Aktualizacja, podsumowanie września i efekty płukanki z mleka koziego

Heyka.
W tym miesiącu aktualizacja o dwa dni wcześniej. Jest to ostatnia na jakiś czas aktualizacja z takim składem kosmetycznym, bo czeka mnie teraz kuracja leczenia skóry głowy i hamowania wypadania włosów. Domyślałam się, że będę musiała na jakiś czas radykalnie zmienić pielęgnację, więc cyknęłam fotki (oby nie fotki-pamiątki) i teraz modlę się, aby za miesiąc włosy były tak samo ładne i oczywiście mniej wypadały..
Niestety tak się składa, że nikogo nie było wczoraj rano w domu, kiedy robiłam fotki, no więc znów nie zawsze ostrość łapała tam gdzie powinna.

W tym miesiącu stosowałam dość dużo olei, żele aloesowe, niedawno testowałam mąkę ziemniaczaną oraz płukanki z koziego mleka. Skórę nadal staram się nawilżać Equilibrą, ale powoli zaczyna mnie denerwować jej zapach. Nie wiem czemu, maska jest dobra, zapach taki sam, ale jakiś taki drażniący zaczął być.

Jak wyglądała pielęgnacja włosów z fotek poniżej? Jak zwykle dość dużo tego było. Najpierw rano umyłam pasma nawilżającym szamponem Natura Siberica i na mokre włosy naniosłam lniany olej Mokosh. To nie pierwszy raz kiedy olejuję na mokro, choć częściej na sucho, ale chyba technika na wilgotne włosy okazała się być lepsza dla moich pasm.
Po trzech godzinach zmyłam olej (mieszanką Sylveco pszeniczny i Petal Fresh z hibiskusem) i naniosłam na włosy kilka odżywczych masek wymieszanych z mąką ziemniaczaną, uprzednio w skalp wcierając maskę z Equilibry.
Po pół godzinie wszystko dokładnie płukałam, odsączyłam nadmiar wody i wylałam na głowę i włosy płukankę z koziego mleka, w proporcji 1 szklanka mleka na 3 szklanki filtrowanej wody. Mokre, nie odciśnięte włosy zawinęłam w ręcznik na 3 minuty, a po tym czasie spłukałam wszystko chłodną wodą.

Pasma były niesamowicie miękkie, śliskie i gładkie. Raczej są  też puszyste, ale nie jest to taka puszystość na jakiej mi zależy, bardziej poszły jednak w "taflę" o ile w ogóle można mówić o czymś takim jak tafla, kiedy tematem są akurat moje włosy. 

podoba mi się wygląd włosów od nasady aż do połowy. Potem zaczynają się pocieniowane końcówki, przez które ładna całość zostaje zaburzona. Minęło ponad pół roku, a ja nadal nie potrafię pogodzić się z tym, co w marcu zrobiła mi na głowie fryzjerka. Teraz jeszcze dochodzą leki z alkoholami, wiec nie wiem, w jakim stanie będą za miesiąc...







Czytaj dalej...

Dlaczego moje włosy wypadają - trzecia wizyta u dermatologa

Heyka.


Od jakiegoś czasu skarżyłam się na pieczenie skóry głowy, do teraz skarżę się na wypadające włosy. 
Jak pamiętacie, moje dwie poprzednie wizyty u dermatologa spełzły na niczym. Pani z NFZtu kazała smarować się maścią na świąd, a włosy olać, bo to normalne że wypadają. Druga Pani , tym razem "prywaciarz" za zainkasowane 100 zł wymyśliła mi tysiąc chorób nawet nie zaglądając mi porządnie w łeb oraz cudownie reklamowała swoje zajebiste urządzenia, które posiada w gabinecie.

Po tych dwóch razach stwierdziłam, ze sama sobie poradzę i nawet przez pewien czas myślałam, że się udało. Zaczęłam nawilżać skórę głowy żelami aloesowymi i maskami i na dobre 3 tygodnie zapomniałam co to świąd i pieczenie. Jednak włosy nie przestawały wypadać. Jadłam suplementy na te moje kłaki, owoce goji i nasiona chia, piłam soki jabłkowo-pietruszkowe, ale było coraz gorzej. W zastraszającym tempie z  50 włosów w wannie zrobiło się 80, później 100 i 150. Gorzej - w ciągu ostatnich kilku dni powróciło pieczenie, a maski i nawadniacze skóry działały maksymalnie pół dnia. I to nie wszystko, bo włosów w wannie doliczyłam się już około 200. 


Co miałam zrobić? Co mi zostało, poza kolejną wycieczką do dermatologa? Nic. No więc dziś rano umówiłam się na wizytę i już o 14 siedziałam w gabinecie. Powiedziałam tylko, że po powrocie z wakacji zaczęły mi wypadać włosy. Pani dermatolog skierowała mnie na fotel i porządnie obejrzała moje włosy! Dokładnie stwierdziła gdzie skóra jest najbardziej wrażliwa i bolesna (podała dokładnie te miejsca, które mnie piekły). Werdykt: przesuszenie skóry, a co za tym idzie, skutek w postaci łojotoku. Niestety to nie wszystko, bo przyczyną nie był jakiś kosmetyk sam w sobie, a zakażenie drożdżakowate nad karkiem i w okolicach uszu, którego nabawiłam się prawdopodobnie u fryzjera, albo rozwinęłam je sama nieodpowiednim olejowaniem włosów/ niedokładnym zmywaniem kosmetyków.
Nie skarżyłam się na bardzo przyspieszone w ostatnich kilkunastu dniach przetłuszczanie włosów, dermatolog po prostu stwierdziła, że na pewno mam taki problem - i to prawda.
Pani dermatolog stwierdziła też od razu, że zakażone mam także środki uszu (brawo, to prawda, a nie mówiłam, że swędzą mnie uszy także w środku, nawet dosyć głęboko).
Pani doktor również zapytała, czy przypadkiem nie przestały mi rosnąć włosy. Czy pamiętacie, że przecież skarżę się na to od 2 miesięcy? ;)

Dostałam obecnie miesięczną kurację, bo mój stan skóry głowy nie jest szczególnie zły. Otrzymałam receptę na takie oto leki:

- preparat hamujący łysienie i wypadanie włosów (Alpicort),
- preparat przeciwświądowy, łagodzący przesuszenia skóry na skórę głowy (Ivoxel emulsja),
- tabletki antygrzybicze (Fluconazole),
- szampon klarowny (Radical przeciwko wypadaniu włosów,
- Vitapil,
- witaminę E,
- witaminę D3,
- maść przeciwświądową na uszy (Cortineff).

Zobaczymy jak będzie i czy wszystko się unormuje, ale bede się starała Wam opisac co poniedziałek poprzedni tydzień i postępy kuracji. Przy okazji zmierzę przyrost włosów, bo takiej bombie witaminowo-substancyjnej na porost i zahamowanie wypadania powinny ruszyć. Żeby pasmo kontrolne było jak najlepiej zmierzone, wybrałam miejsce przedziałka dokładnie nad połową prawego oka. Z reguły przedziałek noszę niżej, ale taki sobie wybrałam odnośnik. W tym momencie włoski mają od miejsca przedziałka do końców 32 cm.

Życzcie mi powodzenia ;)


Czytaj dalej...

Nasiona Chia, nawadniające maleństwa z bombą witaminową

Hey.
Od pewnego czasu wszędzie możecie przeczytać o nasionkach CHIA, czyli nasionach szałwii hiszpańskiej. Jej wspaniałe właściwości były znane już Aztekom, a od niedawna zaczęły się nimi interesować polki, w tym takie blogerki jak na przykład: Anwen czy Kasiiaa.


Nie będę Wam tu przytaczać cytatów o nasionach, bo po pierwsze nie były by to stricte moje słowa, a po drugie - post byłby chyba rekordowo długi. Znalazłam za to w internecie kilka ciekawych artykułów, z których dowiecie się, dlaczego warto jeść te nasionka.

KLIK, KLIK, KLIK (sklep), KLIK

-----------------------------

Działanie na mnie, po ponad miesiącu dziennego spożywania chia:

CERA:
Tu zauważyłam największą poprawę, więc i od tej pozycji zaczynam. Przede wszystkim, moja skóra stała się wyraźnie bardziej nawilżona, gładka i mniej wysypana. Po tygodniu jedzenia nasion przesuszenie stało się mniejsze, obecnie nie mam już problemu z suchymi skórkami. Jak wiecie, nie używam kremów, bo mnie zapychają, a czasem i tonik hibiskusowy sobie nie poradzi w krytycznych sytuacjach suszu. Teraz takich sytuacji po prostu nie mam.

ORGANIZM:
Mam trochę więcej energii w ciągu dnia i ochoty, by w domu nie siedzieć tylko na 4 literach. Zazwyczaj nie choruję, więc nie powiem, że jestem zdrowsza, bo jest tak jak jak zawsze. Natomiast lepiej zaczął pracować mój układ trawienny. Zdarzały się sytuacje, kiedy do ubikacji szłam raz na 3 dni i czułam się wtedy kiepsko. Obecnie codziennie rano spokojnie mogę udać się tam, gdzie nawet król sam chodzi ;)
Jeśli chodzi o odchudzanie, ja się nie odchudzam (powinnam tylko zacząć ćwiczyć), ale nie są to raczej nasiona, które mnie zapychają. Robię się po nich głodna tak samo szybko, jak po śniadaniu składającym się z dwóch kromek chleba. 
Zauważyłam, że mniej boli mnie kręgosłup, a musicie wiedzieć, że mam przesunięte kręgi i dwie przepukliny międzykręgowe. Ogólnie czuje się lepiej.

WŁOSY:
Nie zauważyłam polepszenia stanu włosów, ale ja ogólnie jestem z nich od jakiegoś czasu zadowolona (jeśli chodzi o ich wygląd). Natomiast jeśli chodzi o przyrost, z którym ostatnio u mnie kiepsko, chia w niczym nie pomogła. Na wypadanie tez niestety nie ma wpływu, włosy nadal lecą. Jem ją już od ponad miesiąca i myślę, że powinna być choć minimalna poprawa - a takiej nie zauważyłam.

-----------------------------


Według mnie, Chia nie ma smaku. Jest on całkowicie uzależniony od tego, w czym nasiona namoczymy. Ja mocze je w mleku albo w kakao, ale można też w soku czy wodzie. Komfort spożycia zależy od przyrządzenia. Na pewno Chia "wchodzą" lepiej niż len, ale co kto lubi. Ja mam czasem lekkie opory w zjedzeniu galaretkowatej papki z nasionami, a niekiedy w ogóle mi to nie przeszkadza. Zależy od dnia. 
Jeśli nie mam czasu, 3 łyżeczki Chia (bo to maksymalne dzienne ich spożycie) zalewam szklanką mleka i czekam aż napęcznieją, a potem wszystko mieszam i wypijam "na raz". Nasion raczej nie powinno się jeść na sucho (chyba, że w sałatce, zdarza się, że i tak je spożywam), bo choć mają właściwości silnie nawadniające, skądś tą wodę muszą brać, dlatego takie połknięte bez niczego nie oddadzą nam wody, ale pobiorą ją z naszego organizmu. 

Na koniec mam dla Was jeszcze moje przepisy na desery z tymi nasionkami. Nie są to jakieś odkrywcze i różniące się od siebie porcje, ale mimo podobnych składników, za każdym razem deser smakuje inaczej:

1. 
Trzy łyżeczki nasion zalewam mlekiem, tak, aby napęczniały i powstała zbita galaretka. Następnie po około godzinie, w czasie której kubeczek z nasionkami siedzi w lodówce, wylewam na nasionka około 5 mm warstwę gęstego soku malinowego (Paola, Łowicz). Około pół dużego kubka jogurtu typu greckiego (Zott) przekładam do ozdabiacza do tortów i wyciskam jogurt na sok, bo soczek wtedy ładnie wnika pomiędzy białe porcje jogurtu, tworząc finezyjne wzorki. Taką porcję posypuję rozpuszczalnym kakao (Nesquik, Milka) i ozdabiam kawalkami nektarynki.


2. 
Początek taki sam jak w wersji numer 1: Trzy łyżeczki nasion zalewam mlekiem, tak, aby napęczniały i powstała zbita galaretka. Następnie po około godzinie, w czasie której kubeczek z nasionkami siedzi w lodówce, wylewam na nasionka około 5 mm warstwę gęstego soku malinowego (Paola, Łowicz). Około pół dużego kubka jogurtu typu greckiego (Zott) przekładam do ozdabiacza do tortów i wyciskam jogurt na sok, bo soczek wtedy ładnie wnika pomiędzy białe porcje jogurtu, tworząc finezyjne wzorki. Natomiast całość posypuję musli (w tym wypadku truskawkowym z Tesco), a na koniec dodaje maliny.


3.
Bardziej kalorycznie:
W osobnej szklance namaczam 3 łyżeczki nasion Chia, ale tym razem nie w mleku, a w kakao. Czekam aż całość utworzy zbita masę, następnie 4-5 kostek czekolady Milki  z dodatkiem łyżki mleka rozpuszczam w gorącej kąpieli wodnej. Po roztopieniu przelewam czekoladę do kubeczka w którym będę jeść deser i chowam na 10 minut do lodówki. Po tym czasie wyciągam kubeczek i przekładam do niego Chia namoczone w kakao. Około pół dużego kubka jogurtu typu greckiego (Zott) przekładam do ozdabiacza do tortów i wyciskam jogurt na Chia. Całość zalewam gęstym sokiem malinowym i posypuje pokrojoną w kostkę czekoladą. 


4.
Z Jagodami Goji:
Trzy łyżeczki nasion zalewam kakao, tak, aby napęczniały i powstała zbita galaretka. Następnie po około godzinie, w czasie której kubeczek z nasionkami siedzi w lodówce wsypuję na Chia porcje musli. Zaraz potem około pół dużego kubka jogurtu typu greckiego (Zott) przekładam do ozdabiacza do tortów i wyciskam jogurt musli. Całość zalewam gęstym sokiem malinowym i posypuje pokrojoną w kostkę czekoladą oraz jagodami Goji.



5.
Schemat przyrządzania jest już znany, więc wymienię tylko składniki, zaczynając od dołu:
- chia moczona w kakao
- sok owocowy gęsty
- jogurt typu greckiego
- sok owocowy gesty
- musli
-rozpuszczalne kakao




Wiem, że są dziewczyny, które za nic nie ruszą chia-galaretki. Nie powiem, no, smak mają taki, jak to, w czym je namoczymy, ale nadal są śliskie i galaretowato-kisielowate. Nie wszystkim to pasuj, a tych nasion raczej na sucho nie jemy. Można więc spokojnie zastosowac takie oto przepisy:

6.
Do szklanki wykładamy pół dużego opakowania jogurtu (jeśli nie zależy nam na wyglądzie deseru, można to robić w tej, z której zjemy. Jeśli chcemy na koniec podziwiać nasze dzieło, jogurt wrzucamy do innej szklanki). Dodajemy ok 50 ml mleka kokosowego (płynnej części) oraz łyżeczkę cukru trzcinowego. Mieszamy. Czekamy 5 minut, znów mieszamy i jeśli robiłyśmy to w osobnej szklance, całość przelewamy do naczynia, z którego zamierzamy jeść. Na koniec posypujemy musli, jagodami goji i posiekaną twardą częścią mleka kokosowego.



7.
Tym razem posypka także z musli, goji i siekanego mleka kokosowego, ale dół nieco inny. Otóż w tym przypadku do buteleczki z jogurtem "Danone pitny" wsypałam nasze nasionka i mocno wymieszałam. Następnie przelałam do szklaneczki i posypałam musli-coco-goji posypką.



SMACZNEGO i zdrowego życzę :)
Czytaj dalej...

Dermena - szampon i żel, niby działa, ale jednak podrażnia

Hey moje drogie.

Nie wiem czy pamiętacie lub kojarzycie, dość często skarżę się na wypadanie włosów. Starałam się temu zapobiegać na różne sposoby, ale obecnie to już tylko pozostało mi czekać, aż wszystko się uspokoi. Chia zawiodła, tabletki zawodzą, dermatolożki mnie olewają. Pozostały wcierki, ale włosy lecą mi przy tarciu skóry głowy - normalnie nie, tylko kiedy je myję i stylizuję. Przy czesaniu jest dobrze, na ubraniach też nie mam włosów, ale to co nie wypadnie od tak, wyleci w większej ilości przy spienianiu szamponu. Boję się używać wcierek, bo boję się podrażniać cebulki i skórę, choć z drugiej strony żel Dermena też jest swego rodzaju wcierką.




Zacznę od tego, że o Dermenie czytałam dawno temu u Kosmetycznej Hedonistki. Niedawno znów pisała o szamponie TUTAJ. Później gdzieś coś obiło mi się o uszy, ale nie miałam problemu z wypadaniem, to kosmetyk nie był mi potrzebny. No ale stało się, włosy zaczęły lecieć. Poleciałam więc i ja.. do Rossmana po szampon Dermena, zakupując przy okazji jeszcze żel na wypadanie, z tej samej firmy.

Za ten komplet zapłaciłam wtedy około 60 zł, bo produkty kosztują około 30 zł każdy. W aptekach Dermena jest tańsza, widziałam nawet promocję 50% off. 

Jakiś czas przed rozpoczęciem kuracji Dermeną piekła mnie skóra głowy. Zwalałam o na Pilomax, Kerastase, Sylveco i kilka innych produktów. Nie od razu wszystko odstawiłam. Myłam włosy szamponem z Dermeny, potem nakładałam maskę, zmywałam ją i wcierałam żel. A skóra głowy piekła, bolała, swędziała, doszły nawet zawroty. Odstawiłam wszystko, poza szamponem i żelem, a skóra była coraz mocniej podrażniona. Początkowo tłumaczyłam sobie to faktem, że wszystko musi się wyleczyć i dalej katowałam się Dermeną, licząc na to, że włosy mi nie wylecą do końca w ciągu 2-3 kolejnych dni.


Niestety, nic się nie leczyło, tylko piekło. Dzień, noc piekło. Zaczęłam szperać w internecie i doczytałam, że Dermena podrażnia. Myślałam, że to przez SLES w składzie, ale przecież mnie SLES nigdy nie drażnił, ani nie powodował niczego złego. Nawet SLS nie był w stanie zrobić mi krzywdy. Powoli dochodziło do mnie, że czas Dermenę odłożyć, albo wyrzucić, ale ciągle ratowałam włosy. Dopiero komentarz pod jednym z postów przekonał mnie, że mam odstawić ten szampon.

No i odstawiłam, uprzednio porządnie nawilżając skalp. Użyłam tych kosmetyków, które początkowo winiłam za pieczenie i świąd. Myłam włosy Sylveco pszenicznym i ratowałam skórę aloesową Equilibrą. Pomogło już za pierwszym razem. Dermeny nie ruszyłam przez tydzień. Po tygodniu myślałam, że nawilżona skóra jest już gotowa na szampon, który ma mnie uratować od wypadania, ale po kilku godzinach od mycia pojawiło się pieczenie...

Nie wiem co spowodowało podrażnienie i początki przesuszenia, ale jestem w 100% przekonana, że szampon Dermena pogorszył mój stan i to bardzo. 

Jeśli chodzi o żel, to zauważam po nim delikatnie mniejsze wypadanie, ale i on niestety powoduje podrażnienia, choć nie tak mocne jak myjacz. Stosuje go na 2 dni, a potem 3 dni przerwy, czasem i tydzień, bo tak się boje podrażnień. A taka kuracja po prostu mija się z celem.

Post jeszcze się nie kończy, ale pod spodem znajdziecie informacje czysto teoretyczne. Podsumowanie chciałabym dać już teraz. Powiem tak: nie jestem za tym, aby w 100% nie polecić Wam Dermeny, bo u wielu osób sprawowała się świetnie (KH). Nie pomogła mi na wypadanie włosów, ale używałam jej chyba za krótko. Są głowy, których nie skrzywdzi nic i takim osoba polecę szampon, chociażby na wypróbowanie, bo pasma są po nim cudownie lśniące i miękkie, jednak jak widzicie moja dość odporna skóra skalpu ucierpiała przez ten produkt okropnie. 
Jeśli chodzi o żel, odnotowałam minimalnie mniejsze wypadanie włosów, ale po odstawieniu żelu problem wraca. Kosmetyk powoduje u mnie drobne pieczenie i świąd, natomiast AlinaRose nie m z tym problemu. Jednakże żel ma niesamowita zaletę - jest rewelacyjnym stylizatorem, wspaniale unosi włosy u nasady i nie skleja pasm. Dodatkowo wtarty w ilości minimalnej w spuszone włosy - cudownie je wygładza. Z szamponem dałam sobie spokój, ale będę kombinować jeszcze ze skórą i nawilżeniem, bo jednak szkoda by było, ten żel ma potencjał.

-------------------------------------------

Szampon Dermena.


Zamknięty w małej, poręcznej buteleczce z korkiem na klik. Za 200 ml zapłacimy sporo, bo około 26 zł. W necie jest teraz wiele promocji i szampon upolujemy za 15-17 zł. 


Pachnie bardzo ładnie, ma gęstą konsystencję, pieni się rewelacyjnie, a włosy po nim są pełne blasku,  miękkie, puszyste i ogólnie wyglądają bardzo zdrowo. Niestety, wiele osób ten kosmetyk podrażnia.


---------------------------------------------

Żel Dermena.


Poręczna buteleczka mieści 150 ml kosmetyku. Kosztuje dużo, bo chyba około 29 zł - 35 zł. Kosmetyk działa, włosy mniej po nim wypadają. Jest to fantastyczny stylizator, unosi pasma u nasady i dobrze trzyma je przez cały dzień. Wygładza spuszone końcówki.


Nie podoba mi się jednak forma aplikacji. Aplikator jest co prawda precyzyjny, ale nie da się łatwo wyczuć nacisku buteleczki, przez co można wycisnąć za dużo produktu. Ja po prostu wyciskam żel na palce, rozmasowuje i delikatnie wcieram w cały, jeszcze mokry skalp. Żel jest bezbarwny, gęsty i posiada bardzo delikatny zapach. W dłoniach jest dość lepki, zaraz po aplikacji także, ale w miarę wysychania lepkość znika. Produkt wydłuża czas suszenia włosów. 



I to tyle, jeśli chodzi o Dermenę :)
Czytaj dalej...

Środa dla włosów - maska z mąką ziemniaczaną

Heyka.
Planowałam robić niedzielę dla włosów dopiero, ale z racji natłoku obowiązków w weekend, nie wiem czy dam radę. Poza tym zaraz potem była by aktualizacja, no więc dziś zrobiłam środę dla włosów, zwłaszcza, że testowałam pierwszy raz w życiu maskę z mąką ziemniaczaną, a przeczytałam o niej u Marty.

Od dobrych parunastu tygodni moje włosy nie widziały Castor Oil, więc na noc nasmarowałam nim pasma. Chyba wyszłam z wprawy, bo wyszło trochę za tłusto i musiałam dwa razy myć głowę ;) Myłam mieszanką - Sylveco pszeniczny, Scrub do skóry głowy Natura Siberica, Pilomax pielęgnacja i Hair Jazz. Po dwóch myciach takim mixem udało mi się domyć Castora.

Po odsączeniu nadmiaru wody na włosy poszła maska mix:
- łyżka mąki ziemniaczanej
- łyżeczka Pilomax pielęgnacja
- łyżeczka Pilomax regeneracja
- łyżeczka żelu aloesowego 92% od Skin79
- łyżka Planeta Organica avocado (z serii Africa)
- łyżeczka maski drożdżowej Agafii
- łyżeczka maski aloesowej Equilibra
- łyżeczka maski Herboil - awokado i oliwki
- łyżka Bingospa masło shea i algi (ta zielona)

To wszystko trzymałam na głowie pół godziny. Oczywiście maski wyszło dużo, więc porcje na kolejny raz przelałam do zamykanego słoiczka.

Po pół godzinie spłukałam wszystko i przemyłam Petal Freshem z Hibiskusem. Następnie wysuszyłam włosy.

Powiem tak - spodziewałam się lepszych efektów. Lepszego dociążenia i lepszej puszystości zarazem. Sadzę, że leki przyklap ze strony gdzie mam mniej włosów (nosze przedziałek na boku, a fotek nie ma, bo nie umiałam tak wykręcić ręki :D ) zawdzięczam Castor Oilowi, a lekko spuszone końce tym (aż) trzem myciom.
Nie jest jednak źle, włosy są bardzo mięciutkie w dotyku, nawilżone i przyjemne, do tego ładnie błyszczą i są sypkie. Spróbuje użyć tej maski bez uprzedniego oliwienia Castorem, może wyjdzie lepiej.

Pod spodem kilka fotek. Niestety musiałam je robić sama, za statyw służył mi parapet, a ostrość i tak się gdzieś gubiła. Ale ale, miałam za to sympatycznego asystenta ;)










Hej wam, spałem w drugim pokoju, a wy co robiliście? 



Czytaj dalej...

Denkowanie numer 3 - coraz więcej pustych pudełek!


Hejka.
Niedawno pisałam, ze wykończyłam 9 produktów i muszę je opisać. No to dziś opisuję, ale do nich dołączyło jeszcze 6 kolejnych, także jak widzicie, mocne postanowienie denkowania idzie mi całkiem dobrze ;)

Produkt dobry, ale nie zachwycił mnie tak, abym ponownie go kupiła. Raczej był baza pod oleje czy inne maski. Nic specjalnego, nie nadawała się na moje włosy, ale tez nie zrobiła mi krzywdy.

2. Cedrowe mydło Agafii.
Pięknie pachniało, ładnie się pieniło i dobrze myło. Nie mam żadnych zastrzeżeń do tego produktu ale gdybym miała wybierać ponownie mydło w tej konsystencji, kupiłabym numer 3 z dzisiejszego denka - ze względu na zapach. Cedrowe pachnie choinką a czarne...

... pachnie kwiatami, lipa i kwiaciarnią. Uwielbiam jego zapach i szkoda, że się skończyło, bo uwielbiałam je wąchać. Tak samo jak cedrowe - spisywało się świetnie i bardzo dobrze myło.

Moja ukochana maska, która uratowała mi przesuszony skalp. Mam już drugą i na pewno kupię trzecią. Nie wyobrażam sobie szafki bez chociażby jednego opakowania tego produktu.

5. Natura Siberica, GZEL, maska do włosów.
Małe opakowanie, drogiej, ale dobrej maski. Nie opisałam jej jeszcze, ale czas to nadrobić. Mam z tej serii jeszcze szampon i balsam. Jest to seria limitowana, nie wiem kiedy zabraknie jej na półkach, ale polecam - przyzwoity kosmetyk, odżywczy.

To już drugi słoiczek tej maski - zawsze ratuje mnie gdy muszę na szybko dobrze wyglądać, dlatego koniecznie potrzeba mi kolejnego opakowania. To nie tak, ze inne maski są złe, ale ta działa po prostu zawsze, w każdych warunkach. Taki mały ideał. 

7. Maska Prosalon - z olejem arganowym.
Niby próbka, ale na 4 razy starczyło. Bardzo fajny produkt, gdyby nie to, ze Hebe mam daleko i ogólnie za dużo kosmetyków na półce, zapewne kupiłabym pełnowymiarowe opakowanie.

8. Beaver - szampon do włosów HYDRO.
Kolejna próbka, która starczyła mi na na prawdę wiele razy. Wspaniała, kremowa konsystencja, przyjemny zapach i przede wszystkim - świetnie działanie na włosy! Najprawdopodobniej kupie pełnowymiarowa butelkę, ale muszę wykorzystać najpierw to co mam w domu, zwłaszcza, że Beaver tani nie jest.

9. Żel do mycia ciała, LPM werbena i trawa cytrynowa.
Wspomniałam o tym żelu tutaj. Kosmetyk nie dla mnie, zwykły myjacz o kiepskim zapachu. Nigdy więcej go nie kupię. 

10. Biolaven - płyn micelarny.
Niebawem opisze to cudo, bo warto. Tak samo jak szampon, żel do twarzy czy płyn do higieny intymnej, tak samo i ten micel jest rewelacyjny. Powoli zaczyna mnie denerwować zapach, więc chyba odpuszczę na jakiś czas te kosmetyki gdy wykończę wszystkie, ale działanie - pierwsza klasa!

Supernawilżająca maska, którą kiedyś zakupię ponownie, bo działała bardzo dobrze na moich włosach. Obecnie mam Avocado i Macadamia, więc teraz te pójdą w ruch. Zupełnie nie sprawdzila się afryka z masłem Shea, ale o tym kiedy indziej.

12. Norel - nawilżający krem do twarzy z kwasem hialuronowym.
Fajny krem, powiem nawet że bardzo dobry. Poradził sobie nie raz z moimi suchymi skorkami na twarzy. Miałam próbkę, ale ilość wystarczyła na prawie miesiąc stosowania, bo nakładałam go tylko na brodę, policzki i okolice ust.

13. Planeta Oganica, żel do mycia twarzy.
Kupiłam już drugie opakowanie,  bo żel dobrze czyści, nawilża i ma miły zapach. Uzywam go czasem, nie codziennie i przyjemnie koi mi cerę. polecam kazdemu, na prawdę dobry produkt.

Bardzo mocny zdzierak o przyjemnym zapachu. Odżywczy i działający bez zarzutu. Ostatnio pudełka i moje osobiste zakupy uraczyły mnie kilkoma peelingami, więc chyba nie wrócę do tego scrubu, nie mniej jednak - każdemu polecę i jeśli kiedyś ktoś mi go podaruje, uzyję go z przyjemnością.

15. Żel do twarzy Sylveco, rumiankowy.
Dobry żel, ale nie zachwycał. Działał ok, ale czasem pojawiały się po nim niedoskonałości. Nie przesuszał, nie nawilżał, nie robił nic i do tego brzydko pachniał.  Na pewno wielu osobom podpasuje, dla mnie pozostaje neutralny i na pewno nie kupię go ponownie.

Pozdrawiam :) 
Czytaj dalej...

Shinybox wrzesień 2015 - bardzo dobre pudełko! / Beglossy wrzesień 2015 - szkoda słów!!

Heyka!
Dziś przyszedł do mnie ostatni Shinybox z półrocznego pakietu. Oprócz niego dostałam też BeGlossy (dopiero dziś, bo kurier wywiózł je w piątek nie tam gdzie trzeba), ale pudełko jest tak kiepskie, że nawet nie robię mu zdjęcia. Nie skorzystam z ani jednego kosmetyku, który został wrzucony do boxa. Mam wersję C. O wszystkich wersjach możecie przeczytać tutaj: KLIK. Dodatkowo tylko lakier, cienie i Bingospa to produkty pełnowymiarowe. Clarena - krem do ciała ma pojemność 30 ml, a żeby było widać efekt, produkt stosujemy rano i wieczorem - próbka zupełnie bezsensowna. To pudło dostało by u mnie 0% zadowolenia, bo nawet dość fajny Beaver to mała tubeczka na max 2 użycia.

Przejdźmy jednak do dzisiejszego Shiny.



 W pudełku znalazło się 7 pełnowymiarowych produktów. Ja oczywiście znów nie dostałam wszystkiego (ostatnio nie było tatuaży), ale że to tylko jakaś mała saszetka z Efektimy, daruję sobie żale.



Złoty peeling do ciała z Vedary.
Lubię peelingi, a że lubię też porządnie ich sobie nałożyć na ciało, każda ilość się przyda. Mam jeszcze ze 2-3 peelingi w zapasie, ale ten wykorzystam na pewno. Pachnie ładnie, trochę męsko, trochę orientalnie, ale ładnie
2 pkt


Orientana - olejek do twarzy - drzewo sandalowe i kurkuma.
Ten olejek podobno przeznaczony jest do cery zmęczonej, poszarzałej. Działa odżywczo i odmładzająco. Hmm, no niby idealnie dla mnie, zobaczymy, jak będzie w praktyce. Nie omieszkam pochwalić się moimi odczuciami co do tego kosmetyku.
2 pkt


Syis - krem pod oczy.
Produkt który ma za zadanie poradzić sobie z zasinieniami i drobnymi zmarszczkami. 
Ja mam ogromne problemy z sińcami pod oczami, wiec może akurat się uda zniwelowac je tym kremem.
2 pkt


Vaseline - balsam do ciała w sprayu, Cocoa Radiant
Pomysł balsamu w mgiełce sprayowej spodobał mi się, kiedy dostałam regenerum w tej samej formie. Kosmetyk na pewno znajdzie u mnie zastosowanie, jestem szczerze zadowolona, że znalazł się w pudełku
2 pkt


Evree - serum do paznokci Max Repair
chciałam ostatnio kupić Regenerum, ale skoro Shiny uraczyło mnie tym produktem, to skorzystam. Wróciłam do malowania paznokci, więc taki preparat bardzo się przyda.
2 pkt.


Biały Jeleń - emulsja do higieny intymnej z jaśminem i macierzanką.
Niebawem wykończę Biolaven, wiec zakup żelu do higieny intymnej mam z głowy. Jeśli jednak mam oceniać mój stopień zadowolenia, to wolałabym wersję z kozim mlekiem, żebym mogła przetestować na włosach. Wszyscy chwalą Jelenia z mlekiem własnie wykorzystywanego na włosy, więc trochę szkoda, że mam inny płyn.
1 pkt

To tyle z mojego pudełka. O saszetkę z Efektimy nie robię rabanu, bo prawdopodobnie bym jej nie wykorzystała. 
Pudełko ma u mnie więc 11 na 12 punktów, co daje 91,7 % zadowolenia - a to niesamowicie wysoko, zwłaszcza, że Beglossy dostało punktów ZERO. 

To moje ostatnie pudełko. Teraz chciałabym się skupić na denkowaniu produktów, ale tak bardzo jestem zadowolona z tego oraz poprzedniego Shiny, ze nie wiem, czy nie kupię kolejnych pudełek. Poczekam, poczytam co zapowiadają. Z zapowiedziami jest różnie, bo pudełko urodzinowe ogłaszali jako box nad boxy, a było mocno przeciętne. No zobaczymy, jak będzie ;)


Czytaj dalej...

Oczyszczający peeling od Sylveco - kupiony przypadkiem, skradł moje serce

Hey,
jakiś czas temu obiecałam post o bardzo fajnym peelingu do twarzy i dziś nadszedł moment, abym kilka słów o tym kosmetyku napisała. Mowa o oczyszczającym peelingu Sylveco, który zawiera korund, skrzyp polny oraz wyciąg z drzewa herbacianego. 


Kosmetyk kupiłam przy okazji robienia zakupów w Lawendowej Szafie, zupełnie nie związanych tematycznie z twarzą, ogólnie produkty zamawiane w ogóle nie były kupowane dla mnie. Za 75 ml zapłaciłam 18 zł. Kosmetyk dosyć drogi, ale szalenie wydajny. Znajduje się w plastikowym pojemniczku z metalowa zakrętką, która ozdobiona jest ładnym rysunkiem skrzypu. Zapach produktu jest korzenny, "przyprawowy", bardzo miły dla nosa i przyjemny podczas stosowania. Kolor- delikatna zieleń, barwa idealna jak dla mnie.


Konsystencja to osobny temat, ponieważ nigdy nie spotkałam się z czymś takim. Po otwarciu pudelka oczom nie wierzyłam i myślałam, że ktoś mi wlał do słoika krem. Delikatna konsystencja, zero grudek, pestek, nasion... Jednak po rozsmarowaniu peelingu miedzy palcami poczułam delikatny proszek, po prosu pyl. Byłam lekko zawiedziona, bo lubię ciut mocniejsze zdzieraki, ale nie zrażona pognałam do łazienki, wypróbowałam i..zakochałam się w tym produkcie. 


Drobinki, choć mikroskopijne, oczyszczają bardzo dobrze, lepiej niż nie jeden średnio czy grubo ziarnisty kosmetyk tej kategorii. Już po pierwszym użyciu widać wyraźnie czystsze pory, a najmniejsze zaskórniki po prostu znikają. Skóra jest delikatna, gładka, oczyszczona, ale przede wszystkim nie podrażniona, jedynie lekko zaczerwieniona, co u mnie jest na prawdę sukcesem. Peeling jest lekki i nie tłusty, nie trzeba po nim domywać twarzy, wystarczy porządnie spłukać drobinki. 


W miarę stosowania peelingu, regularnie, co 2 dni przez 3 tygodnie - cera stała się dobrze oczyszczona ze wszelkiego rodzaju drobnych i mniej drobnych niedoskonałości. Niestety, te największe zostały, ale nie mam tego za złe kosmetykowi, bo takim pyłkiem nie ma szans poradzić sobie z głębokimi zaskórnikami. Choć nie jest to peeling wygładzający, to skóra jest delikatna i gładka w dotyku. 
Zauważyłam też poprawę kolorytu cery, jest bardziej jasna i promienna i stała się mniej problematyczna i nie przetłuszcza się tak często jak kiedyś (strefa T).

Produkt jest wydajny, licząc, że użyłam go około 10-12 razy, mam jeszcze zapas na drugie tyle. 


Widzicie, ten produkt trafił do mnie przez przypadek, bo zauważyłam go w ostatniej chwili i postanowiłam wrzucić do koszyka dla "równego rachunku", a okazał się moim hitem. Dzień i moment kiedy nadchodzi peelingowanie jest dla mnie radosną chwilą, bo po pierwsze masaż delikatnym kremem z mikrocząsteczkami jest niezwykle przyjemny, po drugie - produkt działa rewelacyjnie, a po trzecie - uwielbiam zapach tego kosmetyku <3 


Polecam serdecznie. 

A wy znacie ten peeling? Macie jakieś doświadczenia z peelingiem od Sylveco, ale wygładzającym? Zakupiłam go niedawno i zamierzam się z nim bliżej zapoznać już niebawem :)


Czytaj dalej...

Kupowanie - denkowanie? Jak pozbyć się kosmetycznych zapasów? Jak zyskać miejsce w szafce?

Witam.

Dziś chciałabym Was zaprosić do posta, w którym omówię temat kupowania i denkowania kosmetyków. 
Pomysł zrodził się rano, kiedy przeglądałam kosmetyki i starałam się je jakoś sensownie poukładać na półkach. Ubrałam łóżko tymczasowo w stare prześcieradło, aby nie zabrudzić niczego ewentualnymi wyciekami i przystąpiłam do dzieła. To, co zobaczyłam i ilość tego w samych liczbach była dla mnie niemałym szokiem, choć wiem, że wiele z Was ma jeszcze więcej produktów kosmetycznych.


Choć mam problem z kupnem za dużej ilości kosmetyków, ale staram się je sukcesywnie denkować i ograniczać ilość kosmetyków w szafce. Doszłam tez do kilku ważnych wniosków, którymi chętnie się z Wami podzielę, choć pewnie same o większości wiecie. Postaram się wszystko opisać z własnego punktu widzenia i doświadczenia, także poznacie tez mnie trochę od tej dość nieciekawej strony ;)
Wyszło tego dość sporo, ale mimo wszystko zapraszam do lektury:


1. Kupuj kosmetyki z głową.
Jeśli masz w domu trzy, cztery szampony, nie kupuj kolejnego. Zajmie tylko dodatkowe miejsce. Jedyne czego Ci ubędzie, to kasy na koncie. Skoro Twoje obecne produkty się sprawdzają, zużyj je do końca, a dopiero potem kup nowy kosmetyk. Czy na pewno potrzebujesz piątego tuszu, siódmego balsamu do ciała, dwudziestego błyszczyka? Czy Twoje życie będzie gorsze, jeśli na chwile obecną nie będziesz go mieć?

Nie na darmo podałam tutaj przykład szamponu. Obecnie mam ich w szafce 17. Tak, siedemnaście. Nie wiem po co mi aż tyle. Trzy kupiłam, potem doszły kolejne dwa, następnie jeden, drugi, trzeci w boxie, a potem znów poszalałam i kupowałam, bo ten nawilża, ten odmładza, tamten powoduje efekt push-up. Nie zastanawiałam się nad tym, że skoro mam już dwa nawilżające szampony, to trzeci mi nie potrzebny. Kupiłam, bo tak. A potem czwarty w boxie doszedł i piąty kupiłam, bo mi się spodobał. I tak sobie kupowałam, aż zastawiłam jedną półeczkę samymi czyścicielami do włosów. I co, używam wszystkich? Tak, na początku... a później -  jeden mi się znudził, drugi jakiś nie ten tego i stoją. 17 szamponów! To ponad 4 litry. Na jedno mycie idzie około 20 ml. Więc w tym momencie mam zapas na 200 myć, czyli na ponad rok mycia co drugi dzień.
Wcześniej nie zastanawiałam się nad tym, czy na pewno jest mi potrzebny akurat szampon, kolejny już. Po prostu zwijałam z półki i pakowałam do koszyka. Obecnie nie zatrzymuję się nawet przy półce z szamponami czy kosmetykami, których mam pod dostatkiem.
Mam 3 świetne tusze do rzęs i na prawdę uważam, że mi więcej nie potrzeba. Choć z reklamy kusi kolejny, stawiam sobie sprawę jasno - NIE! Masz dobry tusz. Jeśli kupisz kolejny, któryś z twoich i tak pójdzie w kąt, aż w końcu się przeterminuje.

2. Nie otwieraj 10 opakowań na raz.
Zakupy w internecie to wspaniała sprawa, ale też niebezpieczna dla naszego portfela i kosmetyków, które kupujemy. Na przykład maski do włosów. Nawilżająca, wygładzająca, odmładzająca, na porost, odżywcza, do włosów suchych, tłustych, matowych, przyklapniętych... Ah tak! Takie wspaniałości, trzeba brać wszystko. A potem raz ta maska, raz tamta, za tydzień trzecia, później wrócimy do pierwszej, a potem znów czwarta i piąta. No i tak otwieramy 10 kosmetyków na raz, wszystkie podobnego typu. I to leży. I niszczeje. A potem trzeba wyrzucić.

Sama mam ten problem, nieudolnie z nim walczę, ale staram się, chociaż małymi kroczkami być w tym lepsza. Jakiś czas temu policzyłam, że za jednym zapachem kupiłam 10 masek do włosów i po kolei każdą otwierałam, użyłam dwa razy i brałam się za następną. Nie, nie dlatego, że ta pierwsza była zła. Była wspaniała, ale ciekawość co do kolejnej wygrywała. Efektem było 10 otwartych masek, plus kolejne 10 z innych zamówień. Na ten moment masek mam 33,  ale sukcesem jest to, że nie wszystkie otwarte. Pewnego dnia po prostu postanowiłam sobie, ze nie otworzę nic nowego, puki nie zużyję tego, co otwarte. Dzięki temu, fabrycznie zamknięte kosmetyki mają szansę dłużej ze mną zostać i się nie zepsuć.

Oto moja półka z fabrycznie zamkniętymi produktami:


3. Denkuj!
Punkt ścisłe powiązany z poprzednim. Otarte kosmetyki należy zużyć, bo choć mają dłuższą datę ważności niż otwarte mleko, to jednak ją mają. Poza tym gromadząc coraz to nowe kosmetyki i używając ich tylko krótki czas, zagracamy się niemiłosiernie.
Najlepiej jest podzielić sobie produkty na otwarte i zamknięte. Te zamknięte odkładamy na bok, gdzieś gdzie nie będą kusiły (punkt poprzedni). W grupie tych otwartych oddzielamy te, których zużycie to kwestia kilku dni. Potem przystępujemy do dzieła - korzystamy tylko z tych produktów, gdzie widać już prawie dno.
Kto zna mój blog ten wie, że w ciągu miesiąca zużyłam 20 produktów do końca (9 kolejnych już czeka na swój post). Dokładnie takim trybem szłam - kończyłam to, co skończone być powinno. Ostatnia porcja maski ajurwedyjskiej, resztka Petal Fresha, ostatnie psiknięcia Tresemme. I tak oto w około 30-40 dni pozbyłam się 29 kosmetyków, które bez postanowienia pewnie nadal siedziałyby w szafce i czekały wiecznie, aż użyje ich ten ostatni raz, czy ewentualnie 3 razy.

Mam taka szafkę "inne", a w niej różowy koszyczek z kosmetykami, które lada chwila i będą wykończone:





4. Zrób coś z bublami.
Każda z nas ma w szafce jakiś bubel. A nawet dwa, a może i pięć. Trzymamy je z różnych powodów - bo może jednak kiedyś podziałają lepiej, bo może się przydadzą, bo kosztowały majątek więc muszą z nami zostać. Ok, fajnie, ale nie szkoda miejsca?

Zrób coś z bublami. Jest tyle fajnych zastosowań nietrafionych kosmetyków. Do szamponu dodaj sody i wyczyść tą mieszanką wannę. Krem do rąk/twarzy/stóp idealnie sprawdzi się jako pianka do golenia nóg. Szamponem umyj pędzle.
Jeśli takie "inne zastosowanie" nie jest dla Ciebie, oddaj kosmetyk koleżance, albo go sprzedaj. To, że u Ciebie się nie sprawdza, nie znaczy, że u innych wypadnie równie słabo. Moje włosy nie tolerują oleju kokosowego i masła shea, a włosy mojej mamy uwielbiają te składniki. 
Na FB są grupy odsprzedaniowe, ogłoś sprzedaż lub oddanie na blogu, wystaw na Allegro.
Nie chce Ci się? To wyrzuć kosmetyk. I tak go nie zużyjesz, a zajmuje tylko miejsce w szafce i niszczeje.

5. Sprawdzaj opinie
Przed zakupami sprawdzaj opinie o kosmetyku. Oczywiście nie da Ci to 100% pewności, że nie trafisz na szajs, ale w pewnym stopniu zwiększy szansę na zakup dobrego produktu.
Od czasu kiedy mam internet w komórce i nie jestem pewna jakiegoś kosmetyku, szukam o nim czegoś więcej w sieci. Dzięki temu kilka razy zrezygnowałam z zakupu, a innym razem coś kupiłam i nie żałowałam

6. Wyrzuć przeterminowane produkty.
I koniec, kropka. Raz na kwartał rób przegląd masek, szamponów, odżywek, balsamów, kremów, kolorówki, olei itd. Wyrzucone kosmetyki zrobią miejsce, a Ciebie uchronią przed negatywnymi skutkami używania przeterminowanych substancji. Ja swój przegląd zrobiłam dzisiaj :)

7. Nie używane kosmetyki - zrób z nimi coś.
Ok, wiemy co z bublami, wiemy co z przeterminowanymi produktami, a co z tymi, które nam się po prostu znudziły? Przy okazji kwartalnego przeglądu kosmetyków odłóż te, których nie używasz i zrób z nimi to samo co z bublami - oddaj, sprzedaj albo wyrzuć. Na prawdę. Gwarantuje Ci, że jeśli je zostawisz, to i tak do nich nie wrócisz.

8. Ogranicz boxy kosmetyczne.
Na rynku polskim mamy obecnie około 7 boxów kosmetycznych.  Jeśli każdy zawiera co najmniej 3 pełnowymiarowe produkty (a często i więcej) to mamy miesięcznie 21 nowych kosmetyków. Dużo za dużo, zwłaszcza, że się powtarzają, jeśli nie marką, to przeznaczeniem. Ja przy okazji dzisiejszych porządków stwierdziłam, że na pewno nie przedłużę Glossy i Shiny, bo akurat kończą mi się pakiety. Szkoda kosmetyków i pieniędzy.

Jestem ogromną fanką boxów - uwielbiam niespodzianki i możliwość testowania tego, o czym nawet nie miałam pojęcia. No ale dzięki temu w ciągu pół roku dorobiłam się 5 kremów do rąk, 3 kremów do stóp, 4 produktów do pięt, kilku szamponów, niezliczonej ilości kremów do twarzy i kilkunastu kosmetyków których nie znoszę, typu suchy szampon z Aussie.

Jak sobie poradzić z boxami, jeśli chcemy jakieś kupować? Na dwa sposoby:
A. Weź kartkę i długopis i przeanalizuj boxy kosmetyczne do pół roku wstecz. Wszystkie jakie zostały wydane. Każdy kosmetyk punktuj od 0-2. Policz procentowo zadowolenie z pudelka.
Wybierz jeden, lub dwa boxy (firmę), które najczęściej spełniają Twoje oczekiwania.
U mnie był by to na pewno Chillbox, który zawsze ma wysokie noty w moich postach.

B: Nie kupuj pakietów, suskrybuj. Dzięki temu łatwo przerwiesz napływ pudełek, gdy nie będziesz już miała miejsca na półce, albo jakość boxów bardzo się pogorszy. Pakiety wiążą na dłuższy czas i chcąc nie chcąc dostaniemy ich tyle, za ile zapłaciłyśmy.

9. Próbki.
Jeśli o boxach mowa, mamy w nich często próbki. Zużywaj je. Te małe opakowania są w stanie w kilka tygodni zagracić całą szufladę. Dodatkowo dzięki nim przekonasz się, co tak na prawdę warto kupić,  a co sobie darować.
Pytaj o próbki - wiele sklepów, a szczególnie apteki mają próbki kosmetyków. Są za darmo. Korzystaj z nich - unikniesz zbędnego wydawania pieniędzy na produkt, który się u ciebie nie sprawdzi.
Przykładowo Organique w swoich sklepach bardzo często ma próbkę każdego kosmetyku jaki posiada w ofercie. Sama korzystałam wiele razy i już wiem, co kupić, kiedy moja szafka opustoszeje i dzięki temu wiem też, że to nie będzie bubel.

10. Nie rób wielkich zapasów.
Po co trzy te same lakiery, pięć tych samych ser do zabezpieczania końcówek? Jeśli coś jest Twoim hitem, ale takim MUST HAVE FOREVER, to miej w zapasie jedno opakowanie, aby nie było tragedii, gdy nagle kosmetyk się skończy. Ja sama mam w zapasie jeden taki sam lakier do włosów, dwa dezodoranty i dwie maski do włosów, które są tymi moimi jedynymi, największymi miłościami i nie wyobrażam sobie bez nich pielęgnacji (to nie tak, że używam ich non stop, ale wiem, że przyjdą z odsieczą, gdy coś zawiedzie). Poza rzeczami typowo codziennego użytku, jak np. lakier czy ten dezodorant, nie potrzeba nam zapasów, bo większość kosmetyków idzie zastąpić na dzień czy dwa innym, a i na pewno znajdziemy chwile czasu, by po pracy kupić nowe opakowanie. Tego się trzymam i staram się na prawdę ograniczać w powielaniu i chomikowaniu tych samych produktów. 

Obecnie moje zapasy otwartych produktów wyglądają tak i nie zamierzam nic a nic więcej kupować, bo po prostu nie potrzebuję żadnego więcej kosmetyku, jeszcze przez długi okres czasu. Ogólnie jest mi nawet troszkę wstyd, że mam tego aż tyle:






11. Nie - dla bezmyślnego kupowania promocji.
Sklepy kuszą nas promocjami. To dzięki "sejlom" mamy potem zupełne niepotrzebne, nie używane produkty, które nabyłyśmy, bo grzech było nie wziąć, skoro w takiej niskiej cenie. Najgorzej jest, gdy kupimy coś, co zostało przez nas słabo przetestowane - jak u mnie Dermena. Kupiłam, użyłam dwa razy i zobaczyłam ten szampon w przecenie 50%. Normalnie kosztuje ok 30, więc koniecznie trzeba było od razu mieć drugi, skoro tylko 15 zł. A za trzecim myciem miałam tak przesuszony skalp, że teraz mam niepotrzebny szampon. No ale co, w końcu szkoda było nie brać, skoro taka okazja...
Wiele jest promocji, na przykład na kolorówkę w Rosku. Ceny są tak przystępne, że potem mamy w szufladzie 5 tuszy, 10 różów i 20 błyszczyków. Czy na prawdę zużyłyście te produkty choć do połowy, zanim wylądowały w koszu, bo się przeterminowały, albo po prostu Wam  się znudziły?
Ja jakiś czas temu szalałam po sklepie Bingospa, bo promocja była bardzo kusząca. Kupiłam chyba z 6 masek, a użyłam do tej pory zaledwie jednej.

12. Znaj swoje potrzeby
Znaj potrzeby swojego ciała.
Jeśli włosy nie lubią pięciu z pięciu przetestowanych masek danej firmy, czy danego rodzaju, np. keratynowych, istnieje duża szansa, że szósta maska także się nie sprawdzi. Bez sensu jest testować w nieskończoność - kup coś, co włosy lubią.
Łamią ci się paznokcie? Nie kupuj tanich lakierów firmy "no name". Zainwestuj w witaminy, dietę i dobre odżywki do paznokci.
Twoje włosy nie są przesuszone, ale często się przetłuszczają? To nie kupuj trzech nowych masek nawilżających, zwłaszcza, jeśli kolejne 3 masz już w domu. Zainwestuj w coś do włosów przetłuszczających się - kosmyki lepiej na tym skorzystają.
Nie masz rozstępów? Kup balsam nawilżający, bo ten na rozstępy nie bardzo ma pole do popisu, więc go nie potrzebujesz.

I to tyle - wyszło tego na prawdę dużo. Wiele z tych błędów, wymienionych wyżej nadal popełniam. Co prawda nie robię już zapasów, regularnie denkuję i oddaję/sprzedaje/wyrzucam co się da, ale boxy to nadal moje uzależnienie, a i promocjom ciężko powiedzieć "NIE". Ale staram się i walczę! Trzymajcie za mnie kciuki, bo tego potrzebuję. Dodatkowo zdaję sobie sprawę z tego, że to tylko kosmetyki pielęgnacyjne, Cała moja kolorówka zajmuje wielką szufladę. Nie jest to ogromny arsenał i wiele z was ma pewnie większy, ale mało to tego na pewno tez nie jest, oj nie... No, ale porządki szuflady zrobię jutro ;)

I jeszcze na koniec moje zapasy, otwarte i zamknięte, w liczbach:
  • 28 olejków do włosów
  • 1 scrub do skóry głowy
  • 36 masek do włosów
  • 17 szamponów
  • 9 balsamów/odzywek do włosów
  • 5 mydeł
  • 4 żele do kąpieli
  • 7 peelingów do ciała
  • 15 kosmetyków typu "różne" jak np żel aloesowy
  • 13 produktów typu "stylizacja i ochrona"
  • 7 balsamów do ciała
  • 6 kosmetyków do rąk, nóg i stóp
  • 4 sera do twarzy
  • 29 produktów do twarzy, maski, glinki, kremy, peelingi..
RAZEM: 181 kosmetyków. I powiem Wam, że to nie jest mój powód do dumy.


Czytaj dalej...
URODOWE POPOŁUDNIE... © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka