Skin79 - Peeling Crystal, który na mnie działa odwrotnie niż powinien

Hey.

To miał być kosmetyk, który pokocham. Naczytałam się o nim wiele, a gdy było pewne, ze pojawi się w Chillboxie, dziewczyny wykupywały pudełka dla niego. Wszystkie chillki cieszyły się, gdy box dotarł i w środku znalazły:


Bardzo długo zastanawiałam się jak napisać ten post. Produkt chwalony, ale u mnie zupełnie nie zdaje egzaminu. Nie chciałabym do niego zniechęcać, ale też jednocześnie chciałam delikatnie napomknąć, że zel nie wszystkim służy.
O czym zatem dziś piszę:

Nazwa produktu:
CRYSTAL PEELING GEL

Producent:
Skin79


Cena:
60 zł za 100 ml, w promocji 49 zł


Konsystencja, kolor, zapach:
Zapach jest dla mnie dziwny, nie do opisania. Nie owocowy, nie kwiatowy, nie ziołowy - sztuczny i nijaki, ale nie denerwujący. Konsystencja to gęsty żelowy krem, śliski, bez wyczuwalnych drobinek peelingujacych - kolor mętny, lekko białawy.

Opakowanie:
Piękna, biała tuba ze srebrną nakrętką i srebrnymi ozdobnikami


Skład:
Water, PEG-8, Alcohol Denat., Cellulose, Butylene Glycol, Arginine, Trehalose, Sodium Hyaluronate, Glycereth-26, Pyrus Malus (Apple) Fruit Extract, Panax Ginseng Root Exreact, Carica Papaya (papaya) Fruit Extract, PEG-60 Hydrogenated Castor Oil, Sutilains, Carbomer, Phenoxyethanol, Methylparaben, Fragrance

Obietnice producenta:
Delikatny i wyjątkowo skuteczny peeling w żelu do wszystkich rodzajów cery. Łagodnie usuwa zanieczyszczenia i martwe komórki naskórka przygotowując skórę do absorbcji wilgoci. Daje uczucie miękkości pozostawiając skórę niezwykle gładką. Zawiera celulozę roślinną i składnik Keratoline-C, co ułatwia złuszczanie i usuwanie nagromadzonego sebum. Peeling dodaje skórze witalności, poprawia jej teksturę i koloryt. Trehaloza zawarta w emulsji organicza degradacę nienasyconych kwasów tłuszczowych. Kwas hialuronowy nawilża, koi i przywraca równowagę. Ekstrakt z jabłka uspokaja cerę, chroniąc przed szkodliwym działaniem środowiska i stresu.

Sposób użycia według producenta:
1. Nałóż odpowiednią ilość na suchą twarz z wyjątkiem oczu i ust, aby oczyścić skórę.
2. Wykonaj delikatny masaż do momentu złuszczenia się żelu, pozostałość spłucz ciepłą wodą

Moje wrażenia:
Tak jak wszystkie, cieszyłam się z produktu - że go mam. śliczne i ekskluzywne opakowanie zachęcało do użycia więc tego samego dnia pierwszy raz skorzystałam z "dobrodziejstw" peelingu.
Wielkim zaskoczeniem była konsystencja, w której nie dało się wyczuć drobinek, nic, nawet proszku, pyłu nawet nie! No ale ok, Peeling od Sylveco też jest bardzo delikatny, więc nie przeraził mnie ten fakt jakoś bardzo. Dodatkowo peeling ma złuszczać się razem z naskórkiem, więc drobinki wcale nie są takie niezbędne.
Naniosłam produkt na twarz i masowałam - tak z 5 minut, bo zawsze tyle masuję delikatnymi złuszczaczami. Peeling zrobił się taki dziwaczny w dotyku (to chyba miało być to złuszczenie się żelu), więc go zmyłam. Jakże zdziwiona byłam, gdy po zmyciu kosmetyku twarz wyglądała identycznie jak przed złuszczaniem. zaskórniki jak były, tak zostały, a twarz nie była powalająco gładka. Była lekko rozpulchniona i zaczerwieniona. No nic, pomyślałam, że jak na pierwszy raz cudów oczekiwać nie będę i poszłam spać.
Rano obudziłam się z brzydką, usianą zaskórnikami zamkniętymi, grudkami i ropnymi syfkami twarzą. Koszmar, chciało mi się płakać, bo moja cera dzień wcześniej wyglądała na prawdę ok. Do tego cera o feralnym poranku była niesamowicie świecąca, wręcz tłusta od sebum. Obwiniłam za to peeling, który na długi czas poszedł w odstawkę. 
Doprowadziłam twarz do porządku i zapomniałam o kosmetyku. Jakiś czas potem w oczy rzuciła mi się stojąca na półce biała tubka. Przez chwile zastanawiałam się nad tym co się stało za pierwszym razem i... postanowiłam kosmetykowi dać drugą szansę. Akcja taka sama, 5 minut peelingu aż się złuszczy, dokładne (BARDZO długie i dokładne) płukanie twarzy, lekkie przemycie nawet żelem do mycia cery i sen. Rano.. skóra w stanie tragicznym.



Trzeci raz nie próbowałam i nie wiem dlaczego tak się stało obydwa razy. Wiem, ze nie peelinguje się twarzy z wypryskami, ale ja takowych nie miałam.  Nie widzę tu swojej winy. Kosmetyk nałożyłam potem na 10 minut na kości szczęki i zmyłam - myślałam, ze może peeling mnie uczula, że coś nie tak ze składem, ale nie. Skóra na próbnych miejscach była ok. Ewidentnie masowanie i złuszczanie tym kosmetykiem tak dziwnie na mnie działa - ekstremalne wydzielanie sebum i powstanie koszmarnych niedoskonałości. 



Od tego czasu kosmetyk stoi u mnie w szafce, bo zal mi wyrzucać 60 zł w kosz. Ale też żal mi mojej twarzy ;) Nie wiem co mam z nim zrobić.
Czytaj dalej...

15 zakazów podczas pielęgnacji włosów - z własnego doświadczenia. Nasze i moje grzechy i błędy.

Heyka!

Wiele się mówi, co wolno i co powinno się robić podczas pielęgnacji i zapuszczania włosów. Zdecydowanie mniej jest jednak postów i artykułów o tym, co powinno być zabronione.
Na podstawie własnego doświadczenia i błędów postanowiłam stworzyć taki post. Jest tu opisane wszystko, co spotkało mnie (a czasem na szczęście nie) przez ponad 17 miesięcy pielęgnacji moich włosów i czego bardzo żałuję. 




1. Nie rzucaj się na wszystkie kosmetyki, które pomogły Twojej koleżance/ mamie/ blogerce.
Przede wszystkim poznaj swoje włosy. Określ ich porowatość - bo dzięki temu możesz zgrubsza posegregować kosmetyki na te dla siebie i te, których powinnaś unikać. Na przykład moje włosy są wysoko i średnio porowate, co oznacza, że raczej nie powinnam na nie stosować oleju kokosowego. Jednak jakiś czas temu Alina Rose chwaliła maskę kokosowo-lnianą od Sylveco. Co zrobiłam? Oczywiście od razu kupiłam, no bo pięknowłosa Alina jest zadowolona a jej włosy powalają. Efektem jest użycie maski 2 razy i pozostawienie jej na zmarnowanie - zawarty w niej olej kokosowy bardzo puszy mi włosy.

2. Nie kupuj nie używaj wszystkiego, co wpadnie Ci w oko/ładnie wygląda/ma ciekawy opis.
Nadmiar kosmetyków, to nic dobrego. Po pierwsze, wszystko w pewnym monecie zacznie zalegać i powoli się przeterminowywać. Napoczęte kosmetyki też tracą na jakości i świeżości. Moim błędem jest - do teraz - kupowanie hurtem w drogeriach on-line. Wpada tam do koszyka zdecydowanie za dużo produktów. 3 szampony, 4 balsamy, 3 maski, 5 olejków... I tak w 3 drogeriach. A potem robi się z tego zapas, a wiadomo, ze niektóre kosmetyki idą wolniej. Efektem tego mojego szału zakupowego jest chyba z 10 buteleczek różnych olejków, które stoją i czekają... Nie wspominam nawet o tym ile mam masek...
Problemem jest jeszcze kupowanie za dużo na sam początek. Przykładowo, gdy nie wiesz, czy Twoje włosy polubią kosmetyki z ziołami, to nie kupuj kilku butelek balsamów. Moim błędem było napalenie się na Balsamy Agafii - na te z propolisem. Wzięłam dwa, kwiatowy i lipowy oraz dwa szampony. To był błąd - moje włosiska wręcz nienawidzą takiej ziołowej bomby i wyglądają po tych kosmetykach po prostu tragicznie.

3. Nie używaj wielu kosmetyków na raz.
Nie i koniec! To najgorsze co możesz zrobić. Po pierwsze dlatego, że gdy cos Ci zaszkodzi, nie będziesz wiedzieć co i zanim dojdziesz do winowajcy, może minąć kila dni i prób, a gdy te pierwsze będą kończyły się niepowodzeniem, to zanim dojdziesz do ostatniej, w której akurat trafisz na produkt nie dla Ciebie, możesz sobie już poważnie podrażnić skalp. Dodatkowo możesz obciążyć włosy, które będą wyglądać po prostu nie ładnie.

4. Mieszaj z głowa i umiarem!
Chodzi tu o kosmetyczne kombo. Sama miałam jakiś czas temu fiola na punkcie mieszanek maseczkowych. Niestety, użyłam do takiej mikstury produktu, który (wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam) BARDZO podrażnił mi skalp. Efektem jest uwrażliwienie się skóry na większość kosmetyków, które wtedy się w tej mieszance znajdowały. No a dodatkowo, co łączy się z punktem pierwszym, ciężko mi było doszukać się mojego wroga.

5. Nie używaj tego, co działa dobrze, a jednak źle.
To dziwny punkt, ale bardzo ważny. Jest wiele kosmetyków, które ładnie działają na łodygi włosa, a jednocześnie podrażniają skórę głowy. Dlatego wystrzegaj się takich produktów. Na prawdę nie warto dla dobrego wyglądu pasm ryzykować podrażnienia, bo prędzej czy później skończy się to wypadaniem tych błyszczących kosmyków. Warto też nie przesadzać w drugą stronę. Przykładowo na mnie źle działa płukanka z rumianku. Działa kojąco na skalp i świetnie lekko rozjaśnia mi włosy, ale przesusza niesamowicie łodygi. Musiałam wybrać - kolor czy włosy. Wybrałam włosy, bo co mi po jaśniejszym kolorze, kiedy mam go na suchych pręcikach?


6. Nie przesadzaj z proteinami.
Kolagen, pszenica, żelatyna, keratyna, kukurydza, soja, mleko, jedwab - to tylko przykładowe produkty do włosów, które zawierają proteiny. Używanie z głową masek proteinowych, mlecznych płukanek, hydrolizowanej keratyny, laminowania żelatyną czy wcierania w pasma kolagenu to klucz do sukcesu i grubych, ładnych łodyg. Włosy są zdrowe, mocne, lśniące i wyglądają pięknie. Jednak gdy tylko zauważysz że zmieniają się w tępe i szorstkie druty - nie katuj ich proteinami, które do tej pory Ci pomagały - wygląda na to, że przedawkowałaś. Powinnaś wtedy odstawić na bok wszelkie kosmetyki z proteinami i zabrać się za porządne nawilżenie pasm. Dobre jest też olejowanie, jednak olejkami dostosowanymi do rodzaju i potrzeb Twoich włosów.

7. Nie porównuj się do innych.
To mój najczęstszy błąd. Gdy patrzę w lustro i widzę swoje włosy, jestem względnie zadowolona. Ale gdy idę ulicą i widzę ładne włosy, które przypominają "jakością i gęstością" moje, to zaczynam porównywać je ze swoimi. Nie daj Boże, gdy się za chwilę gdzieś zobaczę w lustrze, a moje pasma akurat postanowiły się źle poukładać i pomiętolić. Wtedy to już tragedia. popadam w wielki smutek, że mam jednak najgorsze włosy na świecie i daleko mi do tych, które widziałam chwilę wcześniej. A już najgorzej jest gdy widzę te swoje, nawet ładnie wyglądające, a za chwile przejdzie koło mnie dziewczyna z przepięknymi, grubymi i lśniącymi pasmami. Automatycznie, czy chcę, czy nie, porównuję... i wtedy zastanawiam się, czy moja pielęgnacja w ogóle jest cos warta. Więc najlepiej jest porównywać włosy swoje ze swoimi ;) Robienie comiesięcznych fotek pozwala nam stwierdzić na ile poprawiła nam się jakość pasm, ile urosły i jak ładne się stają.

8. Nie dąż do tego, czego nie osiągniesz, mierz siły na zamiary.
Niestety, grubość włosa, jego skręt czy podatność, porowatość a nawet długość zależy od genów. 
Możemy wizualnie pogrubić włosy, gdy wypełnimy ubytki (z głową i rozumem) proteinami, lecz nie pogrubimy ich na stałe i na zawsze. Możemy pobudzić od pracy więcej mieszków włosowych, ale nowych nie wyhodujemy. Można przedłużyć długość pobytu włosa na głowie, ale nie zmusimy go, by pozostał tam kilkadziesiąt lat. Nawet porowatość można zmniejszyć i zwiększyć, ale tez nie na stałe.
Przykro mi, ale większość z nas musi pogodzić się z tym co ma na głowie i zadbać o to, aby było lepiej, lub aby nie było gorzej.  Dziewczyny, które mają z natury rzadkie włosy, a które będą dążyć do kucyka o średnicy 10 cm będą rozczarowane i prędzej czy później poddadzą się z żalem i bólem serca. A to do niczego nie prowadzi. Najlepiej jest wiec dbać o to, co mamy, pielęgnować włosy by były zdrowe i jeśli chcemy, używać wcierek, aby pobudzić prace uśpionych mieszków. 

9. Nie prostuj włosów prostownicą, odstaw lokówkę, nie niszcz.
Tak wiem, prostownica wygładza pasma, ładnie nabłyszcza włosy. Lokówka pomaga wizualnie zwiększyć objętość, bo loki mają to do siebie, że powiększają optycznie fryzurę. Problem tkwi w tym, że włosy wyglądają ładnie, ale są jednocześnie niszczone gorącym metalem. I nie, nie prawdą jest że ceramiczna prostownica ochroni włosy. Nie prawdą jest że spray termoochronny obroni pasma przed 240 stopniami. Włosy ZAWSZE będę się niszczyć przy takiej stylizacji.
Poszukaj alternatywy - olejowane systematycznie włosy nabierają blasku i staja się gładsze. Papiloty chociażby na mokre chusteczki nawilżające dla niemowląt sprawdzą się równie fajnie jak lokówka. Oczywiście olejowanie wymaga samozaparcia i czasu, a papiloty musisz zakręcić na kilka godzin, ale chyba warto, dla zdrowia włosa, nieprawdaż?

10. Nie lekceważ tego, co "mówią" do Ciebie włosy i skalp.
Włosy wypadają? Uważaj, może masz za mało witamin? Może coś nie tak z hormonami albo tarczycą? Zbadaj się! Pasma się łamią u nasady? Wiele jest tego przyczyn - zła dieta (przez co włos wyrasta słaby) albo zła pielęgnacja. Swędzi Cie skóra głowy? To może uczulenie, albo podrażnienie kosmetykiem? Znajdź winowajcę i nie używaj go już więcej.



11. Nie spiesz się.
Wcierka nie sprawi, ze włosy urosną 10 cm za 2 dni. Olejowanie, lecz systematyczne daje efekty, al za jakiś czas. Czekaj spokojnie na zmiany, ale bądź cierpliwa. Nie od razu Rzym zbudowano, nie od razu włosy zapuszczono :)

12. Nie przesadzaj z częstotliwością, jeśli włosy tego nie wymagają.
Chodzi tu o wszystko - o maski, oleje i ogólnie o mycie. Zbyt częste mycie, gdy włosy tego nie potrzebują może osłabić pasma i przesuszyć skórę głowy.  Maski mogą obciążać łodygi, a i z olejowaniem można przedawkować. Pamiętam jak w tamte lato co drugi dzień kładłam na nie olej. Co prawda bardzo dobrze go zmywałam, ale w pewnym momencie miałam wrażenie, że one ten olej w sobie skumulowały i wydalały go z siebie pod koniec dnia - miałam przyklapnięte i mimo że czyste, to jednak dziwne włosy. nie podobał mi się ten efekt. Odstawienie olejów na 2 tyg załatwiło sprawę.

13. Nie panikuj...
.. gdy raz opuścisz maskę z powodu braku czasu, albo nie nałożysz olejku. Nic, ale to na prawdę nic się nie stanie - włosy przeżyją. 
Nie histeryzuj, gdy fryzjerka podtapiruje Ci włosy na specjalną okazję i nałoży tonę lakieru. Ja sama bardzo przezywałam podczas jednego z wesel na którym byłam, że mam podtapirowane włosy, zakręcone na prostownicę. Oczywiście po umyciu włosy wyglądały tak samo jak i przed weselem. Trochę dłużej trzymałam na nich maskę i na prawdę, nic im się nie stało złego. Sporadyczne "grzechy" nie sprawią, że zaprzepaścimy wszystko, na co pracowałyśmy. Ja osobiście wiedziałam, że włosy będą męczone bardziej niż zwykle więc wzięłam ze sobą swoje kosmetyki, które im służą i nie było problemu, aby fryzjerka uzyła ich, zamiast swoich z salonu.

14. Nie leń się!
Faktem jest, że, jak pisałam w pkt. 13, gdy opuścisz raz maseczkę czy olejek, nic się nie stanie, Natomiast są substancje, które trzeba wcierać codziennie, jak np. wcierka z kozieradki. Są i takie kuracje, gdzie należny rygorystycznie przestrzegać częstotliwości (kuracja na wypadanie, niektóre kuracje odbudowujące). Tutaj mus, to mus. Musisz być stanowcza dla samej siebie, pilnować się i słuchać etykietki/fryzjera/dermatologa. Mycie co 2 dzień czy wcierka codziennie - to przykazanie, a nie luźna gadka i sugestia.


15. Nie dotykaj, nie czesz co 5 minut!
Wiem, sama po sobie, jak ciężko jest nie dotykać włosów, gdy z suchych wiórów przeistaczają się w miękkie pasma. Macałam je wtedy notorycznie, oglądałam, przeczesywałam palcami. Efektem tego szybciej stawały się tłuste i nieświeże - co powodowało, że trzeba było je myc szybciej, niż tego wymagały.
Jeśli mam akurat dzień typowo nie włosowy i nawet umyte włoski sklejają się w strąki (np. po bardzo silnym nawilżeniu), to czesze je co chwilę. Nic dobrego z tego nie ma, tracę czas, mecze pasma, a za chwile i tak jest to samo. Najlepiej jest wtedy upiać włosy i zapomnieć i sprawie.

I to tyle z zakazów, które udało mi się zebrać przekopując w myślach wszystkie moje grzechy. Wiele się przez te 17 miesięcy nauczyłam. Wiem co robić, czego moje włosy nie znoszą, co lubią i jak o nie dbać. Są niezwykle cienkie i delikatne, łatwo je zniszczyć. Przez jeden poważny błąd z mojej strony zaczęły bardzo wypadać (o tym osobny post). ale rosną i mają się dobrze. Czasem jest im lepiej, czasem gorzej. Nadal się uczę - np. jak zapanować nad włosami krótszymi niż reszta fryzury nie używając prostownicy, tony lakieru i przyklepywania pasm. Jednak, mam nadzieję, że i do tego dojdę i o ile jeszcze popelniam kilka błędów, uda mi się je wyeliminować. 

Czytaj dalej...

L'oreal ELSEVE - dwfazowy eliksir Fibralogy, objętość, gładkość i blask!

Heyka.

Z reguły nie używam już od bardzo bardzo dawna żadnych psikaczy nakładanych po umyciu głowy. W głównej mierze dlatego, że maski mi wystarczą, a odżywka bez spłukiwania za bardzo obciążyła by pomaskowane wcześniej pasma.
Jednak jakiś czas temu skusiłam się na dwufazowy eliksir od Elseve. Od razu na wstępie powiem, ze bardzo przypadł mi do gustu. Zresztą, poczytajcie same. 



Nazwa produktu:
dwufazowy eliksir, Fibralogy, Ekspresowa odżywka regeneracyjna

Producent:
L'oreal Paris, Elseve

Cena:
ok 16 zł za 200 ml

Konsystencja, kolor, zapach:
Zapach jest totalnie typowy dla takiego rodzaju kosmetyków. Konsystencja wodno-oleista, kolor niebiesko-bezbarwny - w końcu to serum dwufazowe ;)

Opakowanie:
Ładna, poręczna butelka z atomizerem

Obietnice producenta:
Natychmiastowe zwiększenie grubości włosów, łatwe rozczesywanie i ochrona przed przesuszeniem.

Skład:




Moje wrażenia:
Na butelce jest wiele informacji, które są mniej lub bardziej zrozumiałe. Po pierwsze to, ze produkt zawiera silixane i serum nablyszczająco-pielęgnujące.
O ile serum to serum i ma spełniać jakieś zadania, to czym jest silixane? Tego nie wiem i nie umiałam się doszukać informacji, ale zapewne jest to po prostu jakieś combo silikonów.



Do psikacza podeszłam ochoczo, choć bardzo ostrożnie. Moje włosy jeszcze trochę wypadają, więc też coraz częściej widzę, że mam przerwy między pasmami, jest ich coraz mniej i wygląda to źle. Dlatego się skusiłam.

Produkt zawsze nakładam na końce i kilka psiknięć leci na całą resztę, a potem rozczesuję pasma. Dzięki temu nie przesadzam z ilością i nie mam obciążonych włosów. 
Generalnie eliksir spełnia wiele funkcji o których mowa na etykietce.



Po pierwsze - pomaga rozczesywać włosy. Moje się raczej nie plątają, choć mam dwa takie miejsca, gdzie lubią się kołtunić. Zdecydowanie lepiej idzie mi ich wyczesanie po użyciu eliksiru.

Po drugie - ochrania przed przesuszeniem. Moje włosy miały niedawno wiele BHD i elektryzowały się na potęgę, będąc przy tym lekko matowe i szorstkie. Elseve skutecznie mi pomógł, szczególnie z elektryzowaniem się. Dodatkowo pasma wyglądają na prawdę fajnie i nie są suche. Teraz jestem po rytuale Kerastase, więc serum jeszcze bardziej uwydatnia blask i miękkość.

Po trzecie - po używaniu rzepy, a przed ponowieniem olejowania moje włosy były w stanie tragicznym. Ale o tym kiedy indziej, bo rzepę kocham i będę stosować ponownie, a skutki uboczne łatwo naprawić. Ważne w tym poście jest to, że eliksir w mig poprawił wygląd moich pasm. Stały się mięciutkie, błyszczące i po prostu ładne.

Po czwarte - ten kosmetyk bardzo fajnie wygładza pasma. Nie powiem, żeby jakoś silnie nabłyszczał sam w sobie (może używam za małą ilość), ale rewelacyjnie radzi sobie ze wszelkiego rodzaju fruajdłami, i dobrze wypełnia niepodomykane łuski włosa, przez co na prawdę wyglądają na gładsze i zdrowsze.

Po piąte - pogrubienie włosa i nadanie fryzurze objętości. Hm.. jeśli chodzi o pogrubienie, to raczej tylko tak jak mówiłam, preparat fajnie wnika w łuski, czyniąc włosy wizualnie zdrowszymi. Jednak nie czuje i nie widzę, by włos wyraźnie się pogrubił - lepsze efekty daje wcieranie w nie kolagenu.
Co do objętości, to produkt całkiem dobrze razi sobie z uniesieniem włosów u nasady, mimo swego silikonowo-olejowego składu. Dodatkowo całkiem dobrze przeciwdziała szybkiemu strączkowaniu, więc wizualnie włosów wydaje się więcej.

Po szóste - eliksir nie obciąża włosów, nawet tak cienkich jak moje.



Reasumując, nie znalazłam w produkcie żadnych negatywnych działa. Spełnia swoja rolę dobrze i na pewno długo pozostanie składnikiem w mojej pielęgnacji.
Z tej serii mamy jeszcze możliwość zakupienia szamponu, maski, odżywki i boostera. Eliksir jest chyba nowością, bo w internecie jest o nim bardzo mało wpisów, opinii czy w ogóle opisów i nie znalazłam go w Rossmanie ani w Hebe, a specjalnie patrzałam na półki. Nabyłam go w Naturze i zamierzam skusić się na booster.

Ps.
Ktoś ma ampułki/booster od Kerastase? Chodzi o ten nowy długi booster który podobno da się otworzyć tylko nowa ampułką.

Czytaj dalej...

Rytuał Kerastase - moje włosy na filmikach!! oraz zaproszenie do Salonu Urody Doro

Heyka!

W lipcu 2015 pisałam o bardzo mnie zadowalającym Rytuale Kerastase. Dla ciekawych, wpis jest tutaj KLIK. Jakiś czas potem przyszło pieczenie (wypadanie było już przed rytuałem) i krótka chwilę obwiniałam za to L'oreal. Dopiero miesiąc temu poznałam przyczynę całego tego piekła i nie był to Rytuał, a jednak prawdopodobnie Pilomax. No ale o tym kiedy indziej. 

Skoro odkryłam w czym tkwi mój problem, nie zwlekałam specjalnie długo z ponowieniem Rytuału, bo nie ukrywam, że bardzo chciałam go powtórzyć.

Tym razem wybrałam Salon Urody DORO i o ile nie interesuje Was wpis dotyczący pielęgnacji, przejdźcie proszę do opisu salonu, bo jest na prawdę wart uwagi. Więcej o nim - pod filmikami.

-------

Rytuał jak zwykle zaczął się porządnym umyciem głowy. Pani Kasia, wiedząc o moim skalpowym problemie umyła mi włosy szamponem dla skóry wrażliwej.

Jeśli chodzi o same koncentraty Kerastase, tym razem wybrałam (również z pomocą Pani Kasi) pomarańczowy nawilżający z dodatkiem zielonego - pogrubiającego (wcześniej miałam różowy z pomarańczowym). Taki mix został mi wpsikany i wmasowany we włosy, z pominięciem samego skalpu. 

Potem tradycyjnie - kilkanaście minut w "parówce" wodnej w specjalnym urządzeniu, celem aktywacji preparatów. Podczas tej części popijałam sobie herbatkę i czytałam gazetę.

Po kilkunastu minutach włosy zostały spłukane i wyciągnięte na szczotce (ok, w międzyczasie przecięto jeszcze nieco końcówki, żeby odświeżyć fryzurę ;))

Efekt kolejny raz mnie zachwycił i sprawił, ze znów wrócę po jeszcze. Włosy odzyskały blask.. a nawet dostały jeszcze mocniejszego! Cienkie zniszczone pasemko grzywki wygląda dużo lepiej a same włosy są gładsze i ciut grubsze. Kłaczki są sypkie i bardzo miękkie w dotyku, a co najważniejsze, skóra głowy trzyma się dobrze.

Oprócz pomarańczowej ampułki możecie znaleźć w salonie kilka innych, jakąś wybraną specjalnie dla siebie i dla swoich włosów, dodając do niej trochę innego preparatu (tak jak ja do pomarańczowego dodałam zielony). Ja za swój Rytuał zapłaciłam 69 złotych, a inne Rytuały (wykonywane w Salonie Doro) możecie znaleźć tutaj: KLIK.

A oto efekty po Rytuale:




I mało tego, nagrałam dwa filmiki! ;) Przepraszam tylko, że obrócone, ale tak udało mi sie jakos utrzymac aparat w jednej ręce. Myślę, że sam efekt jest dobrze widoczny, najlepiej w HD 1080p ;)



A teraz obiecane kilka słów o salonie. Najwięcej informacji znajdziecie na ich stronie KLIK

DORO mieści się w Tarnowskich Górach, w ścisłym centrum miasta na ulicy Sobieskiego 2 (koło placu zabaw). 
w salonie pracują cztery fryzjerki, wszystkie bardzo miłe. Ja miałam jak na razie przyjemność z Panią Patrycją i Panią Kasią. Obie są bardzo życzliwe, świetnie doradzą i przede wszystkim wiedzą, co oznacza PODCIĘCIE KOŃCÓWEK i tym samym tracę zawsze końcówki, a nie 5 - 10 centymetrów z długości.
Podczas każdej wizyty proponowana jest mi herbata, kawa lub woda. Dziś wybrałam herbatę, to jeszcze dodatkowo zaoferowano mi wybór z około 10 różnych smaków <3
Panie pracując z moimi włosami zawsze powiedzą coś miłego, zagadają i są uśmiechnięte. Pytają, gdy mają wątpliwości, szanują moje zdanie i robią dokładnie tak jak sobie tego życzę, a nie tak, jak sobie umyśliły w swojej wizji. Nie chcę lakieru - to go nie będzie, mam własny szampon czy piankę - to użyją moich, skoro tak sobie wybrałam, zwłaszcza, ze wiem, co mi najbardziej szkodzi, a co najmniej.

Sam salon jest bardzo czysty, przestronny i jasny. Na parterze znajduje się fryzjer, maszyna do Kerastase, dwie wystawki z kosmetykami (Kerastase, L'oreal i kilka innych. Za ladą "recepcyjną" jest gablotka na której dziś dostrzegłam L'oreal Profiber, co oznacza że salon ma tytuł L'oreal Proffesionel EXPERT.
Salon ma 3 stanowiska do strzyżenia/modelowania i dwa do mycia, z czego fotele przy umywalkach maja funkcję masażu :)
Dodatkowo Doro posiada antresolę, na której wykonywane są zabiegi - depilacji, manicure, pedicure, makijażu, itd. Jest tego na prawdę sporo, więc po szczegóły zapraszam tutaj KLIK.

Polecam ten salon - obsługa jest świetna, sam salon (jako pomieszczenie) wygląda bardzo profesjonalnie i ładnie. Nie będziecie zawiedzione. Jeśli jesteście z okolic - Bytom, Katowice, Chorzów, Gliwice, Zabrze, Tworóg, Miasteczko Śl, Nakło Śl a nawet Lubliniec - zapraszam :)

EDIT:
AHA! Zapomniałabym. Po pierwszym Rytuale, tym w lipcu, przy regularnym olejowaniu i nakładaniu moich ulubionych masek, ten super mocny blask utrzymał się prawie dwa miesiące.
Czytaj dalej...

Make Me Bio - Beautiful Face - krem do twarzy wart uwagi

Heyka!
Nie często jest u mnie tego typu produkt. Z racji tego, że moja cera nienawidzi kremów i uwielbia się po nich zapychać na potęgę, moja pielęgnacja twarzy jest bardzo ograniczona (co niestety skutkuje suchą skórą i zmarszczkami mimicznymi).
Jakiś czas temu postanowiłam zaryzykować i zaopatrzyć się w bardzo lekki krem z MakeMeBio, który kupiłam na Triny.pl
W sklepie uwielbiam to, że poza dość szeroką gamą produktów, a co za tym idzie - dużym wyborem, przesyłki dochodzą ekspresowo, a trinypunkty umilają zakupy miłą zniżką ;)
Tym razem, prócz kremu zakupiłam jeszcze piankę zwiększającą objętość od Natura Siberica. Paczka przyszła dwa dni po złożeniu zamówienia i była pancernie zabezpieczona - kartonowe, mocne pudełko owinięte grubą taśmą klejącą, a w środku produkty zabezpieczone folią bąbelkową.




Przejdźmy jednak teraz do produktu, który można nabyć tutaj KLIK:

Nazwa produktu:
Beautiful face- krem dla skóry skłonnej do wyprysków

Producent:
Make me Bio

Cena:
44 zł za 60 ml

Konsystencja, kolor, zapach:
Zapach jest bardzo przyjemny, delikatny i ziołowy. Konsystencja gęsta, zbita, a kolor biały.

Opakowanie:
Mały, elegancki słoiczek z ciemnego szkła zamykany plastikową zakrętką. Etykietki są proste, ale równie eleganckie. Sam słoik zabezpieczony jest papierową plombą i ozdobiony sznurkiem zawiązywanym na kokardkę. Ja swój sznurek już zdjęłam (stąd resztki włosków na etykietce), bo kremu używałam jeszcze przed robieniem zdjęć na potrzeby wpisu.



Skład:
Aqua, vegetable glycerin, emulsifying wax NF, *organic Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Olea Europaea (Olive) Oil , Macadamia Ternifolia Seed Oil , Capric Triglyceride (fractionated coconut, *organic Butyrospermum Parkii (Shea Butter) Fruit , stearic acid, phenoxyethanol, xantham gum, Centella asiatica (gotu kola extract), Vaccinium Macrocarpon (Cranberry) Fruit Extract , Fragaria vesca (strawberry) fruit extract, Citrus medica limonum (Lemon) fruit extract, melaleuca alternifolia (tea tree) oil, Solanum Lycopersicum (tomato) leaf extract, Citrus Medica Limonum (Lemon) essential oil. 
*Składniki organiczne

Obietnice producenta:
Krem przeznaczony do walki z niedoskonałościami skóry. Zmniejsza zaczerwienienia i zapobiega błyszczeniu. Olejek drzewa herbacianego łatwo przenika przez skórę i pomaga w walce z bakteriami beztlenowymi wywołującymi zmiany trądzikowe. Krem polecany jest również pod makijaż. Dzięki lekkiej konsystencji krem szybko się wchłania, zapewniając komfort problemowej skórze.


Moje wrażenia:
Zacznijmy od małego rozpracowania składu. Kiedy kupowałam ten krem, sugerowałam się jedynie producentem (jestem bardzo zadowolona z pudru myjącego od MMB, więc dałam szansę kremowi) oraz obietnicami działania. Dopiero w domu, na spokojnie zagłębiłam się w skład. Mamy tutaj istną bombę witaminowo olejową:
- organiczny olej z nasion słonecznika,
- oliwa z oliwek,
- olejek macadamia,
- frakcjonowany olej kokosowy,
- organiczne masło shea,
- ekstrakt z owocu żurawiny,
- ekstrakt z owocu truskawki,
- ekstrakt z owocu cytryny,
- olejek herbaciany,
- wyciąg z liści pomidora (tu nie jestem pewna, czy nie ma w składzie błędu i nie powinien tu być fruit zamiast leaf, bo nie znalazłam zastosowania w kosmetyce wyciągu z LIŚCI pomiodora),
- olejek cytrynowy.
Tyle dobroci w jednym kremie <3 Niestety producent nie uściślił czym jest emulsifying wax NF, bo może to być zarówno Cetearyl Alcohol, Polysorbate 60, PEG-150 Stearate, jak i Steareth-20. Stawiałabym przy tym składzie raczej na to pierwsze - Cetearyl Alcohol jako składnik łączący wszystkie pozostałe składniki, poprawiający przy tym właściwości aplikacyjne produktu. 

A teraz o moich odczuciach.
Pierwsze trzy dni aplikacji kremu nie sprawiły, abym go pokochała. Wręcz przeciwnie, skóra wydawała mi się jakaś taka gorsza niż była, pojawiło się kilka syfków. Nie dałam jednak za wygraną, a że niebawem był weekend, postanowiłam trwać w aplikacji kremu nawet, gdybym w wolne dni miała zaleczać to co powstało w ciągu tygodnia. Ale nic z tych rzeczy! Po dwóch kolejnych dniach cera jakby odżyła, stała się miękka, aksamitna, a wszelkie niedoskonałości zaczęły znikać, a co najważniejsze, przestały pojawiać się nowe. Skóra stała się w końcu fajnie nawilżona, ale do tego elastyczna, jędrna i nie rozpulchniona.
Obecnie jestem po miesiącu stosowania produktu i jestem z niego bardzo zadowolona. Jego formuła przy takiej ilości olejków pozostaje nadal niesamowicie lekka, a wchłanianie się to kwestia kilku chwil. Do tego wystarczy na prawdę niewielka ilość kremu, aby pokryć skórę cienką warstewką. Dla mnie równie ważne jest też to, że krem mnie absolutnie NIE zapycha.
Produktu używam na noc, czyli raz dziennie. Pod makijaż nigdy nie nakładam kremu - może robię źle, może dobrze, nie wiem. Boję się spróbować, boję się pozatykania porów zbyt dużą ilością nałożonych kosmetyków. 
A! Jeśli o porach mowa, zauważyłam, że krem ma działanie lekko je zwężające. Oczywiście zaskórniki  otwarte nadal są i nadal tworzą się nowe, ale jest ich zdecydowanie mniej niż przed używaniem kremu. Natomiast wszelkiego rodzaju zaskórniki zamknięte czy ropne pryszcze to teraz u mnie temat tak rzadki, że prawie nieobecny.
Krem bardzo fajnie wyrównał mi koloryt skóry. Niestety, mam skłonności do zaczerwienień w okolicach nosa - po miesiącu stosowania MakeMeBio Beautiful Face problem jest dużo mniejszy.
Co do wydzielania sebum, tutaj temat jest nieco zawiły, bo krem jest przeznaczony do skóry problematycznej. Ja takiej nie posiadam, ale skusiłam się na ten krem tak czy siak, bo wymyśliłam sobie, że dzięki niemu moja cera stanie się nieskazitelna. Oczywiście, jest dużo lepsza niż była (choć na pewno nie powinnam wcześniej zbytnio narzekać), ale nie wiem, czy wydzielanie sebum się zmniejszyło. Może odrobinkę tak, choć raczej utrzymuje się na tym samym poziomie. Nie jestem w stanie powiedzieć jak krem poradziłby sobie u dziewczyn które rzeczywiście mają ogromne problemy ze świeceniem się. 



Reasumując krem:
- wygładza skórę,
- zwalcza niedoskonałości i chroni przed powstaniem nowych,
- zwęża pory,
- jest niesamowicie lekki,
- nawilża,
- szybko się wchłania,
- jest wydajny,
- nie zapycha,
- redukuje zaczerwienienia,
- prawdopodobnie zmniejsza wydzielanie sebum.

Dla mnie to obecnie jest krem idealny i mimo kopsztu 44 złotych - kupię kolejne opakowanie. Jego działanie i wydajność w pełni uzasadniają tą cenę. Jestem bardzo zadowolona z produktu i cieszę się, że wytrzymałam pierwsze trzy dni mieszanych uczuć co do tego kosmetyku. Widocznie skóra się oczyszczała, a wiemy, że to najgorszy etap przed prawidłowym działaniem produktów zarówno zewnętrznych jak i wewnętrznych.

Polecam :)


Czytaj dalej...

Wiosna 2016 :)


Dzień dobry weekendowo, cudownie ciepło i słonecznie :)
Kiedyś wspominałam, ze interesuje mnie fotografia, szczególnie zdjęcia zwierząt w ruchu, psich portretów i zdjęć makro roślinności i owadów.
Dziś udało mi się w końcu "wedrzeć" na pobliskie ogródki działkowe i powitać piękną wiosnę 2016 przeplecioną jeszcze gdzieniegdzie z jesienią 2015. Niestety, nie wiem czy kiedy wszystko w pełni rozkwitnie uda mi się znów tam wpaść, ponieważ działkowcy bunkrują się na 4 spusty i 3 bramy ;/
Zapraszam do obejrzenia foteczek :)






























Emotikon smi
Czytaj dalej...

Chillbox kwiecień 2016

Heyka!

Wczoraj przyszedł do mnie Chillbox. Nie wiem czemu, ale jakoś z początku nie zachwycił mnie szczególnie. To znaczy, kosmetyki osobno ok, razem jakoś nie tworzyły efektu wow. Postanowiłam na spokojnie przemyśleć recenzję boxa, poogladać kosmetyki, poczytać o nich i dziś, po 24 godzinach namysłu stwierdziłam, że jestem zbyt wybredna, a pudełko nie jest złe, choć dwie rzeczy zupełnie są mi niepotrzebne.

Co tym razem znalazłam w boxie:


1. Korund kosmetyczny, Biocosmetics 
Moja buzia uwielbia peelingi, szczególnie peeling od Sylveco, który także jest z korundem. Od teraz mogę samodzielnie tworzyć zdzieraki, a nawet nie wiedziałam, że korund można kupić osobno i po prawdzie, myślałam, że to jakieś sproszkowane zioło... A tu niespodzianka, to jest minerał. Wygląda pięknie, jak bardzo drobnoziarnisty cukier i z pewnością będę go często stosować.


2. Masło shea, Ecoorganic.
Jest lepsze od tego, które dostałam w innym boxie - bardziej tłuste, lepkie, nie kruszy się. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, mnie takie pasuje bardziej. Oczywiście nie mam na nie obecnie żadnego dobrego pomysłu, ale z pewnością niebawem coś wymyślę.


3. Olejek zapachowy do aromaterapii, Aromat. Zapach - magnolia.
Nie. Nie cierpię kwiatowych aromatów do kominków - owoce, ciasta, przyprawy - tak. Kwiaty - nie.  Na szczęście moja teściowa lubuje się w tego typu pachnidłach - więc olejek na pewno się nie zmarnuje.


4. "Mężczyzna ze stumilowego lasu" - Douglas Lain, książka.
Krótki opis: 
"Życie Christophera Robina Milne’a, syna człowieka, który dał światu Kubusia Puchatka nie jest bajką. Był maltretowany przez sławnego ojca, walczył na frontach II wojny światowej. Obecnie prowadzi księgarnię, w której z założenia nie sprzedaje książek ojca. Wszystko się zmienia, gdy przypadkowo znajduje plakat z Kubusiem Puchatkiem, będący zaproszeniem na wiec protestacyjny w Paryżu w roku 1968. Znany całemu światu jako uroczy chłopiec z bujnymi włosami i wymyślonymi przyjaciółmi, dorosły Christopher stoczy walkę o zdefiniowanie siebie i swojego życia w cieniu ojcowskiego mitu. Douglas Lain łączy poezję z polityką, baśniowość z przemocą, prawdę z fikcją. Paryż 1968 z Wall Street 2012 oraz Kubusiem Puchatkiem."
Sama nie wiem. Ogólnie zdziwiona jestem, kto jest tytułowym bohaterem i jak daleko sięgnie w książce prawda, a co będzie fikcją. Lubię Kubusia Puchatka (Prosiaczek rlz!) i nie wiem czy chce czytać złe rzeczy o autorze tej bajki. Z drugiej jednak strony ciekawi mnie ta fabuła.

UWAGA SPOILER:
Doczytałam, że A.A. Milne wcale nie maltretował syna, a jedynie był wobec niego obojętny i okazywał mu swoje rozczarowanie gdy tylko nadarzyła się okazja. Własnie to pokazane jest w książce - czyli opis fabuły jest lekko przesadzony.


5. Nasiona Chia wraz z plastikowym słoiczkiem.
No przeuroczy jest ten słoiczek! Chia lubię, nawet o niej pisałam. Poczatkowo nie byłam zachwycona, bo mam zapas nasion, ale ostatecznie, kto mógł wiedzieć? A zdrowego puddingu nigdy za wiele, także, jest dobrze :)


6. Tonik oczarowy - Organique.
Podchodziłam do niego jak pies do jeża, bo bałam się o cerę. Jednak poczytałam, pooglądałam, pomyślałam i zdążyłam już kilka razy przemyć nim twarz - robi się całkiem przyjemna i ładna. nic złego się z nią nie podziało przez noc i przez dzisiejszy dzień.
Ładnie pachnie, fajnie nawilża, na pewno zużyje w całości.


7. Plakat F.L.Y. - First Love Yourself - od MillArt.

Nie zrobiłam fotki plakatu. Możecie go zobaczyć TUTAJ . generalnie jest to biała kartka A4 z czarnym napisem. Zupełnie nie dla mnie i zupełnie nie wiem dlaczego taki plakat kosztuje prawie 40 zł. Chyba chodzi o cenę nie tylko wydruku, ale i zaprojektowania. Dla mnie najładniejsza jest sama tuba w której przyjechał. Jestem tutaj zupełnie na nie, ale wiem, ze do jasnych, minimalistycznych pokoi się nada i będzie ładnie wyglądał w antyramie, lub białej ramce.

No i to tyle. Jak widzicie, nie przypasowały mi tylko plakat i aromat. Co do reszty- przemyślałam i polubiłam. Na pewno opiszę Wam niebawem działanie toniku i korundu. Nie zapomnę tez o maśle shea :) 
Ogólnie i tak pudełko wypada dużo lepiej od tych, które niedawno widziałam na innych blogach. Przynajmniej w mojej ocenie.

A co Wy sądzicie o kwietniowym Chilboxie?



Czytaj dalej...
URODOWE POPOŁUDNIE... © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka