Aloesowy żel od Skin79

Heyka. 
Niedawno wiele z Was dostało aloesowy żel Skin79 w jednym z beautyboxów. Ja też posiadam ten produkt, choć kupiony dużo wcześniej na oficjalnej stronie polskiego dystrybutora. Wiem, że niektóre dziewczyny mają ogromny problem by przemóc się i skorzystać z dobrodziejstw firm kosmetycznych pochodzenia koreańskiego. 
Choć Skin79 jest znane ze swoich kremów BB i cudnych masek w płachcie, kremy już są mniej popularne - zupełnie nie wiem dlaczego.
Skin79 na razie posiada w swojej ofercie jeden tego typu żelowy produkt, którego ja używam od dłuższego czasu i jako takie pojęcie o jego działaniu już mam, więc zapraszam na recenzję :)


Nazwa produktu:
Wygładzający łagodzący i żel aloesowy z zawartością aloesu 92%

Producent:
Skin79

Cena: 
40-50 zł za 300 gram, zależy od promocji

Konsystencja, kolor, zapach:
Żel jest bezbarwny i bardzo delikatny, taki nie gęsty, delikatnie lejący się. Zapach lekki, dosyć naturalnie się go odczuwa, ładny, lekko..hmm..kwiatowy?


Opakowanie:
Moim zdaniem opakowanie jest śliczne- zielony plastikowy słoik z bardzo ładną etykietką.

Skład:
Nie wiem. Na stronie dystrybutora go nie ma, na etykietce w języku polskim też nie, a jeśli jest na oryginalnej etykietce, to niestety, - jest ona po koreańsku. 

Obietnice producenta:
Łagodzący żel aloesowy składa się w 92% z czystego aloesu pochodzącego z wyspy Jeju (Czedżu, najmniejszej prowincji Korei Południowej).
Czysty ekologicznie żel ma nieocenione właściwości pielęgnacyjne. Działa kojąco na skórę wrażliwą i podrażnioną. Zapewnia długotrwałe nawilżenie bez śladu tłustej warstwy. Pobudza regenerację naskórka. 
Idealny dla każdego typu cery, od wrażliwej i suchej, po tłustą i trądzikową.

Można stosować do twarzy, ciała i włosów. Najlepiej na nieco wilgotną skórę.



Moje wrażenia:
Żel na początku pachniał mi źle, ale po drugiej, trzeciej aplikacji zapach mi się spodobał i stał się jakby łagodniejszy. Sama aplikacja jest ok, żel jest delikatny, wchłania się rewelacyjnie, nie pozostawia na skórze żadnej warstwy ani tłustego filmu.
Produkt kupiłam z przeznaczeniem do nawilżania włosów. Stosowany solo bardzo ładnie nawadnia moje pasma, nie obciąża ich, ale wydają się po nim jakby cięższe, dociążone. Oczywiście żel zmywam, a nakładam go przed myciem, tak na 2 godziny - kiedyś nałożyłam na suche, spuszone włosy, ale jednak dość mocno je wytłuścił i stały się bardzo nieświeże.
Kosmetyk dodaje także do masek - szczególnie emolientowych, co powoduje, że kłaczki wyglądają potem bardzo ładnie i zdrowo.

Żelu nie stosowałam nigdy solo na ciało, ale zdarza mi się go dodać do masła lub balsamu, za to często smaruje nim twarz. Daje to efekt bardzo dobrego nawilżenia - lepszego niż większość kremów nawilżających jakie znam. Dla mnie jest to o tyle rewelacyjne rozwiązanie, że produkt mnie nie zapycha i mogę w końcu stosować coś na buzię. 



Kosmetyk jest wydajny - słoik ma dużą pojemność, a konsystencja sprawia, że żel bardzo fajnie się rozprowadza i niewielką ilością pokryjemy dość duży obszar naszej skóry. 

Polecam każdemu - bez oporów, to na prawdę dobry i fajny produkt, świetnie nawilża włosy i skórę, ale jego najlepszą zaletą jest to, ze nie zapycha i nie tłuści. Jedyne co boli przy całej jego dobroci i wydajności to cena - 50 zł bez promocji to na prawdę dużo! 
Czytaj dalej...

Kakaowe NIC CIEKAWEGO na twarzy

Hey!

Dziś o kakaowej masce, która miała być super, a okazała się bublem. Wiązałam z nią ogromne nadzieje, a wyszło jak wyszło. 




Nazwa produktu:
Rozgrzewająco-oczyszczająca maska kakaowa do twarzy

Producent:
Yasumi 

Cena:
18,50 zł za 15 gram

Konsystencja, kolor, zapach:
Konsystencja dosyć rzadka. Kolor brązowy, jasny, z ciemniejszymi drobinkami. Zapach kakaowo-czekoladowy.

Opakowanie:
Saszetka z papierowa etykietką.

Skład:
BUTYLENE GLYCOL, ZEOLITE, KAOLIN, SILICA DIMETHYL SILYATE, DIMETHICONE, THEOBROMA CACAO (COCOA) SHELL POWDER, THEOBROMA CACAO (COCOA) SEED POWDER, BENTONITE, GLYCERIN, POLYETHYLENE, VITIS VINIFERA (GRAPE) SEED OIL, DIPROPYLENE GLYCOL, PARFUM (FRAGRANCE), TOCOPHERYL ACETATE

Obietnice producenta:
"Maska kakaowa przeznaczona jest do każdego rodzaju cery, szczególnie do cer zanieczyszczonych wymagających oczyszczenia. Maska silnie pobudza mikrokrążenie, oczyszcza pory i reguluje pracę gruczołów łojowych.
Ziarna kakaowca odżywiają skórę, regenerują i działają przeciwstarzeniowo. Rozjaśniają i dodają blasku zmęczonej skórze. Kakaowy zapach uspokaja i wycisza.

Po zastosowaniu YASUMI Heating & Purifying Cocoa Mask skóra jest oczyszczona, dotleniona i jedwabiście gładka."
Więcej o masce TUTAJ KLIK


Moje wrażenia:
Na początku cieszyłam się z tej maski. Jej cena zabija, ale dostałam ją w Chillboxie (sama nie zdecydowałabym się na jej kupno). Spodziewałam się niesamowitego oczyszczenia, a samo opakowanie jest tak duże, że miałam nadzieje użyć produktu minimum dwa razy.
Pierwsze schody zaczęły się po ucięciu rogu saszetki. Z torebeczki nie dało się wycisnąć nic! Te 15 gram po prostu rozmazało się w środku po opakowaniu i trzeba było rozcinać cały woreczek, żeby łyżeczką nabrać kosmetyk. Na prawdę nie wiem po co do takiej ilości produktu takie ogromne opakowanie - strata kasy i totalna bezużyteczność. 
W końcu po długim drapaniu ścianek saszetki udało mi się uzbierać jakoś łyżeczkę produktu, więc o dwukrotnym użyciu nie było mowy. Jakoś rozprowadziłam tą ilość na twarzy i przystąpiłam do dzieła z opisu producenta: "Zwilżyć skórę, nałożyć maseczkę i wykonać 5-7 minutowy masaż, co zwiększy efekt rozgrzania. Pozostawić maskę na około 10 minut po czym zmyć wodą".
Pomasowałam równo 5 minut i pozostawiłam na buzi. Po kolejnych pięciu musiałam zmyć z powodu niesamowitego szczypania i pieczenia (a moja cera nie jest zbyt wrażliwa). Co prawda twarz nie była zaczerwieniona, ale nie wytrzymałabym z takim nieprzyjemnym uczuciem do 10 minut, poza tym bałam się, że cos niedobrego dzieje się na mojej skórze. 
Generalnie efekt rozgrzewania był słaby. Może i za mało masowałam, ale po 5 zalecanych minutach powinnam już coś czuć, a nie czułam nic. 
Oczyszczanie tez nie powala - zaskórniki zrobiły się jaśniejsze a koloryt twarzy ujednolicony, skóra była bledsza niż zazwyczaj (tak, pomimo szczypania), ale to nie jest efekt, jaki powinnam uzyskać wydając prawie 20 zł za ilość kosmetyku praktycznie znikomą!



Nie udało mi się odnaleźć opinii innych osób o tej dokładnie maseczce. Jestem jej działaniem i szczypaniem (oraz ilością) bardzo zawiedziona. Maska na noc KLIK i gąbeczki KLIK tej samej firmy to REWELACJA, natomiast maska kakaowa to jakiś taki, mały bubel. 
Mam nadzieję, że podziałała tak tylko na mnie, bo ogólnie kosmetyki Yasumi mają dobre opinie.

A może znacie, uzywacie? Może posiadacie ją z Chillboxa? Jak wrażenia? 
Czytaj dalej...

Pomarańczowy peeling do ciała od Nacomi. Cukrowo-olejowo

Heyka.

Ostatnio dużo mam w zapasie peelingów, więc regularnie staram się je zużywać. Tym razem padło na peeling od Nacomi.


Dokładniej jest to naturalny cukrowy peeling do ciała o pomarańczowym zapachu, zawierający olej macadamia i olejek pomarańczowy.

Produkt otrzymujemy w plastikowym słoiczku o pojemności 100 ml, za który zapłacimy ok 16 zł. W pojemniczku znajdziemy jasnopomarańczowy, gruboziarnisty, mocny i twardy peeling o przyjemnym, lekko pomarańczowym zapachu. 

Głównym zadaniem produktu jest usunięcie martwego naskórka i regeneracja żywego, lecz uszkodzonego, odżywienie skóry dobroczynnymi składnikami oraz zapewnienie ochrony antycellulitowej dzięki zastosowaniu własnie dwóch olei połączonych w jedno - olejku macadamia i pomarańczowego.


Moje wrażenia:

Peeling stosowałam na suchą skórę, jak zawsze w przypadku cukrowych - po prostu cukier za szybko mi się rozpuszcza, gdy ciało jest mokre.
Kosmetyk jest z tych mocno drapiących - skóra po jego użyciu jest mocno czerwona i lekko mrowi - ale ja tak lubię.
Na pierwszy rzut oka nic nie wskazuje na to, ze peeling jest z tych oleistych. Nic poza opisem na pudełku. dopiero podczas użycia zauważamy, jak wiele jest w produkcie oleju. Kosmetyk pozostawia na skórze bardzo tłustą warstwę, która trzeba porządnie zmyć żelem do kąpieli. Nawet nie ma mowy, aby umyć się, a potem speelingować i spłukać wodą - wyjdziecie z wanny / spod prysznica BARDZO tłuste.
A wanna jest calusieńka do szorowania ;)


Niestety ja peelingu używam dużo. Opakowanie z trudem starczyło mi na 3 razy. nie czarujmy się - tego typu produkty schodzą bardzo szybko i 100 ml to na prawdę mało na całe ciało. Ale to jedyny minus kosmetyku.
Po użyciu peelingu i zmyciu z siebie tłustej warstewki, skóra jest bardzo mięciutka, nawilżona i przyjemna w dotyku. Sprężysta i gładka. Bardzo lubię to uczucie. te olejki mnie trochę denerwują (bo ja ogólnie nie lubię tłustości i lepkości), ale dają tak niesamowity efekt odżywienia, ze mogę im wybaczyć wszytko. 
Produkt jest bardzo fajny, skuteczny i dobrze działa. Mimo swego mocnego efektu zdzierania, nie podrażnił mi skóry - owszem, była mocno czerwona, ale nie uszkodzona. Rano po zaczerwienieniach nie było śladu.

Jeśli chodzi o olej z pomarańczy - w przypadku osób skłonnych do podrażnień i alergii ostrzegam - ten olejek często uczula, jak i sok z pomarańczy i jej skórki. Tak już natura tego owocu, ze nie każdy może go jeść i stosować zewnętrznie. Dlatego uważajcie, bo w połączeniu z mocnym i ostrym cukrem peelingującym może się to źle skończyć. 

Jeśli jednak wszystko jest ok i taki zestaw olejkowy nie zrobi Wam krzywdy - będziecie z peelingu bardzo zadowolone :)


Skład:
Suger, Butter Shea, Macadamia Oil, Coconut Oil, Tocopheryl, Acetate, Citrus Aurantium, Acetate, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Oil. 

Czytaj dalej...

Niebieski Kwiat - naturalny balsam do ciała

Heyka!

Dziś coś, czego na moim blogu raczej mało - balsam do ciała! Przy okazji małej przerwy w blogowaniu wpadł mi do głowy pomysł usystematyzowania recenzji w przejrzyste podkategorie dotyczące produktu - ażeby łatwiej było am wyłapać najpotrzebniejsze informacje :)



Nazwa produktu: 
Balsam do ciała z kwasem hialuronowym, nie ma konkretnej nazwy. Nadaje się dla skóry przesuszonej i zniszczonej.

Producent: 
Niebieski kwiat 

Cena: 
45 zł za 130 gram

Konsystencja, kolor, zapach:
Konsystencja zależy od temperatury pomieszczenia i chyba danej partii. Widziałam na blogach ten sam balsam w formie gęstego masła, a u mnie jest on raczej dość twardą masą topniejąca w dłoniach. Kolor jest jasny, lekko kremowy. Zapach - bardzo specyficzny. Choć balsam ma w składzie olejek eteryczny pomarańczowy (i taki powinien mieć podobno aromat), pachnie tym co również w składzie posiada: octem z delikatną kokosową nutką. 



Opakowanie
Szklany słoik z metalową zakrętka.

Skład: 
ocet jabłkowy, olej kokosowy, masło kakaowe, wosk pszczeli, olejek eteryczny, kwas hialuronowy.

Zapewnienia producenta: 
Produkt ma nawilżać skórę, działać ochronnie, ujędrniać, działać antybakteryjnie i przyspieszać gojenie drobnych ranek skóry. 



Moje wrażenia:
Balsam który otrzymałam miał, tak jak wspomniałam wyżej, twardą konsystencję - co mnie się bardzo podobało, bo lubię takie dziwactwa. Fajnie rozpuszczał się w dłoniach uwalniając ocet. Nakładanie go było bardzo przyjemne, rozprowadzał się gładko i szybko, a octowy zapach wcale nie przeszkadza - w połączeniu z zapachem kokosu, aromat jest specyficzny, ale bardzo ładny. 



Wchłanianie się było średnie. Na początku aplikacji widać było, ze skóra "spija" produkt, ale potem działo się coś dziwnego, bo ciało zaczynało się świecić i być dość mocno tłuste. Ostatecznie tłuste miałam także włosy i twarz (gdy spałam z głową na przedramieniu wybalsamowanym produktem).  Poradziłam sobie tak, że nadmiar ścierałam papierem ręcznikowym i ubierałam do spania cienkie spodnie, aczkolwiek z długimi nogawkami. O dziwo - produkt nie brudzi ani ubrań ani pościeli. 
Działanie jest fenomenalne - rano moja skóra była niesamowicie delikatna, nawilżona i miękka oraz bardzo aksamitna - różnicę zauważył nawet mój narzeczony, a on raczej nie zwraca zbyt często uwagi na takie rzeczy. Genialny produkt!
130 gram produktu jest średnio wydajne, co przy 45 zł jest dość kłopotliwym tematem- choć z drugiej strony, to produkt naturalny, ręcznie robiony, więc cena jest mocno uzasadniona.
Balsam sprawdzi się na prezent - słoiczek, choć niesamowicie prosty sam w sobie, jest ciekawy i elegancki, z intrygującą zawartością. Same jak najbardziej także kupcie sobie ten produkt bo jest świetny, ale ja osobiście nie sądzę, by z powodu ceny zagościł u mnie na stałe. Jest to rewelacyjna ciekawostka, ale nie na co dzień, bo nie starczył mi nawet na 3 tygodnie codziennego użytku. 



Czytaj dalej...

Denko - 11 kosmetyków w nowym roku

Heyka.
Dawno nie było denka ;)
Jestem ostatnio dość mocno zajętym człowiekiem, ale staram się o siebie dbać i regularnie zużywać to, co mam w szafce. 


Denko średnie, w porównaniu do niektórych poprzednich, ale na półce z miejscem na puste opakowania już tworzy się nowa armia ;)
Co tym razem poszło na wykończenie:

O tym balsami wspominałam kilkukrotnie, był ze mną nawet w Grecji - ciekawy kosmetyk, o fajnej i zimnej konsystencji, bardzo odżywczy. a razie do niego nie wrócę, bo w szafce piętrzą się inne balsamy, ale uważam, że produkt był bardzo dobry.

Fajny żel o apetycznym zapachu i dobrych właściwościach myjąco-odżywczych. Będę tęsknić za tym zapachem, nie ukrywam, że kusi mnie wypróbowanie pozostałych żeli tej firmy :)

3. Żel do kąpieli aloes i bambus, Born to Bio.
Zużycie go było męczące. Zwykły żel o przeciętnym zapachu, totalnie nie dla mnie. Piękne opakowanie, apetyczne kolory i bubel w środku :(

To już kolejna butelka tego szamponu. Jest bardzo dobry, ma ładny zapach, fajnie myje (choć ciężko się pieni), nie wysusza i nie podrażnia. Włosy po nim są ładne. 

5. Krem do twarzy, chyba z kwasem hialuronowym, Thalion
Użyłam raz, zapchał. Zużyłam do dłoni i do golenia nóg. Nie mówię, że to bubel - tego nie wiem. Mnie 88% kremów zapycha, więc nie mogłam dobrze poznać jego właściwości. 

6. Saszetka borowinowej soli do kąpieli z dodatkiem lawendy, Tołpa
Sól jak sól - pięknie pachniała, ale jakoś spektakularnie nie zadziałała. Taki tam miły dodatek do kąpieli w wannie.

7. Szampon Stieprox
Myślałam, że pomoże na moje pieczenie, ale nie pomógł. Powiem tylko, ze nie spodziewałam się, że po tak mocnym leczniczym szamponie będę mieć takie piękne i błyszczące włosy!

8. Szampon Nizoral
Tak samo jak u poprzednika, myślałam, że mi pomoże, ale nie. Po nim za to włosy były suche i bardzo spuszone.

9. Odżywka do włosów, nawilżająca, Beaver
Bardzo fajny produkt. Wiem, że nie każdemu Beaver "robi dobrze" z włosami, ale mnie jak najbardziej. Dobry produkt, moje włosy go polubiły, choć użyłam tylko 2 razy.

10. Owocowy peeling do ciała, Tutti Frutti
Typowy peeling do masażu i złuszczenia martwego naskórka. Pięknie pachniał, ładnie peelingował i tyle. Zero właściwości odżywczych, jak to Tutti Frutti. Ale to nic, bardzo lubię te pellingi, każdy zapach już testowałam - taki miły akcent podczas kąpieli. 

11. Lakier do włosów, złoty Syoss
Jest to jedyny kosmetyk z Syossa, który lubią moje włosy i jedyny lakier, który nie łamie i nie matowi moich pasm. Nie wiem która to już butelka, 10, 15? Puki go nie wycofają (oby nigdy), zawsze będę go kupować - jego i tylko jego. Mam w planach jego osobną recenzję. 

No i to moje 11 kosmetyków, które zdenkowałam ostatnimi czasy. Niebawem pewnie kolejna porcja ;)
Czytaj dalej...

Peeling do twarzy od LillaMai - gorzkie cudo

Cześć dziewczyny.

Przychodzę do Was dziś z peelingiem do twarzy od Lillamai. 

Firmę LillaMai poznałam dzięki boxom kosmetycznym i uważam, że jest to jak na razie, bardzo dobra firma. Miałam już i zużyłam z przyjemnością algowy peeling do ciała, a teraz nadszedł czas na peeling do twarzy, które jak zapewne się domyślacie - jest rewelacyjny. 



Produkt otrzymujemy w małym, szklanym słoiczku o pojemności 70 ml. Za taka porcję zapłacimy 28 zł. 
Peeling jest gęsty, solny, gruboziarnisty, żółto-złoty, zatopiony wręcz w dobroczynnych olejkach, co widać na fotkach poniżej. 
Zapach ma lekko ziołowy, bardzo aromatyczny i przyjemny.




Peeling powstał na bazie zmikronizowanej soli karnalitowej z Morza Martwego zmiękcza i  ma za zadanie odżywiać skórę. Przywracać jej jędrność i elastyczność, działać oczyszczająco i odświeżająco. Przeznaczony jest do każdego rodzaju skóry.

Moje wrażenia:

Tak jak nakazano, produktu używałam na suchą skórę twarzy. Delikatnymi, kolistymi ruchami wmasowywałam dobroczynne oleje, a nawet "wdrapywałam" je gruboziarnistą solą. Mimo swojej wielkości, drobiny soli nie są zbyt ostre i nie drażnią skóry zbyt mocno, zabieg był bardzo przyjemny, ale...
.. uważajcie na to, aby produkt nie osiadł na wargach i nie dostał się do ust! O Jeżu kolczasty! Nigdy przenigdy, żaden kosmetyk do buzi nie był tak bardzo gorzki. Mało tego, smaku jest się bardzo trudno pozbyć. Radzę Wam mocno zacisnąć usta podczas peelingu ;)


Po zakończonym masowaniu - czas na zmycie. I o ile są peelingi, które jestem w stanie zmyć samą wodą, jak np. z korundem od Sylveco, o tyle po tym niestety musiałam użyć troszeczkę żelu do mycia buzi. Peeling jest po prostu bardzo oleisty. To dobrze, bo oznacza to, że jest bogaty w składniki odżywcze, jednak kiepsko idzie mi pozbycie się jego pozostałości. Można, o ile Wam to nie przeszkadza, zmyć sól i zostawić resztki olejku na noc - na pewno Wasza cera zostanie wspaniale odżywiona. Mnie jednak w ogóle nie pasuje taki układ.

Moje wrażenia po zastosowaniu peelingu są jak najbardziej pozytywne. Skóra jest przyjemnie gładka i niesamowicie miękka w dotyku. Odżywiona, nawilżona i zdrowa. Zaczerwienienia szybko znikają (te spowodowane peelingowaniem) i twarz wygląda na prawdę ładnie i promiennie.
Produkt nie powoduje u mnie podrażnień ani wysypu niedoskonałości. Nie zapchał mnie, nie zatkał i nie zrobił mi żadnej innej krzywdy. Rewelacja! 


Czytaj dalej...

Beaver Professional Maska do wlosów - Anti-Oxidant

Heyka.
Dziś krótka recenzja maski do włosów z Beaver.




Krótka bo.. dostałam do przetestowania w Beglossy by Beaver aż JEDNĄ saszetkę ;) Jednakże Beaver się u mnie sprawdza, więc z chęcią produkt wykorzystałam.

Co obiecuje nam producent?

"Bardzo skuteczna, złożona z wielu przeciwutleniaczy, energetyzująca odżywcza maska tworząca elastyczną warstwę ochronną dla włosów. Izoluje od zanieczyszczeń. Odporna na wolne rodniki i zagrożenia ze środowiska naturalnego. Wzmacnia efekt ochrony. Odżywcza jak SPA. Natychmiast dostarcza włosom pożywienia i wartości multi-energetycznych, zostawia włosy miękkie i błyszczące. Odbudowuje wewnętrzną strukturę włókien włosów, poprawia sprężystość i połysk, pozostawiając włosy zdrowe. Zawiera filtry UV."

Generalnie maskę kupujemy w pudełku, w którym jest 20 saszetek - no ma to wtedy jakiś głębszy sens. Pojedyncza torebeczka kosztuje podobno około 9 zł (!) i ma pojemność 30 ml. Na oko to było jej z 15 ml, czyli o połowę mniej - na prawdę, porównywałam objętość na dłoni z innymi małymi produktami i te 30 ml spokojnie w 15 ml pojemnik by się zmieściło.

Konsystencja maski jest kremowa, wręcz idealna, nie za gęsta, nie za rzadka. Fajnie się rozprowadza i utrzymuje na włosach, a trzymać ją mamy 20 minut. Po tym czasie spłukujemy.
Produkt spłukuje się ciężko i tak jak w przypadku niesamowitej Phytokeratine, pozostawia na mokrych włosach delikatny film, niewyczuwalny po wysuszeniu. No ale - tak podobno ma być.

Po użyciu produktu pasma bardzo łatwo się rozczesały, a moje włosy wyglądają bardzo porządnie, są pogrubione i sypkie. Nie lśnią jak tafla, ale są błyszczące i zdrowo połyskują. Zyskały wizualnie na objętości, a warstwa ochronna nie obciążyła moich cienkich pasm.  
Są bardzo gładkie w dotyku.
I tyle mogę powiedzieć po zużyciu tej jakże ogromnej saszetki z produktem.

Ogólnie po takim małym teście (podobno pełnowymiarowego produktu, bo saszetki można nabyć także osobno) skusiłabym się na całe pudełko...gdyby nie ta cena! 180 zł za 20 torebeczek - o nie! Zdecydowanie o dużo za dużo.

I jeszcze skład:




Pamiętajcie, ze Beaver lubi dodawać do swoich produktów proteiny i keratynę - moje włosy to uwielbiają, ale nie każdemu posłuży taka dawka. 



Czytaj dalej...

Chillbox luty 2016

Hey.
Dziś przyjechał do mnie Chillbox. Bardzo się na niego cieszyłam, a teraz nie wiem totalnie jak zabrać się za jego opisanie. Bo niby pudło ok, ale tak zwyczajnie nie zachwyca. Może spodziewałam się czegoś innego? Sama nie wiem co jest nie tak.



1. Nawilżający krem arganowy z olejkiem lawendowym, Lilamai.

Krem do twarzy.. hmm.. na pewno spróbuję, bo podobno nie zapycha - tyle, ze ja panicznie boje się kremów z olejkami bo już nie raz zrobiły mi siecze na twarzy. Jest to jednak Lilamai, a ta firma ma u mnie same plusy. Kto wie, może jednak będzie to coś dla mnie?

2. Nawilżająca maseczka do twarzy z minerałami z Morza Martwego, Apis.

Apis znam z innego pudła i bardzo mi nie podpadła ta firma. Mgiełka do ciała, bo ten produkt miałam, była zwyczajną, nieciekawie pachnąca wodą. Nie robiła nic ciekawego i nie umilała mi dnia zapachem. ta maska ma bardzo dobre opinie, więc mimo obaw spowodowanych zrażeniem się do Apisa przez nieszczęsną mgiełkę - zaryzykuję i użyję. 

3. "Serce z kryształu", Lenoir Frederic.

Książka cienka, to dobrze, bo ostatnio mam mało czasu, więc szybko ją skończę. Nie do końca jestem przekonana co do fabuły, ale kto wie, może będzie ciekawie? Rzadko czytam romansidła i opowiastki miłosne, także no, zobaczymy :)
4. Cukrowy peeling do ciała, Harmonique.
To produkt, z którego cieszę się najbardziej. Czekałam na niego i wiedziałam, że będzie w pudełku. Krem do ciała z tej firmy jest rewelacyjny, dlatego ufam, ze peeling będzie równie dobry.

5. Różana lemoniada, Fentimans.
Nie kosztowałam jeszcze, ale na pewno wypiję. Szkoda że pojemność taka mała, bo nie będę miała się jak podzielić ;) John Lemon był smaczny, więc myślę, że dziewczyny wybrały równie smakowitą oranżadkę.

6. Świeczka - korek.
Wesoły, aczkolwiek dla mnie zupełnie zbędny gadżet. Pale tylko kominki z woskiem, świece zapachowe i lampiony. Innych świeczek nie. nie mniej jednak, jest to ładny element ozdobny :)

I takie to tym razem jest pudełeczko. Fajne, przyjemne, ale nie było dziś okrzyków zachwytu. 

A jak Wam się podoba?



Czytaj dalej...

Lutowy-walentynkowy PrettyBox i kilka ogłoszeń ode mnie

Heyka.
Na początku kilka słów ogłoszeń:

Wiem że ostatnio mnie mało, ale to jest ciągle i niezmiennie związane z obowiązkami jakie sama sobie nałożyłam. Praktycznie od rana do wieczora spędzam czas nad pewnymi projektami i nie mam czasu na nic poza tym (serio). No ok, jem, śpię, myję się, czasem gdzieś wyjdę. Nawet całkiem ciekawie mam zaplanowany weekend :)
Wczoraj były moje 30-ste urodziny. Czas leci niezmiernie szybko, a ja wcale nie czuję, że aż tyle mi przeleciało. I absolutnie nie czuję się na tyle, na ile mam lat. Tak na jakieś 23-25 max ;)
Włosy wypadają, cały czas, do laboratorium nie umiem się dodzwonić. Zapalenie krtani nie pozwala mi ponowić badań tarczycy - kaszel i katar cały czas mi towarzysza, mimo brania pokaźnej ilości leków. 

Tydzień temu podcięłam końcówki - włosy wyglądają na prawdę dobrze, fajnie się układają i zyskały nieco wizualnie na objętości. Jak tylko będzie lepsze światło, to od razu Wam pokażę jak wyglądają :)

Tyle. 
Przejdźmy do PrettyBoxa, którego otrzymałam dzisiaj. 


Pudełko jest bardzo fajne, choć dwa produkty średnio mnie cieszą. Nie będę dziś wypisywać procentów zadowolenia, a od razu powiem o co chodzi. 
Po pierwsze GoCranberry chyba zaczyna mnie prześladować, a może to pudełka są przez niego prześladowane? Mam dwa płyny micelarne, jeden żel micelarny, maskę do twarzy i do włosów. Nie jest to absolutnie niczyja wina poza moja, bo tyle tych pudeł nakupowałam, natomiast sama jestem już tą żurawiną znudzona ;) Nie mniej jednak, o ile jeden płyn micelarny do kogoś powędruje, o tyle źel mnie nawet ciekawi i zostaje ze mną. 
Mydło Yope było już w innym boxie. Jakoś tak nie przemówiło do mnie zbytnio, generalnie nie zwracam za bardzo uwagi na mydła do rąk. Zapachy były do wyboru, a mnie wszystkie podobają się tak samo - czyli w ogóle. Na szczęście ten mój, z werbeną "zalatuje" mi cytryną, więc jest dobrze - a na pewno lepiej niż się spodziewałam że będzie. 
Także ja wiem, zdaję sobie sprawę z tego, ze 99% osób ucieszy się BARDZO z żelu i mydła. Ja też się cieszę, ale tak po prostu, ot, fajnie że są w pudełku. 

Przejdźmy teraz do produktów, które z kolei mnie bardzo cieszą.

Organiczne masło shea, nierafinowane, Ghana.
Nigdy nie miałam tego typu półproduktu. Można go używać zarówno solo, jak i jako dodatek do kosmetycznych miksturek (pozdrawiam Mineralny Świat Kasi). Jestem bardzo ciekawa tego masła. Ma wspaniały, naturalny, orzechowy zapach. Nie mogę się doczekać, aż zaczną się testy i mieszaniny:)

Truskawkowy peeling do ust, Laura Conti
Takie małe, przyjemne coś. lubię takie kosmetyczne drobiazgi, zwłaszcza o przyjemnym, owocowym zapachu. Akurat moja pomadka od Sylveco się kończy, więc oto mam już następce :)

Arganowa maska do włosów, Bioelixire
Na ten moment bardzo cieszę się z maski, bo opis brzmi obiecująco - niestety, nie wszystkie arganowe produkty moje włosy lubią. Czasem wręcz nienawidzą! Jak będzie tym razem, zobaczymy, ale nie ma tego złego - moja mama uwielbia wszelkiego typu Maseczki arganowe, więc jak mi maska nie przypasuje, to mama się z niej na pewno ucieszy ;)

Serduszko - ogrzewacz do rąk
Jestem zmarzluchem, mam zawsze zimne dłonie i stopy - gadżet idealny jak dla mnie. Tego typu ogrzewacze znam i lubię. Mam jeden, nie zaszkodzi posiadać i drugi - szybciej się rozgrzeję. Może nawet dziś skorzystam, bo czeka mnie przeprawa do dentysty ( :( ) a wieje lodowaty wiatr.

I tak oto przedstawia się lutowe pudełko Prettybox. Jak dla mnie - bardzo fajne. Wiele dziewczyn również ma już swoje boxy i jest zadowolona.
A wy, co sądzicie? 


Czytaj dalej...

Lutowe Naturalnie z Pudełka - edycja mocno kwiatowa :)

Witajcie!

Ani się obejrzałam, a już przyszło do mnie kolejne Naturalnie z Pudełka. Wiem, miałam go nie brać, ale skusił mnie peeling z Organique - a na urodziny sobie nie odmówię ;)

Co ciekawego znalazło się w boxie?




1. Peeling do ciała, Organique 52.90 zł
Pachnie przepięknie, kwiatowo i lekko. Cieszę się, że się na niego skusiłam, a raczej, że to on skusił mnie na pudełko. Nie wiem jeszcze co mam o nim napisać, ale na razie jestem nim oczarowana - kolorem i zapachem.
2/2 pkt zadowolenia

2. Olejek odżywczy malina, Nacomi. 25,5 zł
Sama nie wiem, bo nie lubię olejków do ciała - czuje się po nich po prostu brudna. Na szczęście podobno można ich używac także na włosy - to już jakiś plus, zwłaszcza, że w składzie jest mój ulubiony olejek z awokado
1/2 pkt

3. Płyn do demakijażu oczu z różą, Phytocode, 22,14 zł
Płyn ma cudny, różany zapach. Sama nie wiem jak to się dzieje, bo ja nie lubię różanego zapachu, gdy nie jest to wąchany, żywy kwiat. A tu mi się podoba. Niestety, zmywałam nim już raz tusz i cienie - na pierwszy rzut oka czysto, ale podczas mycia twarzy zrobiły mi sie pod oczami czarne cienie.
1/2 pkt

4. Półkula kąpielowa, Ministerstwo Dobrego Mydła, 5,5 zł
Mam miodowo-owsianą kulę, a taką własnie chciałam. Pachnie bardzo apetycznie, mleczno-slodko. Cały box nią pachniał. Wygląda ślicznie i na pewno się z nią wykąpię.
2/2 pkt

5. Dziegciowa maska do włosów, Fitokosmetik, 4,90 zł
Maska jest zrobiona na bazie łopianu, dziegciu i chmielu. Podobno ma powstrzymać wypadanie i załagodzić podrażnienia. Zobaczymy, bo przydało by się to bardzo ;) Ciekawi mnie ten produkt, mam nadzieję, że starczy na dwa razy.
2/2 pkt

W sumie box uzyskał 8 na 10 punktów zadowolenia, co daje 80% - z trzech kosmetyków na prawdę się cieszę, dwa pozostałe są po prostu ok - na pewno na coś się przydadzą. 
Ogólnie box mnie ucieszył, ale raczej marcowej edycji nie zamówię - wydałam już pieniądze na co innego a miejsca w szafce i tak nadal brak ;)

Koszt pojedynczego pudełka to 89 zł, wartość produktów oszacowano na około 111 zł co daje 22 złote potencjalnego zysku. 

Czytaj dalej...
URODOWE POPOŁUDNIE... © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka