedzone, oklapnięte. Tracą blask. Ratowanie skalpu spowodowało zaniedbanie łodyg, a wręcz ich niszczenie. I tak żadna kuracja na pieczenie i świąd nie dała mi dobrego efektu, więc spasowałam.
Kupiłam kurację na wypadające włosy - olejek, szampon, maskę i serum. Używam od piątku. Zobaczymy po 3 tygodniach jak będzie, bo mniej więcej po takim czasie praktycznie dziennego stosowania mam zobaczyć pierwsze efekty.
Ale ale...! Od momentu używania kuracji, skalp się bardzo uspokoił! Na prawdę. Po prostu nic nie piecze i nie swędzi mnie już od prawie 3 dni.



Włosów już nie liczę, ale nie raz zbiera mi się na płacz, bo jednak nadal je widzę..nie na mojej głowie.

We wtorek byłam u fryzjera podciąć końce. Przez te coraz równiejsze cięcia moja fryzura straciła na objętości jeszcze bardziej. Trudno - te końce musiały być przycięte, bo ocet i herbata wysuszyły je tak, że nie potrafiłam ich już niczym nawilżyć ani natłuścić. Sama fryzura na fotkach nie wygląda dużo krócej niż przed wizytą u fryzjera, ale jednak ponad 3 cm spadło. Obecnie w miejscu mierzenia włosy mają 29 cm.



Wielkim problemem jest to, że przestały się mnie słuchać te bardzo wydegażowane w marcu włosy. Rosną powoli, wykruszają się i sterczą idiotycznie. Na fotkach wyżej widzicie jak to kiepsko wygląda, ale to nic, w porównaniu z tym, co widać przy ostrym świetle i popatrzeniu na pasma od przodu:




Wybaczcie lekką wulgarność, ale za każdym razem gdy to widzę, a widzę codziennie po kilka razy, mam ochotę prać po łbie kobietę, która mi to zrobiła. Lubiłam tą babkę, na prawdę, spoko kobita, taki "równy gość", ale od marca jestem na nią nieprzerwanie wściekła. 

Na osłodę fotki z próby zrobienia fotek, które jednak zostały zdominowane innym rodzajem włosia ;)

 Tak, z tyłu w tle jest legwan






Czytaj dalej...

Projekt denko - 7 produktów, Vichy, Biolaven, Avon, Biovax i inne

Heyka.

Tak się zastanawiałam, czym Was tu dziś uraczyć. Wybór padł na kolejne denko. Ostatnio (aż wczoraj) pokazywałam co tam nowego kupiłam, to teraz czas pokazać, co wykończyłam, tak dla równowagi.


Średnia maska, w kierunku maski kiepskiej. Ciężka, pusząca, włosy po niej były niby ładne, ale jednak w dotyku jakieś tępe. Nie kupię jej ponownie.

2. Olej z nasion Marchwi, Ejta:
Rewelacyjny olejek, zarówno dla włosów, jak i dla skóry głowy. Na twarz jeszcze do nie nakładałam, ale mam już nowa buteleczkę i chętnie sprawdzę działanie także na cerze. Recenzja za jakiś czas :)

3. Płyn micelarny Garnier:
Wielka butla nie do zmęczenia, nie do wykończenia, ale micel fajny. Nie zapychał, nie podrażniał, zmywał tak na 4 z plusem. Dobry produkt. Mam obecnie prawie 4 micele w domu - dużo lepsze - więc do tego już nie wrócę.

4. Vichy, żel do mycia twarzy Purete Thermale - nawilżający:
Rewelacja - żel tak dobry dla mojej skóry na buzi, że pokusiłam się o kupno pełnowymiarowego opakowania. Doskonale myje, nawilża, nie zapycha i nie powoduje niedoskonałości. Dla mnie numer jeden obecnie i pewnie na długi czas. Recenzja produktu mini i produktu pełnowymiarowego już niebawem.

5. Żel pod prysznic, AVON, Senses:
Miałam zielony, cytrusowy, dostałam od mamy. Przyjemny, fajnie pieniący się żel, jednak nie było to coś nadzwyczajnego. Taki produkt który nie robi nic spektakularnego, ale też nie krzywdzi. Bardzo ładnie pachniał, dobrze mył :)

6. Babuszka Agafii, maska do włosów, drożdżowa:
Z tą maską mam problem, bo w działaniu na włosy była rewelacyjna - świetnie dociążała, niesamowicie pogrubiała. Niestety, po zużyciu połowy opakowania zaczęła mnie tak strasznie podrażniać, że bolała mnie cała głowa i miałam napady migrenowe. Niektóre z Was czytałam, że miały podobnie. Szkoda, bo działanie maski jest mega!!

7. Biolaven, żel do mycia twarzy:
Wiecie, że Biolaven lubię. Żel był na prawdę ok, choć czasem mnie podrażnił. Mam z nim tak samo jak z maska, mały problem, bo to na prawdę dobry kosmetyk, ale są lepsze - jak choćby cytrusowy żel z Planeta Organica (Vivhy nawet do nich nie porównuję). Nie kupię go ponownie, ale jeśli kiedyś ktoś mi go kupi, albo znajdę go w jakimś boxie - na pewno wykorzystam. 

I takie to dzisiaj denko. 7 produktów - całkiem fajnych, lecz nie bez wad. Miałyście coś z powyższych? Lubcie? 
Czytaj dalej...

Chillbox październik 2015 + inne dobroci

Hey dziewczyny.

Z wielką radością przychodzę do Was z kolejnym już Chillboxem.

W tym miesiącu nie wszystko poszło dziewczynom zgodnie z planami - stały się popularne, co spowodowało boom na pudełka, co z kolei było powodem zamówienia większej ilości kosmetyków - i dalej -  co z kolei było powodem opóźnienia wysyłki, bo producent dosyłał produkty zza granicy.
I co w związku z tym? No nic - wszystko zostało wybaczone, bo laski uprzedziły nas odpowiednio wcześnie, że taka sytuacja będzie miała prawdopodobnie miejsce. Poza chyba jedną osoba, nikt nie miał z tym problemu. Widzicie, jaki szacunek dla nas, taki dla dziewczyn :) Pełna profeska i sympatia zarazem.

Ok, przejdźmy do konkretów. Oto co znalazłam w dzisiejszym boxie:


1. Żurawinowy płyn micelarny GoCranberry
To już kolejny produkt tej firmy w boxie - ale nie narzekam, bo produkty są dobre. Trochę ciężko mi się polubić z maską do włosów, ale nie jest źle. Peeling solny z innego Chillboxa jest fajny. 
Mam obecnie 2 nie otwarte micele i jeden w połowie. Ten jest kolejny. Trochę to kłopotliwe, kiedy pracuje się w domu i nie maluje się codziennie :D Ale jestem zadowolona, bo to fajny produkt do przetestowania, w dodatku w malej butelce, idealny na wyjazdy.
1/2 pkt

2. Książka "Krwawy Blues" Massimo Carlotto
Lubię czytać, ale w natłoku pracy, a czasem napadów nicmisięniechcenizmu nadal nie przeczytałam innych książek z boxów - ale idą święta,  teraz weekend, postaram się coś nadrobić ;) Fabuła wydaje mi się ciekawa, lubię takie książki.
2/2 pkt

3. Zaparzacz do herbaty
Bardzo fajny, przyjemy bajer. Były jeszcze truskawki i ubolewam nad tym, że trafiła mi się cytrynka, bo truskawa jest fantastyczna! Ale co, no mój zaparzacz tez jest bardzo słodki i na pewno nie jeden raz umili mi czas :)
2/2 pkt

4. Earl Grey - ambasada herbaty
Czarna herbata aromatyzowana olejkiem z bergamoty - to coś czego jeszcze nie piłam, ale bardzo chętnie spróbuję. Nawet dzisiaj. Wspaniałe dopełnienie do zaparzacza :) I na odwrót
2/2 pkt

5. Aubery - nawilżająco-odżywczy żel pielęgnacyjny z czystego aloesu 98%
Kurcze no, drogi, fajny produkt! A ja mam w domu jeszcze 3 nieużyte żele aloesowe. One są piekielnie wydajne, więc nie szybko je zdenkuję. Na szczęście produkt z boxa jest ważny jeszcze ponad 2 lata. Co do składu i tej daty - mam pewne obawy, ale o tym w recenzji, kiedy już się pojawi. No ale, produkt sam w sobie bardzo udany, fajny pomysł.
2/2 pkt

6. Skin79 - Crystal peeling gel
Wiedziałam, że ten żel będzie w pudełku, dziewczyny nam o tym powiedziały :) Od początku byłam z tego faktu zadowolona, bo produkt ma bardzo pozytywne opinie :)
2/2 pkt

I tak na 12 możliwych punktów, pudełko ma u mnie 11. daje to około 92% zadowolenia - co dla mnie jest rewelacyjnym wynikiem, a ja sama jestem bardzooo wybredna.


Wartość pudełka, to według karteczki 162 złote. ChillBoxy stają się coraz bardziej popularne i widzę, że chyba i dziewczynom udaje się podbijać hurtowy rynek, co powoduje, ze dzięki nim, my mamy drogie produkty w fajnej cenie :) Na tym pudełku "zarobiłyśmy" ponad 70 zł. 

Box jak zwykle udany. W kolejnym tematem przewodnim ma być czekolada. Nie mogę się doczekać!!!! 

---------------------------------------------

Dobroci ciąg dalszy.

w ostatnim miesiącu trochę się obkupiłam - miałam tego nie robić, ale tu mi coś zabrakło, tam coś wypatrzyłam.. no i tak to poszło.


- dwa balsamy na kozim mleku od Bauty Farm - do włosów,
- tonik aloesowy Avebio - świetny produkt, jeden mi się kończy, więc wzięłam nowy,
- olej z nasion marchwi, Ejta - bardzo fajny olej, dobry dla cebulek włosów, także wzięłam już jako kolejny, bo jeden wykończyłam.

I tu do Was mam pytanie - co chcecie najpierw, abym opisała - olejek, czy tonik? Jeden z nich muszę sobie zrecenzować w ramach współpracy z Triny - a do Was należy wybór, który.

- dwie fantastyczne maski do włosów, które wykończyłam już dawno, ale były w promocji, to wzięłam, bo uwielbiam ich działanie - Natua Siberica, seria rokitnikowa, maska regenerująca i nawilżająca,
- balsam/maska do włosów od Fratti - ma za zadanie wzmocnić włosy i cebulki. No hmm, zobaczymy,
- szampon pszeniczny Sylveco - najłagodniejszy szampon jaki znam, to już mój trzeci taki myjacz,
- żel pod prysznic oraz piana do kąpieli (czyli chyba po prostu płyn) z Natura Siberica, oczywiście seria rokitnikowa - to nowość u nas, muszę wypróbować koniecznie,
- Kompleks 7 olei - szampon, olejek, serum i maska - wszystko przeciwko wypadaniu włosów. Pokładam w tej linii dość spore nadzieje, więc zobaczy, czy się sprawdzi.

Prócz tego, dostałam od narzeczonego dwa prezenty. 
Pierwszym jest maska - kompleks olei na porost włosów od Nacomi, a drugim regenerująca maska-odzywka od LeeStafford:



Nie będąc dłużna, trochę tez z ciekawości, ale najbardziej z miłości, ja kpiłam mu szampon od Siberica Natura - aktywator wzrostu i przyhamowanie wypadania w jednym. W okresie jesiennym każdemu włosy lecą, a narzeczony dodatkowo ma dosyć stresujaca pracę, więc myślę, że szampon się przyda.


W dodatku szampon ma eleganckie opakowanie i fajny bajer w postaci hologramowej bieługi - czyli tej rybki, z której kawioru jest pobrany ekstrakt zawarty w szamponie:



No, to już na tyle. Dużo dobroci dzisiaj :)
Czytaj dalej...

Tydzień z maską figowo - migdałową Organic Shop

Heyka.


Coraz gorzej z moimi włosami, przestały się układać, końcówki ciągle są suche (chyba brak olejowania daje moim pasmom nieźle popalić). Niby nie rozdwajają się i nie są zniszczone, ale jednak znacznie się przerzedziły i powyginały. Mam bardzo cienka kitkę, co napawa mnie przerażeniem za każdym razem, kiedy robię kucyk. Do tego dzieje się coś, z czym NIGDY nie miałam problemu - włosy zaczęły mi się po prostu plątać i kołtunić. Czas coś z tym zrobić - idę dziś do fryzjera! Co prawda ściąć max 3 cm, ale zawsze coś - może odżyją. Oby tylko potem zaczęły mi w końcu te kłaki rosnąć i przestać wypadać ;) Ale po skierowanie na badania tez dziś idę, także może już niebawem rozwiąże ten problem. Do tego skalp coraz lepiej i lepiej (poza zdarzeniem niedzielno-poniedziałkowym, ale odkryłam już, co zrobiłam źle), więc może już niebawem uda mi się od nowa zacząć dokładnie pielęgnować moje włosy. Może nawet da radę wcierać kozieradkę przed myciem? Kto wie, kto wie...

Tymczasem, trzymajcie ok 15:00 kciuki, żeby z 3 cm nie zrobiło się 10 ;P

A w ramach nie martwienia się o włosy, ich wypadanie, kondycje i brak porostu, coś dla Was, nowa recenzja:

Dawno, oj dawno nie było żadnego tygodnia tematycznego. Było to spowodowane moja walką z przesuszonym skalpem. Na szczęście już jest coraz lepiej i powoli wdrażam do pielęgnacji moje ulubione maski. Jednakże tą maskę miałam już sprawdzoną około końca maja, ale nigdy nie miałam czasu ani głowy na to, aby ją opisać, a jest to niestety nie fair w stosunku do tego kosmetyku, bo jest na prawdę dobry.


Maskę kupiłam w Triny, jako jedną z... 9 innych masek. Wrzuciłam ją do koszyka, bo zaciekawił mnie olejek migdałowy w jej składzie. Zapłaciłam za nią około 20 zł (za 250 ml). Jakiś czas poleżała na półce, bo zupełnie o niej zapomniałam, ale pewnego dnia postanowiłam, że nadszedł jej czas. 

Produkt ma bardzo przyjemny, delikatny, leciutko owocowy zapach i kremową, bardzo wydajną konsystencję. Sam kosmetyk jest różowy, całkiem miły dla oka. Opakowanie jest plastikowe, z tego co pamiętam, było chyba zabezpieczone sreberkiem. 

Maska bogata jest w składniki odżywcze, powstała na bazie wyciągu z organicznej figi greckiej i olejku migdałowego, a gdzieś tam w tyle jest jeszcze oliwa z oliwek. I to wszystko. Nic więcej organicznego. Powiem Wam, że gdybym wcześniej analizowała ten skład, to nie wiem, czy kupiłabym ten produkt nie znając jego genialnego działania. Przyjrzałam mu się dopiero teraz.


Jednak wspomniałam Wam na początku, że maska jest dobra i tutaj podtrzymuje moją opinię. Włosy po jej użyciu są odżywione, jedwabiste, gładkie i elastyczne - dokładnie takie, jak obiecuje nam producent. To, co robi ten kosmetyk z moimi włosami, to jest jakaś magia, bo pasma są puszyste a jednocześnie bardzo błyszczące i dociążone, ale nie obciążone. 

Niestety, nie mam już tej maski i praktycznie wpadłam w złość przeplatana rozgoryczeniem, kiedy dowiedziałam się, że prawdopodobnie długo tych masek w Polsce nie będzie - producentowi skończyło się pozwolenie na eksport swoich produktow do UE i wcale nie zamierza szybko pozwolenia odnowić... 

Po testach tygodniowych chętnie dodawałam maskę do każdej mix-maski jaką robiłam, bo poprawiała działanie takiej mieszanki. Była świetną bazą do zmieszania z olejem, lub też jako emulgator na naolejowane włosy. Po zakończeniu opakowania czułam się nieswojo wiedząc, że nie mam jej już w szafce. 


Polecam Wam tą maseczkę. Nie jest najtańsza, jak na zaledwie 250 ml, ale często widywałam ją w przecenach do upolowania nawet za 12 zł.. jeśli oczywiście ktoś postanowi na nowo wprowadzić ją na Polski rynek.
Do tego jest dość wydajna i starcza na długo, a działanie wynagrodzi Wam wszelkie wątpliwości. Ciekawi mnie bardzo wersja z jaśminem i  z awokado (a olejek awokado moje włosy kochają), ale tak jak mówię, dostać je tutaj, to prawdziwy cud, a na Ebayu kosztują także 20..ale nie złotych, a dolarów ;)


Skład: Aqua with infusion of Organic Ficus Carica (Fig) Fruit Extract, Organic Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Cetearyl Alcohol, Cetrimonium Chloride, Behentrimonium Chloride, Cetyl Ether, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Olea Europaea Fruit Oil, Parfum, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Citric Acid.
Czytaj dalej...

Wypadające włosy - trzeci tydzień kuracji



Heyka!

trzeci tydzień kuracji, czyli 15-21 dni walki o włosy postanowiłam tym razem przedstawić nieco inaczej, bez opisywania dni.

Bo to jest tak, że jest ciut lepiej. Ale nie na zasadzie, że ze 150 zrobiło się 50 włosów. Raz jest to 60, innym razem 120, ale niestety, najczęściej 95-110. Najwięcej kosmyków wypada podczas mycia i są to włosy z rożnych części głowy, jak również wyłapałam ostatnio niesamowicie dużo małych włosków, takich 3 cm - co za tym idzie, wszystkie wyhodowane od marca babyhair poszły w kanał... Tak, na prawdę, nie widzę już ich na głowie, nic mi nie fruwa i nie odstaje..

z kucyka 6 cm, zrobiło się już 5,7. Przed wypadaniem miała coś około 6,7 objętości, czyli centymetr już straciłam, a jak same widzicie - gęstych to ja tych włosów nie mam..

W środę byłam u trychologa, o czym poczytacie tutaj KLIK. Skierowanie na badania dostane jutro, więc w tym tygodniu postaram się je zrobić.

Jeśli chodzi o skalp, od czwartku stosuje 10 minutową wcierkę z octu i zieloną herbatę na przetłuszczanie. 4 dni miałam spokój, natomiast w niedzielę, ni z tego, ni z owego - złapało mnie wieczorem pieczenie i swędzenie tak mocne, jakbym nigdy nie starł się go załagodzić. Niestety, towarzyszyło mi cała noc i towarzyszy teraz, a dodatkowo, powoduje to jeszcze większe wypadanie.
Jestem przerażona, myślałam, że chociaż ten okropny ból mam za sobą - ale nie. Wszystko wróciło praktycznie w monecie, po prostu ot tak, nagle. Już myślałam, że teraz będę walczyć tylko o włosy - i co..i nic.. wszystko trzeba rozpocząć od nowa, od walki o spokojną skore głowy.

Powoli tracę nadzieje, dobrze wiecie, że się załamuję. Boli mnie głowa, boli mnie skóra głowy, włosy latają dosłownie wszędzie, poza moją głową. Od 28 września ciągle, prócz tych 4 dni co były, towarzyszy mi niesamowity dyskomfort - jakby ktoś cały czas podpalał mi skórę na głowie. To jest mega frustrujące. Chwilowo pomaga mycie głowy  - chwilowo. Ale przecież nie będę 2 razy dziennie myc włosów :( Już teraz codzienne mycie i wieloetapowa pielęgnacja jest dla mnie po prostu męcząca. Jestem już wyrąbana psychicznie, bo nie wiem co mam zrobić z tym pieczeniem. Badanie skóry głowy nic nie wykazało - wczoraj bolało na prawdę mocno, a skóra głowy czysta, blada, nawet bez najmniejszych oznak łupieżu czy choroby...

W tym tygodniu wyłapałam ok. 650 włosów, w tamtym 780. Niby fajnie, bo cały czas wynik leci w dół (pierwszy tydzień to ok 875 włosów), ale coś czuję, ze wraz z nawrotem pieczenia, wróci mi też większa ilość włosów w wannie. Więcej liczyć nie będę, bo tak jest ze jak wyłapie w jeden dzień powiedzmy 70 sztuk (od rana do wieczora), to mam taka iskierkę nadziei, która boleśnie gaśnie dnia kolejnego, kiedy mam w ręce 80 sztuk podczas samego spłukiwania szamponu..


Czytaj dalej...

Borówkowy mus Nacomi - wygładzenie i dobrodziejstwa olei

Heyka.

Po lekkim załamaniu wzięłam się w garść. Co by nie było, to jednak, macie racje, choć aż wlosy, to jednak tylko włosy i kiedyś muszą przestać wypadać.

Dziś więc kolejny kosmetyk, który znalazłam w Chillboxie. Tym razem jest to mus do ciała od Nacomi, Wygładzający, o zapachu borówkowym. 


Produkt otrzymałam w 150 ml słoiczku zakręcanym na metalową zakrętkę. Cena tego musu waha się od 24 do nawet 34 złotych, w zależności od sklepu.  
Kolor jest delikatnie fioletowy, bardzo przyjemny, a konsystencja lekka i kremowa. Jednak to zapach skrada serca - cudowny, jagodowy, tak słodki ale nie przesadzony, że ma się ochotę ten kosmetyk po prostu zjeść.

Czym dokładniej jest produkt, który znalazłam w kosmetycznym boxie? Jest to mus do ciała stworzony na bazie ekstraktu z borówki, zatopionego w maśle shea i oleju migdałowym, z dodatkiem oleju z dzikiej róży. Kompleksowo nawilża, odżywia i pielęgnuje skórę. Wykazuje działanie wygładzające i ujędrniające. Doskonale się rozprowadza na skórze, szybko wchłania i pięknie pachnie. Za sprawą masła shea i oleju ze słodkich migdałów intensywnie nawilża i natłuszcza skórę, chroni ją przed utratą wilgoci i jędrności. Regeneruje i łagodzi podrażnienia. Olej z dzikiej róży zapobiega powstawaniu uszkodzeń skóry, blizn i zgrubień, rozjaśnia i wyrównuje koloryt. Ekstrakt z borówek zwiększa gęstość kolagenu w skórze, a wosk pszczeli poprawia jej elastyczność. Witamina E chroni przed działaniem wolnych rodników i spowalnia proces starzenia się skóry. Mus wygładza i ujędrnia skórę, zmniejsza widoczność rozstępów i zapobiega ich powstawaniu. Czyni skórę doskonale nawilżoną, odżywioną, miękką i gładką.
Zalety:
- skład oparty na naturalnych składnikach najwyższej jakości
- nie zawiera parafiny i olejów mineralnych, parabenów, PEG-ów i sztucznych barwników
- lekka, puszysta konsystencja musu doskonale rozprowadza się na skórze i szybko wchłania
- odpowiedni do pielęgnacji każdego rodzaju skóry


Skład: butyrospermum parkii butter, prunus amygdalus dulcis ( sweet almond) oil, caprylic capric tryiglyceride, cera alba, helanthus annus (sunflower) sed oil, glycerin, rose hip oil,alcohol cetyl, vaccinum myrtillus leaf extract, ocopheryl acetate, parfum.

MOJE WRAŻENIA:

Aplikacja musu to przyjemne doznanie. Produkt jest dosyć zbity, ale w dłoniach topi się szybciej niż masło i jest na prawdę lekki. Bardzo łatwo rozprowadza się na skórze, otula ją warstwą odżywczych składników, masła i oleju, a do tego, jak już wspomniałam, przecudownie pachnie. Właściwie to ciało smarujemy już cieczą, bo kosmetyk, tak jak wspomniałam, rozpuszcza się znakomicie. Wchłanianie zostawię sobie na koniec wpisu, a teraz powiem tylko, że mus działa na skórę na prawdę świetnie. Jest elastyczna, bardzo gładka, przyjemna w dotyku, a zapach utrzymuje się stosunkowo długo. Czuję, że zrobiłam dla ciała coś dobrego, bo ręce, nogi czy brzuch są takie gładkie i miękkie :)


I niestety - wchłanianie. Guzik prawda, że mus szybko się wchłania. Mus się praktycznie NIE wchłania. Nie nadaje się absolutnie do użycia przed jakimkolwiek wyjściem, bo skóra jest tłusta. Nie polecam używać go tez przed założeniem czegoś swetrowego, czy bardziej "cicikowatego", bo włoski poprzyklejają się Wam do skóry. Mam dwa długowłose psy i przytulanie się z nimi nawet po godzinie od użycia musu skutkuje tym, że obsierściona jestem jak one, a wierzcie mi, że czeszę je regularnie i nie są to chodzące kule wypadającego włosa ;) 
Musu używam na noc, pod bawełnianą piżamkę albo koszulkę nocną. Po kilku godzinach snu nie jestem już tłusta (ale o dziwo pościel też nie przejawia oznak zabrudzenia kosmetykiem), za to jak wspomniałam, mam cudownie odżywioną, gładką skórę.
Podczas kolejnego mycia się da się zauważyć, że produkt nadal jest na skórze i trzeba dobrze zmyć resztki - woda spływa po niektórych partiach ciała, jak strumień wody z kranu po tłustej patelni ;) No, wiecie, z pewnością rozumiecie o co chodzi ;)


Mimo tego koszmarnego wchłaniania się, polecam ten balsam w musie, bo rewelacyjnie poprawia stan skóry. Jeśli tylko nie przeszkadza Wam dość mocna tłustość aż do rana dnia kolejnego, tym bardziej zakupcie ten kosmetyk. No i pamiętajcie, cudooownie pachnie :)

W ofercie mamy jeszcze trzy musy - ciasteczkowy o działaniu nawilżającym, malinowy o działaniu regenerującym oraz wyszczuplający o zapachu mango




Czytaj dalej...

To chyba koniec..albo przerwa..na jakiś czas

Hey.
Miała być kolejna recenzja kosmetyku, ale nie ma. Nie będzie.

Dziś podczas samego mycia i wcierania kolagenu wyleciało mi tyle włosów, że właściwie straciłam na chwilę obecna jakiekolwiek chęci do pisania i nawet nadzieję, że będzie lepiej. Nie mam czego opisywać (no bo co, maść Clotrimazol, czy szampon na grzybicę mam zrecenzować?).
Żre jak durna te witaminy, te wcierki robię i gówno mi to daje. Piję soki, naturalne, nie z kartonu. Jem owoce, warzywa i wszystko co ma witaminy. I kur*a nic, nic poza większą ilością włosów w wannie.
Na skierowanie na badania hormonalne muszę czekać do wtorku. A potem dowiem się co dalej i pewnie dostanę takie leki, że mi inne skutki uboczne się pojawią. 
Tak, jestem rozgoryczona, zła, załamana i nie chce mi się po prostu nic. Nawet aktualizacji nie mam po co robić. Co Wam pokażę? Ciągle tej samej długości, coraz rzadsze i brzydsze włosy. Ratując skórę cierpią pasma - są suche, zniszczone, szorstkie i matowe. Wczoraj się popłakałam oglądając moje foty z maja i czerwca. 
Wszystkie wyhodowane od marca babyhair zniknęły - jeszcze czasem mam jakieś na dłoniach podczas mycia. Małe, młode, 3 cm włoski. Cała praca, wysiłek, radość i pieniądze włożone w półroczna pielęgnację poszły się ..no. ekhm, w pizdu poszły.

Nie mam już objętości 6 cm, już jest 5,7. W dwa tygodnie tak zmalało. Przed wypadaniem było prawie 7.
Nie mogę patrzeć na siebie w lustrze, na te strąki smętnie wiszące, suche, powyginane. Na te włosy, coraz bardziej powykręcane, pojedyncze, dystrowficzne kłaki. Wcześniej ich nie było, a to co odstawało, jakoś ładniej chciało się układać.



Dziś w nocy śniło mi się, że przeczesałam jedną stronę Tangle Teezerem i wyszły wszystkie włosy z prawej strony. WSZYSTKIE zostały na szczotce. A na skórze zostały mi piekące, wielkie gule. I pół łysej głowy.

Włosy są wszędzie, na kosmetykach, w zlewie, ubraniach, podłodze, meblach. Ja nie mam gęstych pasm, wiec każdy włos jest na wagę złota. Jak dojdę do 5 cm, po prostu zetnę się na krótko, bo nie ma po co mi dbać o takie coś, co mi zostanie. To nie chodzi o to, że gardzę rzadkimi włosami. Owszem - ale tylko u siebie - bo takich nie posiadałam, a wszystko ku temu zmierza. Gardzę tym co dzieje się tylko i wyłącznie ze mną i na mojej głowie. 

Nigdy nie przepadłam za swoim wyglądem i ciągle miałam kompleks na kompleksie, ale teraz, to już po prostu mam siebie dość.

------------------------
edit - postanowiłam ułożyć włosy tak jak zwykle. ale bez pianki. Nie czekałam aż wyschną same i poskręcają się jak popieprzone. Już mi lepiej w kwestii wyglądu włosów. W kwestii wypadania nadal mam doła. 
Przepraszam wszystkich, po prostu dziś jest ten dzień DOŁA, tego wielkiego doła. 
Czytaj dalej...

Dlaczego moje włosy wypadają - wizyta u trychologa



Heyka.

Jak pisałam niedawno, w końcu udało mi się znaleźć na śląsku gabinet trychologiczny, gdzie zapisałam się na wizytę.

W progu powitał mnie Pan, co było nowością, choć wiedziałam, że w gabinecie pracuje i mężczyzna i kobieta (małżeństwo). W żadnym wypadku nie przeszkadzało mi to oczywiście, dobry lekarz to lekarz, nie dzielimy ich na płcie.

Na początku wywiad ogólny i pytania typu:
jakie zostały podjęte kroki i działania w związku z wypadaniem,
jakie przyjmuję leki,
czy palę,
czy jestem w ciąży,
czy mam alergie,
czy w mojej rodzinie występowało łysienie,
jakie zabiegi na włosach (trwała, farba) były robione i kiedy,
choroby skory, choroby przewlekłe i.t.d...

Zostały mi zakwalifikowane ogólnie włosy jako przeciętne (czyli ani cienkie, ani grube) i podobno wcale nie mam ich mało.

Po krótkim wywiadzie i opowiedzeniu o mojej przypadłości doszło do tego, na co czekałam!! Badanie trichogramem!! Na prawdę, nawet nie wiecie, jak się cieszyłam, że ktoś w końcu obejrzy moją skórę głowy. Jednakże spodziewałam się, że dzięki temu badaniu dojdziemy do przyczyny wypadania i pieczenia. Ale niestety....
Wszystko dokładnie widziałam na ekranie, więc żadnej ściemy Pan mi nie sprzedawał. Moja skóra, prócz tego, że lekko się przetłuściła, była po prostu czysta. Może ciut przesuszona, ale czysta - bez śladu łupieżu, zaczerwienień, podrażnień czy czegokolwiek niepokojącego. Niepokojącego, jeśli chodzi o skórę. Gorzej z włosami, które jednak były w większości lekko zaczopowane, albo oblepione łojem u podstawy. Nie jest to jednak ani nadmierny łojotok, ani ŁZS, ani AZS. Taka po prostu moja przypadłość, być może wynik genów, być może złego wymycia głowy, albo spocenia się w nocy. Muszę bardziej czyścić skórę. Faktem jest, że gdy szoruję wypada więcej włosów, więc staram się być delikatna - chyba za delikatna :(
Dodatkowo, co jest dla mnie bardzo niepokojące, to to, że nie znaleźliśmy praktycznie żadnych nowych włosków. Po prostu ich nie ma. Ok, był jeden... Tylko jeden, mały, cienki i bardzo jasny. Włosy ani nie rosną mi na długość, ani nie pojawiają się nowe. To straszne. Dla mnie to jest po prostu przykre i przerażające jednocześnie.

Po obejrzeniu skóry nastąpiło badanie cebulek. Zostało mi wyrwane kilka włosów. Nie bolało. Bolało to, co zobaczyłam. 50% z nich nie posiadało cebulek - włosy po prostu się złamały, nawet nie pękły, co po prostu się ukruszyły. 20% włosów było w porządku - ładna, zdrowa cebulka i aż 30% to włosy z cebulką dystroficzna (małą, uszkodzoną, zniszczoną, po prostu chorą).

Wynik jest powiedzmy nie tyle jednoznaczny, co dał obraz, w która stronę iść, aby szukać przyczyny wypadania - to nie w skórze głowy tkwi problem, ale w organizmie. Cebulki są niedożywione, chore i płytko osadzone. Nie odżywiają włosów, które potrafią się łamać już u nasady. Na nic zdadzą się maski i oleje, jeśli wewnątrz, w krwi jest coś nie tak - brak witamin, niedotlenienie, choroba...

Wiecie, ja już bym chyba wolała chorą skórę głowy i widoczna przyczynę, niż takie coś, bo to wypadanie może być objawem czegoś na prawdę poważnego, a ja się cackam z klakami, zamiast zrobić porządne badania (mam tylko morfologię, która wyszła ok). Muszę zrobić badania na Selen, TSH, FT3, FT4, AntyTPO, Estrogeny, DHEA, Progesteron i Androstendion. Czyli w skrócie - tarczyca i hormony. Praktycznie wszystkie płatne, ale porozmawiam z moja ginekolog, może niektóre da się refundować.

Co z grzybicą i piekącymi miejscami? Nie wiem, nikt nie wie, bo tam po prostu nic nie ma - zdrowa, normalna skóra, taka jak na całej głowie. włosy te same co wszędzie. Łupieżu i zaczerwienień brak - tak samo jak innych zmian. Tam NIC nie ma! Jedyną słuszną i 100% odpowiedź odnośnie grzybicy da mi w tym momencie tylko wymaz. Obecnie mam tylko dwa piekące miejsca, ale pieką mnie praktycznie calutki czas. Jeśli w ciągu tygodnia się to nadal nie uspokoi (wzięłam się za Nizoral i Clotrimazol), to chyba zrobię to badanie na grzyba, bo innego wyjścia nie mam.

Skórę głowy mam nawilżać - najlepiej kolagenem, który na szczęście w domu posiadam. Nie powinnam obecnie stosować żadnych wcierek bez spłukiwania. 

Jeśli interesuje Was jak wgląda jedno  z moich piekących miejsc, to zrobiłam ostatnio zdjęcie. Jest to tak jakby końcówka mojego przedziałka, na czubku głowy:



I co, tak podsumowując, wiem, że nic nie wiem. Ale to niczyja wina, a badanie było przeprowadzone dobrze - na własne oczy widziałam, że skóra jest ok, a cebulki są zniszczone i niedożywione. Nadal muszę szukać przyczyny wypadania, tym razem w sobie. Wewnątrz siebie.

Jeśli badania nic nie wykażą (sama nie wiem czy wolę takie rozwiązanie, czy ujawnienie przyczyny i tym samym jakiejś choroby) nie pozostaje mi nic innego, jak kuracja przeciwko wypadaniu - taka porządna, wieloetapowa, długa. Nie żadne ampułki z apteki czy kozieradka. 

Pan był ogólnie bardzo miły, słuchał mnie, odpowiadał na pytania. Leków ani witamin nie przepisał - bo mam i te które mam, wystarczą (Vitapil, E, D3, B oraz ostatnio kolagen doustny). Nie namawiał mnie od razu na kuracje, które przeprowadzają w gabinecie. Najpierw polecił zrobić badania, bo jeśli coś mi dolega - w pierwszej kolejności mam zająć się zdrowiem, a potem dopiero naprawiać włosy. Zupełnie inaczej niż na drugiej wizycie u dermatolog, kiedy wręcz wmawiała mi, ze jej zabiegi to jedyny ratunek dla włosa. 

Jedyne, co rozważam jeszcze, to stres. Taki, który mi wyszedł po około trzech i pół roku - wiązało się to z bardzo osobistymi sytuacjami, gdzie praktycznie towarzyszył mi on od rana do wieczora, plus potem jeszcze sesja, obrona magistra i parę innych nieciekawych sytuacji. I tak to sobie w tym stresie żyłam przez prawie rok. Podobno takie wypadanie spowodowane stresem może pojawić się nawet do 5 lat po stresowych sytuacjach. 

No, zobaczymy. Obecnie jestem po umyciu włosów. Naliczyłam ich ponad 90...
Czytaj dalej...

Rokitnikowy scrub do skóry głowy od Natura Siberica - kolejna rewelacja z linii rokitnikowej

Hey!
Ostatnio udało mi się podjąć współpracę z Triny.pl i oto mam do opisania pierwszy przetestowany produkt. Testy zaczęłam jeszcze przed problemami ze skórą głowy, ale nawet już podczas trwania kuracji - dwa razy kosmetyk wylądował na mojej głowie.

Mowa o Myjącym rokitnikowym scrubie dla skóry głowy od Natura Siberica, który możecie kupić TUTAJ
Jesli chodzi o sam sklep TRINY to jak zawsze - pełen profesjonalizm. Szybka wysyłka, niezwykle miła obsługa i towar zapakowany jak cenny skarb (bo nie tylko ten scrub zamawiałam, moje zakupy to także tonik Avebio oraz maski do włosów) - szklane butle owinięte bąbelkami, inne butle zabezpieczone folią streczową przed wylaniem i dodatkowo wszystkie szczeliny dokładnie wypełnione papierem i styropianem, aby nic się nie uszkodziło. Lubię ta witrynę także za niesamowitą przejrzystość i ogromny wybór. Ale to nie jest chwilowa opinia - to jest mój ulubiony sklep od początku włosomaniactwa, a więcej przeczytacie o sklepie tutaj KLIK 



Scrub otrzymujemy w pokaźnej wielkości tubie o pojemności 200 ml. Na prawdę, tuba wydaje się być spora jak na taką ilość kosmetyku. Opakowanie zakręcane jest złotym korkiem i zdobione w kolorach całej linii rokitnikowej - jasnoniebieskim z dodatkiem ozdobników w postaci liści i jagód rokitnika. 
Zapach typowy, owocowy, słodki, lekko cierpki, rokitnikowy. Barwa - miodowa, ale klarowna, z mnóstwem dość sporej wielkości drobinek peelingujących.


Wstyd się przyznać, ale nigdy nie przywiązywałam wagi do peelingu skóry głowy, uznałam więc, że to świetna okazja, aby zacząć. 
Recenzja ma pozytywny wydźwięk, ale nie ma na to wpływu współpraca - produkty mam opisywać takimi jakie są i jak działają, a ten kosmetyk jest po prostu bardzo dobry.


Scrub ma cztery podstawowe zadania do spełnienia, które, jak obiecuje producent - spełnia. A co ja o tym myślę?:

1. Głębokie oczyszczenie skóry głowy:

Scrub ma dość mocne, duże drobinki, które ładnie wnikają między włosy i docierają do skóry. Dodatkowo preparat wspaniale się pieni i myje włosy w czasie peelingu. Zalecane jest aby potem umyć pasma jeszcze raz, szamponem - ale jeśli włosy skrzypią i są dobrze oczyszczone, nie widzę takiej potrzeby.

2. Wzmocnienie cebulek włosowych:

Peeling na pewno poprawia ukrwienie skóry - to się "czuje". Około 5 minut po myciu delikatne mrowienie jest wyczuwalne. Później zanika. Czy produkt wzmacnia cebulki - moim zdaniem tego typu działanie można zobaczyć dopiero po kilkunastu tygodniach stosowania i to dzięki specjalnym sprzętom i porównaniom cebulek sprzed i po kuracji. A włosy i tak mogą zacząć wypadać/nie przestać wypadać z powodu choroby skóry głowy, nie z powodu słabego włosa (tak jak u mnie).

3. Stymulacja wzrostu włosów:

Moje włosy stały w miejscu dosyć długo. W czasie 4 tygodni kiedy miałam spokój z pieczeniem, niejednokrotnie używałam tego preparatu. Generalnie włosy ruszyły na chwilkę. Nie jest to 2,5 cm jak kiedyś, ale też nie jest to typowe ZERO, bo i taki wynik "udało" mi się ostatnio osiągnąć w czasie choroby.

4. Zapobieganie pojawienia się łupieżu:

Nie mam i nie miałam problemów z łupieżem. Nigdy. Jednak sądząc po tym jak ładnie peelinguje, powinien pozbyć się łupieżu dosyć dokładnie.


Dodatkowo scrub bardzo dobrze działa na włosy - są lekko uniesione u nasady, oczyszczone, śliskie, miękkie i błyszczące. Ja ogólnie jestem wielką fanką rokitnikowej serii (mam szampon, dwie odżywki, dwie maski, krem do rąk, peeling do ciała, balsam do ciała, piankę i żel do stylizacji) i powiem Wam, że ten produkt również mnie nie zawiódł - cała rokitnikowa linia jest rewelacyjna.



Scrub bardzo ładnie domywa wszelkiego rodzaju oleje, jak i tłuste maści oraz preparaty lecznicze (Clotrimazolum, Ivoxel, Cyrkogel30). Nie ma po nich śladu. Kosmetyk nie zawiera SLS ani SLeS, jednakże produkt posiada w składzie Sodium Coco-Sulfate, który jest, niestety, odpowiednikiem SLS (Tak, nawet nie SLeS co SLS), tyle tylko, że pozyskiwanym naturalnie, z kokosa (SLS pozyskiwany jest chemicznie). Nie zauważyłam jednak, aby scrub podrażnił mnie w czasie gdy miałam spokojną skórę głowy, ani tez nie podrażnił bardziej gdy zmywałam nim maści.


Jeśli nie lubicie peelingów domowej roboty, bo sól powoduje pieczenie, cukier za szybko Wam się rozpuszcza, polecam Wam ten scrub - cudownie pachnie, dobrze peelinguje i ma fajny wpływ na włosy.

Skład, niestety bardzo długi: Aqua, Sodium Coco-Sulfate, Pinus Sibirica Shell Powder, Lauryl Glucoside, Acrylates Copolymer, Cocamidopropyl Betaine, Sodium Chloride, Rubus Idaeus (Raspberry) Seed Powder, Hippophae Rhamnoidesamidopropyl BetaineHR, Hippophae Rhamnoides Fruit Oil*, Menthol, Argania Spinosa Seed Oil*, Pineamydopropyl BetainePS, Glyceryl Undecylenate, Glycolic Acid, Mentha Piperita (Peppermint) Leaf Water*, Calendula Officinalis Flower Extract*, Bisabolol, Achillea Asiatica ExtractWH, Arctium Lappa Root Extract*, Oxalis Tetraphylla Extract, Citric Acid, Urtica Dioica Leaf Extract*, Geranium Sibiricum ExtractWH, Juniperus Sibirica ExtractWH, Sodium Ascorbyl Phosphate, Tocopherol, Rethinyl Palmitate, Sodium Hydroxide, Sodium PCA, Sodium Lactate, Arginine, Asparctic Acid, PCA, Glycine, Alanine, Serine, Valine, Proline, Theronine, Isoleucine, Histidine, Phenylalanine, Parfum, Benzyl Alcohol, Ethylhexyglycerin, CI 16255, CI 15985, Caramel
Czytaj dalej...

Wypadające włosy - drugi tydzień kuracji



Heyka.
Drugi tydzień kuracji za mną. Nie powiem, że jest jakoś zdecydowanie lepiej, bo nie jest. Jak tam dalej pójdzie, to i tak zostanę łysa, choć wtedy przynajmniej nie będzie już miało o wypadać ;)

Skóra piecze mnie nadal, są miejsca, na które nie pomaga po prostu nic. Z tych miejsc leci też najwięcej włosów. Jest to nieprzyjemne, stresujące i frustrujące. Jestem w bardo kiepskim stanie psychicznym - nadal, bo pomijając ogromne ilości wypadających kłaczków - towarzyszy mi ciągły ból skóry głowy, pieczenie i świąd.

5.10.2015, poniedziałek, dzień ósmy:
Udało mi się lekko naolejować włosy, bez skalpu, ale 16 sztuk wypadło. Przy samej pielęgnacji pasm straciłam ich aż 96, a w ciągu dnia było to w sumie sztuk 120. Tylko 8 wyłapalam w ciągu dnia, ale cały czas chodziłam w spiętych włosach.

6.10.2015, wtorek, dzień dziewiąty:
Udało mi się delikatnie umyć głowę, nawet w skalp wtarłam nawilżającą maskę. Włosów traciłam dziś mniej, bo za cały dzień naliczyłam 95 (łącznie z myciem), niestety około popołudnia stan skóry dramatycznie się pogorszył, bolała przy dotyku, piekła, miałam uczucie ciągnięcia a w niektórych miejscach wydawało mi się, że mam otwarte, bolące rany. Niby wygląda to wszystko lepiej niż tydzień temu (w temacie wypadania), ale jednak obchodzę się z włosami przy skórze głowy jak z jajkiem, staram się ich za bardzo nie naruszać.

7.10.2015, środa, dzień dziesiąty:
Pogodziłam się z Ivoxelem, który załagodził stan mojej skóry. Włosy wyglądały całkiem przyzwoicie i nie myłam ich w tym dniu. Za cały dzień naliczyłam ich około 50 sztuk, ale zmartwiło mnie to, że wieczorem, przy podrapaniu się z tyłu głowy, wyleciało 15 włosów.

8.10.2015, czwartek, dzień jedenasty:
Prawdziwa tragedia. Wielkim błędem było nie myć włosów, nawet nie przetłuszczonych. Rano wstałam i na głowie miałam tragedię, moje ręce był śliskie i błyszczące od łoju z głowy, gdy tylko dotknęłam włosów. Mycie - ponad 130 sztuk kłaczków na samych tylko rękach, a musiałam zrobić peeling, bo jednak tłuste leki wtarte w skórę przed spaniem - zrobiły swoje.  Do tego niesamowite pieczenie i ból całej skóry głowy -leki w środku nocy po prostu przestały działać.
Spróbowałam zrobić roztwór z naturalnego kolagenu i wpsikać w skalp, ale to było kolejne 20 włosów z głowy. W sumie około 175 w jeden dzień.

9.10.2015. piątek, dzień dwunasty:
Całkiem dobrze podziałał na mnie ten kolagen, bo skóra była trochę spokojniejsza. Dopiero wieczorem zaczęło mocniej piec. Udało mi się nawet umyć głowę i wetrzeć żel kolagenowy (już nie roztwór) w skórę. 95 sztuk w dniu z myciem to jak na mnie fajny wynik, ale wczorajszy dzień i tak nadrobił to, co nie wyleciało dziś, jak również...

10.10.2015, sobota, dzień trzynasty:
.. i ten dzień nadrabia, gdzie samo mycie i wcieranie kolagenu to 100 włosów - do tego powróciło pieczenie na czubku i z tylu głowy nad karkiem. Nie pomaga nawilżanie tonikami, aloesem, kolagenem, Włosy lecą jak szalone, ja płacze, otoczenie się na mnie wścieka, że płaczę, a skóra po prostu cały czas boli... Poza myciem w czasie dnia nałapałam jeszcze ok 35 włosów.

11.10.2015, niedziela, dzień czternasty:
Dziś chciałam lekko naolejować włosy, ale nie wiedziałam jak to zrobić, żeby nie było tarcia i pociągania za włosy. Pomyślałam i do atomizera nalałam przegotowanej, chłodnej wody oraz dodałam troszkę olejku lnianego. Potem cały czas mieszając energicznie butelkę - wypsikałam zawartość na pasma. Całkiem dobrze poszło. 
Na godzinę przed myciem w skalp wtarłam Clotrimazolum i wszystko zmyłam potem Stieproxem. Uprzejma Kascysko zainteresowała się moją przypadłością bardziej niż dermatolodzy u których byłam i poleciła iść jednak w stronę leczenia typowego zakażenia grzybiczego. 
W tym dniu wyłapałam 110 włosów, a skóra zaczęła piec dopiero wieczorem, lecz niestety, aż w czterech miejscach naraz. 


Wyliczyłam, że w tamtym tygodniu włosów tylko nałapanych było 874, za to w tym 780. To o 94 włosy mniej. Niby fajnie, bo jakby tak dalej poszło, to tendencja jest spadkowa i to dobrze rokuje, ale jednak jest jeden, bardzo ważny element, który różni oba tygodnie - w tym tygodniu nie suszyłam włosów suszarką. Zwykle tracę wtedy ok 20 włosów, co dało by tutaj dodatkowe 120 kłaczków. Także, no nie ma aż tak dobrze, jak się wydaje na pierwszy rzut oka. Porównam to z trzecim tygodniem, gdzie również nie będę suszyć włosów i zobaczymy jak jest.
Włosy nadal nie rosną. 2 tygodnie temu miały około 32,3 mm w miejscu pomiaru i dokładnie tyle samo mają teraz. Nic więcej.

W środę idę do trychologa, także spodziewajcie się relacji z wizyty.

EDIT:
dodaje Wam fotki moich włosów po 2 tygodniach minimalnej pielęgnacji, całkowitego braku stylizacji (oraz tygodnia bez suszenia), mocnych szamponach i wdrożeniu protein w postaci czystego kolagenu - sadziłam, że będzie gorzej, ale kolagen dużo daje włosom.  Bez niego sa bardziej piórkowate, ale niestety, jak widać, i tak wiele włosków fruwa mi dookoła, a te krótsze mają pozakręcane końcówki. 






W słońcu prezentują się na razie całkiem nieźle:



Czytaj dalej...
URODOWE POPOŁUDNIE... © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka