Aktualizacja włosowa, wrzesień 2016


Hey!

Co u Was, jak tam włosy podczas pierwszych dni jesieni? Mam nadzieje, że wszystko w porządku i nie wypada wam za dużo kosmyków.


Ja jestem właśnie w czasie mojego comiesięcznego apogeum, czyli najmocniejszego wypadania i najsilniejszego pieczenia, ale spokojnie, niebawem znów przejdę w fazę "jest ok".
Tak jak pisałam, byłam u ginekolog, która po dokładnej analizie intensywności wypadania zawyrokowała, ze powinnam jeszcze raz zbadać poziom testosteronu (ktoś już o tym wspomniał). Zasugerowałam też odrobaczanie (dzięki Ewelina za podpowiedź), jednakże mam iść najpierw na badanie, czy odrobaczanie w ogóle jest mi potrzebne, bo w ciemno leku nie dostanę.

Jak tam się mają moje włosy? Całkiem dobrze. Dostają ostatnio porządnego odżywienia w postaci maseczek z dodatkiem masła shea i miodu. Nie obce są im też proteiny i odżywcze szampony :) Prawie zawsze po myciu robię im płukankę z czarnuszki. Ogólnie wyglądają dobrze, są puszyste i błyszczące. Urosły od 1 września 2 cm (efekt działania czarnuszki, zazwyczaj przy mojej dolegliwości pieczeniowo-wypadaniowej to 1, max 1,5 cm) i mają w obwodzie kucyka 6 cm  (chcę 12! :P ).

Nie posiadam zdjęć typowo na aktualizację, nie miał mi ich kto dziś zrobić, a niestety, są za długie (w sumie to stety) i nie mieszczą mi się już w kadrze w odległości na wyciągnięcie ręki. Ale ale! Mam kilka fotek z komórki, z różnych dni ;)










Tragedia z tymi zdjęciami, jeśli akurat ma się okno po prawej stronie ;) Lecę sie szykowac do wyjścia, trzymajcie się ciepło i słonecznie, pa :*
Czytaj dalej...

Imbirowo-wiśniowy scrub od Organic Shop

Cześć.

Wspominałam w moim poście, w którym pisałam o powrocie do blogowania, o taki jednym kosmetyku, który skłonił mnie do powrotu. I dziś będzie własnie o nim wpis. Na końcu wyjaśnię, dlaczego to własnie ten konkretny scrub chciałam Wam zaprezentować.


Nazwa produktu:
Organiczny scrub do twarzy imbirowo-wiśniowy / Organic ginger and cherry Cleanising face scrub.

Producent:
Organic Shop.

Cena:
Ok. 9-10 zł.
 
Konsystencja, kolor, zapach:
Zapach jest nieziemski. Pachnie jak smakowity, wiśniowy jogurt, aż chce się go jeść!
Konsystencja jest moim zdaniem ciut za rzadka jak na scrub - to taki właściwie krem jest.


Opakowanie:
Tubka o pojemności 75ml.

Skład:
Aqua, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate SE, Octyldodecanol, Glycerin, Caprylic/Capric Triglyceride, Pinus Sibirica Shell Powder, Xanthan Gum, Panax Ginseng Root Extract*, Camellia Sinensis Leaf Extract*, Olea Europea Frui Oil*, Malpighia Punicifolia Fruit Extract*, Sodium Stearoyl Glutamate, Sodium Polyacrylate, Panthenol, Allantoin, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Parfum, Citric Acod, Cl 14720, Cl 16266.

* z organicznych upraw.

Obietnice producenta:
Scrub wzbogacony w ekstrakty imbiru i wiśni. Delikatnie złuszcza, wygładza skórę, nawilża i odżywia.

Moje wrażenia:
Pierwsze co zrobiłam po otwarciu opakowania (zabezpieczonego sreberkiem), to powąchałam ten scrub i zakochałam się. Wspaniały zapach wiśni z lekką nutą mleczną sprawiły, że na prawdę miałam wrażenie, ze trzymam jogurt w tubce. Imbiru nie wyczułam.
Drugie wrażenie było już średnie.  Wylałam na dłoń nie za dużą ilość scrubu i rozpoczęłam masowanie twarzy. Jakoś tak było nijako, zbyt lekko i delikatnie. Wydawało mi się, że wmasowuję krem, maskę jakąś, a nie peelinguję sobie buzię. No ale winą obarczyłam zbyt małą porcję, której użyłam do "zabiegu" (tak, małe opakowanie, żal mi było wyciskać 1/4 zawartości).
Trzecie wrażenie, czyli drugie użycie kosmetyku również nie spowodowało, żebym jakoś bardziej przekonała się do tego produktu. Tym razem wycisnęłam porządną dawkę scrubu i tak samo jak ostatnio, w ogóle nie wyczułam drobinek podczas masażu twarzy.
Przyjrzałam się więc dokładniej tym malutkim cząsteczkom i doszłam do wniosku, że drobneczki są niezwykle małe i bardzo miękkie. Powinny to być zmielone nasiona szyszek sosny, ale tak jak w opisie składu czytamy, jest to raczej puder/proszek, niż cząstki i to rozmoknięte.

Scrub poza pachnięciem i odżywieniem cery absolutnie nie złuszcza, czyli nie spełnia swojego kluczowego zadania - nie robi tego, co powinien robić scrub. Tak, ja wiem, ze on ma złuszczać DELIKATNIE, ale delikatnie nie oznacza wcale.
I wiecie co? Tak bardzo zirytował mnie ten kosmetyk, na który bardzo liczyłam, bo lubię Organic Shop, że poczułam niesamowitą chęć wylania swoich żali. A gdzie lepiej pomarudzić, jak nie na własnym blogu?



Nie wiem co myśleć. Polecać, czy nie? Produktu zużyję aż do dna, ale będzie on służył jako pozostawiona na kilka minut maska/krem, a nie scrub. Jeśli ktoś liczy na miłe doznania zapachowe i przyjemną w dotyku buźkę, niech kupi. Jeśli ktoś liczy na złuszczanie - lepiej jest rozejrzeć się za czymś mocniejszym, bo to nie nadaje się nawet dla wybitnie delikatnej skóry.
Czytaj dalej...

Aktualizacja włosowa po moim powrocie do blogowania !!! :)

Heyka.

Dawno, oj dawno, bo prawie pół roku temu była ostatnia aktualizacja moich włosów.
Podczas mojej nieobecności wiele z Was pisało do mnie odnośnie wypadania i podrażnień skalpu. A jest.. jak jest..


Swędzenie i pieczenie.
Już jakiś czas temu doszłam do wniosku, że to nie szampony i maski powodują podrażnienia. Czymś, do dziś nie wiem czym, bardzo uwrażliwiłam sobie skórę głowy i najbardziej podrażnia mnie dotyk, czochranie, zbyt intensywne czesanie, zbyt częsta stylizacja. Np. w miejscu gdzie się podrapię albo poczochram, pojawia się pieczenie. Nie ma na to wpływu użyty szampon, maska czy odżywka, bo kiedy nie dotykam włosów, wszystko jest ok, a ponad to moja skóra głowy jest zawsze blada jak porcelanowa cera disnejowskiej księżniczki.
Jeśli coś swędzi, staram się nie dotykać, jeśli zapiecze po czesaniu - nie macam. Przechodzi samo i mam spokój. 
Ale przykładowo jak mam założone okulary, to po ok 30 minutach zaczyna mnie piec za uszami, aż nie ściągnę moich drugich oczu. Tak, do tego stopnia mam wrażliwą skórę.
Podczas czesania próbnej fryzury ślubnej, pomimo protestów, moja głowa została tak wymaltretowana, że po godzinie rozpuściłam fryzurę i popłakałam się z bólu.




Wypadanie.
Włosy nadal wypadają i to już rok minął ponad, jak zaczęły lecieć. Po zdjęciach zauważam, że jest ich mniej, jednak od jakiegoś czasu zamiast paniki, zaczęłam spokojnie obserwować cały proces i moje włosy.
Po pierwsze mam bardzo malutkie, słabe cebulki, pomimo wcierek zewnętrznych i góry witamin (owoce, warzywa) aplikowanych do wewnątrz.
Po drugie, włosy rosną szybko, ale pojawia się ogrom włosów dystroficznych. Są grube, nieregularne, porowate i skręcone. 
Po trzecie i najważniejsze, nasilenie wypadania ma ścisły związek z cyklem miesiączkowym. Podczas okresu jest tak powiedzmy, w miarę ok. Po okresie przez ok. 5 dni włosów praktycznie nie wypadają, by potem sypać się po całości kolejne 10 dni. Następne kilka dni jest średnio, potem znów masakra i kolejne krwawienie - wszystko zaczyna się od nowa - średnio, nic, masakra, średnio, masakra.
Byłam z tym u ginekolog, mam zrobione badania hormonalne i tarczycowe, kompleksowe badania krwi również. Oczywiście wszystko w normie i pomysłów brak... Mam przepisaną luteinę, ale ona nie wiele mi pomaga. W sumie w ogóle nie.
30.09 mam kolejna wizytę, znów pomarudzę, a jak to nic nie da, pójdę do kogoś innego.





Pielęgnacja.
Zależy od humoru - albo chce mieć włosy bardziej puszyste i wtedy nakładam maskę bez olejku lub bez olejowania na noc, albo chce blask i wtedy olejuję włosy na noc lub nakładam specjalną maskę nabłyszczająca, co z kolei powoduje mniejszą puszystość.
W mojej łazience goszczą szampony rosyjskie i równie rosyjskie maski, plus kilka drogeryjnych. Próbowałam przestawić się na Babydream, ale moje włosy bardzo go nie lubią. 
Jeśli chodzi o olejowania - na skórę głowy nakładam olejek z czarnuszki, na długość olej awokado.
Po każdym myciu serwuje włosom i skórze płukankę z czaruszki.
Do stylizacji używam pianki od Natura Siberica, a na końce nakładam różne olejowe sera. 
Często suszę włosy glowa w dół bez układania ich na lokówkosuszarce, a gdy pozostaję w domu, pozwalam im wyschnąć samodzielnie.


Porównanie włosów z marca i września. Moje włosy były w tym czasie 2 razy lekko podcinane, rosną około 1,5 cm na miesiąc:


Poza problemem wypadania mam jeszcze tylko jeden - grzywka. Wolno rośnie, strasznie się strzępi i plącze, jest sucha i brzydko się układa. To tylko cienki kosmyk, ale jest najbardziej widoczny, przez co nawet fryzjerka kreci nosem widząc moje włosy i dopiero gry widzi coś poza tym, co otacza mi twarz, to trochę łaskawiej patrzy na moje pasma. 
Staram się ją mocno nawilżać i olejować, nakładam na nią dodatkową porcję serum i czasem nawet wygląda przyzwoicie.

Zdjęcia powyżej sa robione w ten weekend. W różowej koszulce w sobotę i w białej w niedzielę.
W sobotę użyłam tylko szamponu, bez ser i pianek, w niedziele poleciała pełna pielęgnacja ;)

Inne zdjęcia moich włosów z ostatniego miesiąca:








Czytaj dalej...

Pretty Box wrzesień 2016

Heka.

Zanim zacznę, chciałabym Was zaprosić do posta, którego blogger wrzucił z takim opóźnieniem, że praktycznie nikt go nawet nie zauważył, po w końcu po 20 godzinach, kiedy sie ukazał, zakryło go kilkadzieścia innych postów. Wpis jest o supergładkich włosach domowym sposobem - KLIK

A teraz wracamy do tematu pudełeczka. Kiedy nie miałam sposobności prowadzić bloga (dla niezorientowanych w temacie, nie było mnie prawie pół roku), zamawiałam co miesiąc ChillBox. Niestety CB przerywa na moment swą działalność, a ja nie potrafię odmówić sobie małych niespodzianek - zdecydowałam się kupić Prettyboxa, który dodatkowo spodobał mi się, bo miało się w nim znajdować czarne mydło od Organiqe.

Dziś box do mnie przyszedł i powiem szczerze, że po długim czasie nie kupowania pudełka, powrót do niego okazał się bardzo miły.


Bioelixire macadamia oli & collagen, serum i szampon,
Dla mnie to bardzo ciekawa propozycja. Moje włosy lubią olej makadamia, ja lubię kolagen. Myjadło ma poprawiać wygląd włosów - ochraniać je przed szkodliwymi czynnikami zewnętrznymi, nawilżać, pomagać w stylizacji itd, a serum ma za zadanie odżywiać nam pasma (i pobudzać włos do wzrostu, co dla mnie jest absurdem w przypadku kosmetyku, którego nie nakłada się na skórę głowy).
Na moim serum nie było koreczka zabezpieczającego i w pudełku też go nie znalazłam.

Korektor od włoskiej firmy Lady Venezie,
Nie nie i jeszcze raz nie! Liczyłam na tusz, ale nie ważne, wiedziałam, ze plany się zmieniły i mogę go nie otrzymać. Miałam możliwość rezygnacji z pudełka, ale dla tuszu czy nie tuszu, nie było wart. Więc skąd moje niezadowolenie? Bo korektor jest suchy, wygląda tandetnie i do tego wkurza mnie niemiłosiernie (nie mówię tu o LV, ale ogólnie o pewnej tendencji) wychwalanie się pod niebiosa : firma z Francji, Włoch, Księżyca!!.. a tu made in PRC.. Dla niezorientowanych, to po prostu Chiny, nazwane ładniej i w dodatku w skrócie, co by się mało kto orientował. People Republic of China.
Wiele firm tak ostatnio robi. I ja tego nie popieram.


Olej z wiesiołka, Oleofarm,
Pierwsza myśl - kurcze, mam wielkie zapasy olejów, po co mi jeszcze jeden i to w takiej dużej butelce, na co ja go zużyję? Na włosy mam inne, do twarzy inne, na ciało nie używam, no psia mać trzeba komuś sprezentować. Myślę, ogarniam, czytam opis produktu i ulga, bo olej jest do użytku... wewnętrznego! Tak, trzeba go pić :) Także, wypije na pewno, bo olejek bogaty jest w tłuszcze wielonienasycone, jak np. omega-6.

DMG herbata Mango Tango, wiśnie w rumie,
Przepięknie pachnąca herbatka, która na pewno wypije, tak samo jak olej :)

Czarne mydło Savon noir od Organique,
To dla niego kupiłam pudełko. Bardzo lubiłam czarne mydło od Nacomi i gdy PB wsadził w swojego boxa te od Organique - musiałam je mieć. I co? I jest rozczarowanie. Po otwarciu słoika, zamiast gęstego żelu, który wyciągamy kawałkami, który znam i który widnieje na reklanie produktu, zobaczyłam.. płyn.
Nie wiem, czy to przez temperaturę. Swoje mydło od Nacomi też dostałam w upał i to jechało do mnie 2 dni - było po otwarciu twarde i zbite. Te mydła rozrzedzają się z czasem, ale po kontakcie z wodą, potem który osiada na dłoniach, paluchami użytkowniczek produktu.
Nie mam pojęcia, czemu moje mydło tak wygląda. Napisałam do PB, mają rozwiązać problem z Organique i dać mi znać.




Jako gratis, w PB znalazłam 15 ml pasty do zębów, wybielającej, Blanx. Takie próbki są fajne, bo starczy mi na więcej niż 3 razy, więc jakieś tam pojęcie o działaniu produktu będę mieć i ewentualnie zakupię. lub nie, produkt pełnowymiarowy.

No i to tyle.
Box mi się podoba, bo poza korektorem, wszystko zostanie zużyte. Szampon już poszedł w ruch, herbatkę niebawem zaparzę. Zaraz po ślubie zacznę pic olej (nie robię tego wcześniej, bo boję się pierwszej reakcji mojej cery). Serum wetrę we włosy rano.
Tylko to mydło mnie zastanawia. Jednak nie uznaje tego za minus pudełka, bo to nie jest wina twórców boxa.


Czytaj dalej...

Wróciłam! Zostanę!

Cześć Wam wszystkim.

Dawno, dawno....no dawno mnie nie było, bo aż 5 i pół miesiąca!

Dlaczego mnie nie było? Nie miałam czasu, weny, nie miałam sił. Praca, moje hobby, przygotowania do ślubu - to wszystko zajmowało mi wiele czasu. Nie było nawet godziny na pisanie posta, nie mówiąc o rozkładaniu sprzętu do zdjęć i obrabiania fotek.
A gdy był czas...nie było sił. Moja praca, choc biurowa, jest ciężka. Kontakt z petentem 8 godzin, walka z czasem (tak, znów z czasem), dziesiątki aktów do przerobienia dziennie - wydawanie, wprowadzanie, poczta, zlecenia, telefony.. Bywały tygodnie, kiedy wracałam i spałam. Niedobrze mi się robiło od patrzenia w ekran monitora, oczy bolały, wzrok odmawiał łapania ostrości.

Do tego dołujący problem wypadających włosów i pierzącej skóry głowy nie napędzały mnie zbytnio do pisania o urodzie i kosmetykach. Tak, to już ponad rok jak się meczę i szukam przyczyny - bez skutku. Ale to temat na osobny post.

Dałam sobie rok. Rok czasu na powrót - albo na ostateczne zamknięcie tematu "blog". I wróciłam, po niecałych 6 miesiącach. Natchnęło mnie do tego oczywiście nie co innego, jak kosmetyki, a raczej jeden z nich. Po prostu dziś, używając go pomyślałam sobie, że chciałabym szerzej wyrazić zdanie na jego temat, a gdzie lepiej, jak nie tutaj?
Więc wracam. I będę pisać. Na początek na pewno nie będzie to taka częstotliwość jak kiedyś - sama sobie narzuciłam zbyt duże tempo, a tak się nie da, nic na siłę. 

Dziś podleję ogród. Potem pomaluje paznokcie. A potem.. zrobię kilka zdjęć nowych kosmetyków, które chętnie Wam polecę, albo odradzę :)

A na koniec to, czego u mnie o mnie najmniej -własnych zdjęć.
Ja i Bakuś. I na dole Charis.






Czytaj dalej...

Skin79 - Peeling Crystal, który na mnie działa odwrotnie niż powinien

Hey.

To miał być kosmetyk, który pokocham. Naczytałam się o nim wiele, a gdy było pewne, ze pojawi się w Chillboxie, dziewczyny wykupywały pudełka dla niego. Wszystkie chillki cieszyły się, gdy box dotarł i w środku znalazły:


Bardzo długo zastanawiałam się jak napisać ten post. Produkt chwalony, ale u mnie zupełnie nie zdaje egzaminu. Nie chciałabym do niego zniechęcać, ale też jednocześnie chciałam delikatnie napomknąć, że zel nie wszystkim służy.
O czym zatem dziś piszę:

Nazwa produktu:
CRYSTAL PEELING GEL

Producent:
Skin79


Cena:
60 zł za 100 ml, w promocji 49 zł


Konsystencja, kolor, zapach:
Zapach jest dla mnie dziwny, nie do opisania. Nie owocowy, nie kwiatowy, nie ziołowy - sztuczny i nijaki, ale nie denerwujący. Konsystencja to gęsty żelowy krem, śliski, bez wyczuwalnych drobinek peelingujacych - kolor mętny, lekko białawy.

Opakowanie:
Piękna, biała tuba ze srebrną nakrętką i srebrnymi ozdobnikami


Skład:
Water, PEG-8, Alcohol Denat., Cellulose, Butylene Glycol, Arginine, Trehalose, Sodium Hyaluronate, Glycereth-26, Pyrus Malus (Apple) Fruit Extract, Panax Ginseng Root Exreact, Carica Papaya (papaya) Fruit Extract, PEG-60 Hydrogenated Castor Oil, Sutilains, Carbomer, Phenoxyethanol, Methylparaben, Fragrance

Obietnice producenta:
Delikatny i wyjątkowo skuteczny peeling w żelu do wszystkich rodzajów cery. Łagodnie usuwa zanieczyszczenia i martwe komórki naskórka przygotowując skórę do absorbcji wilgoci. Daje uczucie miękkości pozostawiając skórę niezwykle gładką. Zawiera celulozę roślinną i składnik Keratoline-C, co ułatwia złuszczanie i usuwanie nagromadzonego sebum. Peeling dodaje skórze witalności, poprawia jej teksturę i koloryt. Trehaloza zawarta w emulsji organicza degradacę nienasyconych kwasów tłuszczowych. Kwas hialuronowy nawilża, koi i przywraca równowagę. Ekstrakt z jabłka uspokaja cerę, chroniąc przed szkodliwym działaniem środowiska i stresu.

Sposób użycia według producenta:
1. Nałóż odpowiednią ilość na suchą twarz z wyjątkiem oczu i ust, aby oczyścić skórę.
2. Wykonaj delikatny masaż do momentu złuszczenia się żelu, pozostałość spłucz ciepłą wodą

Moje wrażenia:
Tak jak wszystkie, cieszyłam się z produktu - że go mam. śliczne i ekskluzywne opakowanie zachęcało do użycia więc tego samego dnia pierwszy raz skorzystałam z "dobrodziejstw" peelingu.
Wielkim zaskoczeniem była konsystencja, w której nie dało się wyczuć drobinek, nic, nawet proszku, pyłu nawet nie! No ale ok, Peeling od Sylveco też jest bardzo delikatny, więc nie przeraził mnie ten fakt jakoś bardzo. Dodatkowo peeling ma złuszczać się razem z naskórkiem, więc drobinki wcale nie są takie niezbędne.
Naniosłam produkt na twarz i masowałam - tak z 5 minut, bo zawsze tyle masuję delikatnymi złuszczaczami. Peeling zrobił się taki dziwaczny w dotyku (to chyba miało być to złuszczenie się żelu), więc go zmyłam. Jakże zdziwiona byłam, gdy po zmyciu kosmetyku twarz wyglądała identycznie jak przed złuszczaniem. zaskórniki jak były, tak zostały, a twarz nie była powalająco gładka. Była lekko rozpulchniona i zaczerwieniona. No nic, pomyślałam, że jak na pierwszy raz cudów oczekiwać nie będę i poszłam spać.
Rano obudziłam się z brzydką, usianą zaskórnikami zamkniętymi, grudkami i ropnymi syfkami twarzą. Koszmar, chciało mi się płakać, bo moja cera dzień wcześniej wyglądała na prawdę ok. Do tego cera o feralnym poranku była niesamowicie świecąca, wręcz tłusta od sebum. Obwiniłam za to peeling, który na długi czas poszedł w odstawkę. 
Doprowadziłam twarz do porządku i zapomniałam o kosmetyku. Jakiś czas potem w oczy rzuciła mi się stojąca na półce biała tubka. Przez chwile zastanawiałam się nad tym co się stało za pierwszym razem i... postanowiłam kosmetykowi dać drugą szansę. Akcja taka sama, 5 minut peelingu aż się złuszczy, dokładne (BARDZO długie i dokładne) płukanie twarzy, lekkie przemycie nawet żelem do mycia cery i sen. Rano.. skóra w stanie tragicznym.



Trzeci raz nie próbowałam i nie wiem dlaczego tak się stało obydwa razy. Wiem, ze nie peelinguje się twarzy z wypryskami, ale ja takowych nie miałam.  Nie widzę tu swojej winy. Kosmetyk nałożyłam potem na 10 minut na kości szczęki i zmyłam - myślałam, ze może peeling mnie uczula, że coś nie tak ze składem, ale nie. Skóra na próbnych miejscach była ok. Ewidentnie masowanie i złuszczanie tym kosmetykiem tak dziwnie na mnie działa - ekstremalne wydzielanie sebum i powstanie koszmarnych niedoskonałości. 



Od tego czasu kosmetyk stoi u mnie w szafce, bo zal mi wyrzucać 60 zł w kosz. Ale też żal mi mojej twarzy ;) Nie wiem co mam z nim zrobić.
Czytaj dalej...

15 zakazów podczas pielęgnacji włosów - z własnego doświadczenia. Nasze i moje grzechy i błędy.

Heyka!

Wiele się mówi, co wolno i co powinno się robić podczas pielęgnacji i zapuszczania włosów. Zdecydowanie mniej jest jednak postów i artykułów o tym, co powinno być zabronione.
Na podstawie własnego doświadczenia i błędów postanowiłam stworzyć taki post. Jest tu opisane wszystko, co spotkało mnie (a czasem na szczęście nie) przez ponad 17 miesięcy pielęgnacji moich włosów i czego bardzo żałuję. 




1. Nie rzucaj się na wszystkie kosmetyki, które pomogły Twojej koleżance/ mamie/ blogerce.
Przede wszystkim poznaj swoje włosy. Określ ich porowatość - bo dzięki temu możesz zgrubsza posegregować kosmetyki na te dla siebie i te, których powinnaś unikać. Na przykład moje włosy są wysoko i średnio porowate, co oznacza, że raczej nie powinnam na nie stosować oleju kokosowego. Jednak jakiś czas temu Alina Rose chwaliła maskę kokosowo-lnianą od Sylveco. Co zrobiłam? Oczywiście od razu kupiłam, no bo pięknowłosa Alina jest zadowolona a jej włosy powalają. Efektem jest użycie maski 2 razy i pozostawienie jej na zmarnowanie - zawarty w niej olej kokosowy bardzo puszy mi włosy.

2. Nie kupuj nie używaj wszystkiego, co wpadnie Ci w oko/ładnie wygląda/ma ciekawy opis.
Nadmiar kosmetyków, to nic dobrego. Po pierwsze, wszystko w pewnym monecie zacznie zalegać i powoli się przeterminowywać. Napoczęte kosmetyki też tracą na jakości i świeżości. Moim błędem jest - do teraz - kupowanie hurtem w drogeriach on-line. Wpada tam do koszyka zdecydowanie za dużo produktów. 3 szampony, 4 balsamy, 3 maski, 5 olejków... I tak w 3 drogeriach. A potem robi się z tego zapas, a wiadomo, ze niektóre kosmetyki idą wolniej. Efektem tego mojego szału zakupowego jest chyba z 10 buteleczek różnych olejków, które stoją i czekają... Nie wspominam nawet o tym ile mam masek...
Problemem jest jeszcze kupowanie za dużo na sam początek. Przykładowo, gdy nie wiesz, czy Twoje włosy polubią kosmetyki z ziołami, to nie kupuj kilku butelek balsamów. Moim błędem było napalenie się na Balsamy Agafii - na te z propolisem. Wzięłam dwa, kwiatowy i lipowy oraz dwa szampony. To był błąd - moje włosiska wręcz nienawidzą takiej ziołowej bomby i wyglądają po tych kosmetykach po prostu tragicznie.

3. Nie używaj wielu kosmetyków na raz.
Nie i koniec! To najgorsze co możesz zrobić. Po pierwsze dlatego, że gdy cos Ci zaszkodzi, nie będziesz wiedzieć co i zanim dojdziesz do winowajcy, może minąć kila dni i prób, a gdy te pierwsze będą kończyły się niepowodzeniem, to zanim dojdziesz do ostatniej, w której akurat trafisz na produkt nie dla Ciebie, możesz sobie już poważnie podrażnić skalp. Dodatkowo możesz obciążyć włosy, które będą wyglądać po prostu nie ładnie.

4. Mieszaj z głowa i umiarem!
Chodzi tu o kosmetyczne kombo. Sama miałam jakiś czas temu fiola na punkcie mieszanek maseczkowych. Niestety, użyłam do takiej mikstury produktu, który (wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam) BARDZO podrażnił mi skalp. Efektem jest uwrażliwienie się skóry na większość kosmetyków, które wtedy się w tej mieszance znajdowały. No a dodatkowo, co łączy się z punktem pierwszym, ciężko mi było doszukać się mojego wroga.

5. Nie używaj tego, co działa dobrze, a jednak źle.
To dziwny punkt, ale bardzo ważny. Jest wiele kosmetyków, które ładnie działają na łodygi włosa, a jednocześnie podrażniają skórę głowy. Dlatego wystrzegaj się takich produktów. Na prawdę nie warto dla dobrego wyglądu pasm ryzykować podrażnienia, bo prędzej czy później skończy się to wypadaniem tych błyszczących kosmyków. Warto też nie przesadzać w drugą stronę. Przykładowo na mnie źle działa płukanka z rumianku. Działa kojąco na skalp i świetnie lekko rozjaśnia mi włosy, ale przesusza niesamowicie łodygi. Musiałam wybrać - kolor czy włosy. Wybrałam włosy, bo co mi po jaśniejszym kolorze, kiedy mam go na suchych pręcikach?


6. Nie przesadzaj z proteinami.
Kolagen, pszenica, żelatyna, keratyna, kukurydza, soja, mleko, jedwab - to tylko przykładowe produkty do włosów, które zawierają proteiny. Używanie z głową masek proteinowych, mlecznych płukanek, hydrolizowanej keratyny, laminowania żelatyną czy wcierania w pasma kolagenu to klucz do sukcesu i grubych, ładnych łodyg. Włosy są zdrowe, mocne, lśniące i wyglądają pięknie. Jednak gdy tylko zauważysz że zmieniają się w tępe i szorstkie druty - nie katuj ich proteinami, które do tej pory Ci pomagały - wygląda na to, że przedawkowałaś. Powinnaś wtedy odstawić na bok wszelkie kosmetyki z proteinami i zabrać się za porządne nawilżenie pasm. Dobre jest też olejowanie, jednak olejkami dostosowanymi do rodzaju i potrzeb Twoich włosów.

7. Nie porównuj się do innych.
To mój najczęstszy błąd. Gdy patrzę w lustro i widzę swoje włosy, jestem względnie zadowolona. Ale gdy idę ulicą i widzę ładne włosy, które przypominają "jakością i gęstością" moje, to zaczynam porównywać je ze swoimi. Nie daj Boże, gdy się za chwilę gdzieś zobaczę w lustrze, a moje pasma akurat postanowiły się źle poukładać i pomiętolić. Wtedy to już tragedia. popadam w wielki smutek, że mam jednak najgorsze włosy na świecie i daleko mi do tych, które widziałam chwilę wcześniej. A już najgorzej jest gdy widzę te swoje, nawet ładnie wyglądające, a za chwile przejdzie koło mnie dziewczyna z przepięknymi, grubymi i lśniącymi pasmami. Automatycznie, czy chcę, czy nie, porównuję... i wtedy zastanawiam się, czy moja pielęgnacja w ogóle jest cos warta. Więc najlepiej jest porównywać włosy swoje ze swoimi ;) Robienie comiesięcznych fotek pozwala nam stwierdzić na ile poprawiła nam się jakość pasm, ile urosły i jak ładne się stają.

8. Nie dąż do tego, czego nie osiągniesz, mierz siły na zamiary.
Niestety, grubość włosa, jego skręt czy podatność, porowatość a nawet długość zależy od genów. 
Możemy wizualnie pogrubić włosy, gdy wypełnimy ubytki (z głową i rozumem) proteinami, lecz nie pogrubimy ich na stałe i na zawsze. Możemy pobudzić od pracy więcej mieszków włosowych, ale nowych nie wyhodujemy. Można przedłużyć długość pobytu włosa na głowie, ale nie zmusimy go, by pozostał tam kilkadziesiąt lat. Nawet porowatość można zmniejszyć i zwiększyć, ale tez nie na stałe.
Przykro mi, ale większość z nas musi pogodzić się z tym co ma na głowie i zadbać o to, aby było lepiej, lub aby nie było gorzej.  Dziewczyny, które mają z natury rzadkie włosy, a które będą dążyć do kucyka o średnicy 10 cm będą rozczarowane i prędzej czy później poddadzą się z żalem i bólem serca. A to do niczego nie prowadzi. Najlepiej jest wiec dbać o to, co mamy, pielęgnować włosy by były zdrowe i jeśli chcemy, używać wcierek, aby pobudzić prace uśpionych mieszków. 

9. Nie prostuj włosów prostownicą, odstaw lokówkę, nie niszcz.
Tak wiem, prostownica wygładza pasma, ładnie nabłyszcza włosy. Lokówka pomaga wizualnie zwiększyć objętość, bo loki mają to do siebie, że powiększają optycznie fryzurę. Problem tkwi w tym, że włosy wyglądają ładnie, ale są jednocześnie niszczone gorącym metalem. I nie, nie prawdą jest że ceramiczna prostownica ochroni włosy. Nie prawdą jest że spray termoochronny obroni pasma przed 240 stopniami. Włosy ZAWSZE będę się niszczyć przy takiej stylizacji.
Poszukaj alternatywy - olejowane systematycznie włosy nabierają blasku i staja się gładsze. Papiloty chociażby na mokre chusteczki nawilżające dla niemowląt sprawdzą się równie fajnie jak lokówka. Oczywiście olejowanie wymaga samozaparcia i czasu, a papiloty musisz zakręcić na kilka godzin, ale chyba warto, dla zdrowia włosa, nieprawdaż?

10. Nie lekceważ tego, co "mówią" do Ciebie włosy i skalp.
Włosy wypadają? Uważaj, może masz za mało witamin? Może coś nie tak z hormonami albo tarczycą? Zbadaj się! Pasma się łamią u nasady? Wiele jest tego przyczyn - zła dieta (przez co włos wyrasta słaby) albo zła pielęgnacja. Swędzi Cie skóra głowy? To może uczulenie, albo podrażnienie kosmetykiem? Znajdź winowajcę i nie używaj go już więcej.



11. Nie spiesz się.
Wcierka nie sprawi, ze włosy urosną 10 cm za 2 dni. Olejowanie, lecz systematyczne daje efekty, al za jakiś czas. Czekaj spokojnie na zmiany, ale bądź cierpliwa. Nie od razu Rzym zbudowano, nie od razu włosy zapuszczono :)

12. Nie przesadzaj z częstotliwością, jeśli włosy tego nie wymagają.
Chodzi tu o wszystko - o maski, oleje i ogólnie o mycie. Zbyt częste mycie, gdy włosy tego nie potrzebują może osłabić pasma i przesuszyć skórę głowy.  Maski mogą obciążać łodygi, a i z olejowaniem można przedawkować. Pamiętam jak w tamte lato co drugi dzień kładłam na nie olej. Co prawda bardzo dobrze go zmywałam, ale w pewnym momencie miałam wrażenie, że one ten olej w sobie skumulowały i wydalały go z siebie pod koniec dnia - miałam przyklapnięte i mimo że czyste, to jednak dziwne włosy. nie podobał mi się ten efekt. Odstawienie olejów na 2 tyg załatwiło sprawę.

13. Nie panikuj...
.. gdy raz opuścisz maskę z powodu braku czasu, albo nie nałożysz olejku. Nic, ale to na prawdę nic się nie stanie - włosy przeżyją. 
Nie histeryzuj, gdy fryzjerka podtapiruje Ci włosy na specjalną okazję i nałoży tonę lakieru. Ja sama bardzo przezywałam podczas jednego z wesel na którym byłam, że mam podtapirowane włosy, zakręcone na prostownicę. Oczywiście po umyciu włosy wyglądały tak samo jak i przed weselem. Trochę dłużej trzymałam na nich maskę i na prawdę, nic im się nie stało złego. Sporadyczne "grzechy" nie sprawią, że zaprzepaścimy wszystko, na co pracowałyśmy. Ja osobiście wiedziałam, że włosy będą męczone bardziej niż zwykle więc wzięłam ze sobą swoje kosmetyki, które im służą i nie było problemu, aby fryzjerka uzyła ich, zamiast swoich z salonu.

14. Nie leń się!
Faktem jest, że, jak pisałam w pkt. 13, gdy opuścisz raz maseczkę czy olejek, nic się nie stanie, Natomiast są substancje, które trzeba wcierać codziennie, jak np. wcierka z kozieradki. Są i takie kuracje, gdzie należny rygorystycznie przestrzegać częstotliwości (kuracja na wypadanie, niektóre kuracje odbudowujące). Tutaj mus, to mus. Musisz być stanowcza dla samej siebie, pilnować się i słuchać etykietki/fryzjera/dermatologa. Mycie co 2 dzień czy wcierka codziennie - to przykazanie, a nie luźna gadka i sugestia.


15. Nie dotykaj, nie czesz co 5 minut!
Wiem, sama po sobie, jak ciężko jest nie dotykać włosów, gdy z suchych wiórów przeistaczają się w miękkie pasma. Macałam je wtedy notorycznie, oglądałam, przeczesywałam palcami. Efektem tego szybciej stawały się tłuste i nieświeże - co powodowało, że trzeba było je myc szybciej, niż tego wymagały.
Jeśli mam akurat dzień typowo nie włosowy i nawet umyte włoski sklejają się w strąki (np. po bardzo silnym nawilżeniu), to czesze je co chwilę. Nic dobrego z tego nie ma, tracę czas, mecze pasma, a za chwile i tak jest to samo. Najlepiej jest wtedy upiać włosy i zapomnieć i sprawie.

I to tyle z zakazów, które udało mi się zebrać przekopując w myślach wszystkie moje grzechy. Wiele się przez te 17 miesięcy nauczyłam. Wiem co robić, czego moje włosy nie znoszą, co lubią i jak o nie dbać. Są niezwykle cienkie i delikatne, łatwo je zniszczyć. Przez jeden poważny błąd z mojej strony zaczęły bardzo wypadać (o tym osobny post). ale rosną i mają się dobrze. Czasem jest im lepiej, czasem gorzej. Nadal się uczę - np. jak zapanować nad włosami krótszymi niż reszta fryzury nie używając prostownicy, tony lakieru i przyklepywania pasm. Jednak, mam nadzieję, że i do tego dojdę i o ile jeszcze popelniam kilka błędów, uda mi się je wyeliminować. 

Czytaj dalej...

L'oreal ELSEVE - dwfazowy eliksir Fibralogy, objętość, gładkość i blask!

Heyka.

Z reguły nie używam już od bardzo bardzo dawna żadnych psikaczy nakładanych po umyciu głowy. W głównej mierze dlatego, że maski mi wystarczą, a odżywka bez spłukiwania za bardzo obciążyła by pomaskowane wcześniej pasma.
Jednak jakiś czas temu skusiłam się na dwufazowy eliksir od Elseve. Od razu na wstępie powiem, ze bardzo przypadł mi do gustu. Zresztą, poczytajcie same. 



Nazwa produktu:
dwufazowy eliksir, Fibralogy, Ekspresowa odżywka regeneracyjna

Producent:
L'oreal Paris, Elseve

Cena:
ok 16 zł za 200 ml

Konsystencja, kolor, zapach:
Zapach jest totalnie typowy dla takiego rodzaju kosmetyków. Konsystencja wodno-oleista, kolor niebiesko-bezbarwny - w końcu to serum dwufazowe ;)

Opakowanie:
Ładna, poręczna butelka z atomizerem

Obietnice producenta:
Natychmiastowe zwiększenie grubości włosów, łatwe rozczesywanie i ochrona przed przesuszeniem.

Skład:




Moje wrażenia:
Na butelce jest wiele informacji, które są mniej lub bardziej zrozumiałe. Po pierwsze to, ze produkt zawiera silixane i serum nablyszczająco-pielęgnujące.
O ile serum to serum i ma spełniać jakieś zadania, to czym jest silixane? Tego nie wiem i nie umiałam się doszukać informacji, ale zapewne jest to po prostu jakieś combo silikonów.



Do psikacza podeszłam ochoczo, choć bardzo ostrożnie. Moje włosy jeszcze trochę wypadają, więc też coraz częściej widzę, że mam przerwy między pasmami, jest ich coraz mniej i wygląda to źle. Dlatego się skusiłam.

Produkt zawsze nakładam na końce i kilka psiknięć leci na całą resztę, a potem rozczesuję pasma. Dzięki temu nie przesadzam z ilością i nie mam obciążonych włosów. 
Generalnie eliksir spełnia wiele funkcji o których mowa na etykietce.



Po pierwsze - pomaga rozczesywać włosy. Moje się raczej nie plątają, choć mam dwa takie miejsca, gdzie lubią się kołtunić. Zdecydowanie lepiej idzie mi ich wyczesanie po użyciu eliksiru.

Po drugie - ochrania przed przesuszeniem. Moje włosy miały niedawno wiele BHD i elektryzowały się na potęgę, będąc przy tym lekko matowe i szorstkie. Elseve skutecznie mi pomógł, szczególnie z elektryzowaniem się. Dodatkowo pasma wyglądają na prawdę fajnie i nie są suche. Teraz jestem po rytuale Kerastase, więc serum jeszcze bardziej uwydatnia blask i miękkość.

Po trzecie - po używaniu rzepy, a przed ponowieniem olejowania moje włosy były w stanie tragicznym. Ale o tym kiedy indziej, bo rzepę kocham i będę stosować ponownie, a skutki uboczne łatwo naprawić. Ważne w tym poście jest to, że eliksir w mig poprawił wygląd moich pasm. Stały się mięciutkie, błyszczące i po prostu ładne.

Po czwarte - ten kosmetyk bardzo fajnie wygładza pasma. Nie powiem, żeby jakoś silnie nabłyszczał sam w sobie (może używam za małą ilość), ale rewelacyjnie radzi sobie ze wszelkiego rodzaju fruajdłami, i dobrze wypełnia niepodomykane łuski włosa, przez co na prawdę wyglądają na gładsze i zdrowsze.

Po piąte - pogrubienie włosa i nadanie fryzurze objętości. Hm.. jeśli chodzi o pogrubienie, to raczej tylko tak jak mówiłam, preparat fajnie wnika w łuski, czyniąc włosy wizualnie zdrowszymi. Jednak nie czuje i nie widzę, by włos wyraźnie się pogrubił - lepsze efekty daje wcieranie w nie kolagenu.
Co do objętości, to produkt całkiem dobrze razi sobie z uniesieniem włosów u nasady, mimo swego silikonowo-olejowego składu. Dodatkowo całkiem dobrze przeciwdziała szybkiemu strączkowaniu, więc wizualnie włosów wydaje się więcej.

Po szóste - eliksir nie obciąża włosów, nawet tak cienkich jak moje.



Reasumując, nie znalazłam w produkcie żadnych negatywnych działa. Spełnia swoja rolę dobrze i na pewno długo pozostanie składnikiem w mojej pielęgnacji.
Z tej serii mamy jeszcze możliwość zakupienia szamponu, maski, odżywki i boostera. Eliksir jest chyba nowością, bo w internecie jest o nim bardzo mało wpisów, opinii czy w ogóle opisów i nie znalazłam go w Rossmanie ani w Hebe, a specjalnie patrzałam na półki. Nabyłam go w Naturze i zamierzam skusić się na booster.

Ps.
Ktoś ma ampułki/booster od Kerastase? Chodzi o ten nowy długi booster który podobno da się otworzyć tylko nowa ampułką.

Czytaj dalej...

Rytuał Kerastase - moje włosy na filmikach!! oraz zaproszenie do Salonu Urody Doro

Heyka!

W lipcu 2015 pisałam o bardzo mnie zadowalającym Rytuale Kerastase. Dla ciekawych, wpis jest tutaj KLIK. Jakiś czas potem przyszło pieczenie (wypadanie było już przed rytuałem) i krótka chwilę obwiniałam za to L'oreal. Dopiero miesiąc temu poznałam przyczynę całego tego piekła i nie był to Rytuał, a jednak prawdopodobnie Pilomax. No ale o tym kiedy indziej. 

Skoro odkryłam w czym tkwi mój problem, nie zwlekałam specjalnie długo z ponowieniem Rytuału, bo nie ukrywam, że bardzo chciałam go powtórzyć.

Tym razem wybrałam Salon Urody DORO i o ile nie interesuje Was wpis dotyczący pielęgnacji, przejdźcie proszę do opisu salonu, bo jest na prawdę wart uwagi. Więcej o nim - pod filmikami.

-------

Rytuał jak zwykle zaczął się porządnym umyciem głowy. Pani Kasia, wiedząc o moim skalpowym problemie umyła mi włosy szamponem dla skóry wrażliwej.

Jeśli chodzi o same koncentraty Kerastase, tym razem wybrałam (również z pomocą Pani Kasi) pomarańczowy nawilżający z dodatkiem zielonego - pogrubiającego (wcześniej miałam różowy z pomarańczowym). Taki mix został mi wpsikany i wmasowany we włosy, z pominięciem samego skalpu. 

Potem tradycyjnie - kilkanaście minut w "parówce" wodnej w specjalnym urządzeniu, celem aktywacji preparatów. Podczas tej części popijałam sobie herbatkę i czytałam gazetę.

Po kilkunastu minutach włosy zostały spłukane i wyciągnięte na szczotce (ok, w międzyczasie przecięto jeszcze nieco końcówki, żeby odświeżyć fryzurę ;))

Efekt kolejny raz mnie zachwycił i sprawił, ze znów wrócę po jeszcze. Włosy odzyskały blask.. a nawet dostały jeszcze mocniejszego! Cienkie zniszczone pasemko grzywki wygląda dużo lepiej a same włosy są gładsze i ciut grubsze. Kłaczki są sypkie i bardzo miękkie w dotyku, a co najważniejsze, skóra głowy trzyma się dobrze.

Oprócz pomarańczowej ampułki możecie znaleźć w salonie kilka innych, jakąś wybraną specjalnie dla siebie i dla swoich włosów, dodając do niej trochę innego preparatu (tak jak ja do pomarańczowego dodałam zielony). Ja za swój Rytuał zapłaciłam 69 złotych, a inne Rytuały (wykonywane w Salonie Doro) możecie znaleźć tutaj: KLIK.

A oto efekty po Rytuale:




I mało tego, nagrałam dwa filmiki! ;) Przepraszam tylko, że obrócone, ale tak udało mi sie jakos utrzymac aparat w jednej ręce. Myślę, że sam efekt jest dobrze widoczny, najlepiej w HD 1080p ;)



A teraz obiecane kilka słów o salonie. Najwięcej informacji znajdziecie na ich stronie KLIK

DORO mieści się w Tarnowskich Górach, w ścisłym centrum miasta na ulicy Sobieskiego 2 (koło placu zabaw). 
w salonie pracują cztery fryzjerki, wszystkie bardzo miłe. Ja miałam jak na razie przyjemność z Panią Patrycją i Panią Kasią. Obie są bardzo życzliwe, świetnie doradzą i przede wszystkim wiedzą, co oznacza PODCIĘCIE KOŃCÓWEK i tym samym tracę zawsze końcówki, a nie 5 - 10 centymetrów z długości.
Podczas każdej wizyty proponowana jest mi herbata, kawa lub woda. Dziś wybrałam herbatę, to jeszcze dodatkowo zaoferowano mi wybór z około 10 różnych smaków <3
Panie pracując z moimi włosami zawsze powiedzą coś miłego, zagadają i są uśmiechnięte. Pytają, gdy mają wątpliwości, szanują moje zdanie i robią dokładnie tak jak sobie tego życzę, a nie tak, jak sobie umyśliły w swojej wizji. Nie chcę lakieru - to go nie będzie, mam własny szampon czy piankę - to użyją moich, skoro tak sobie wybrałam, zwłaszcza, ze wiem, co mi najbardziej szkodzi, a co najmniej.

Sam salon jest bardzo czysty, przestronny i jasny. Na parterze znajduje się fryzjer, maszyna do Kerastase, dwie wystawki z kosmetykami (Kerastase, L'oreal i kilka innych. Za ladą "recepcyjną" jest gablotka na której dziś dostrzegłam L'oreal Profiber, co oznacza że salon ma tytuł L'oreal Proffesionel EXPERT.
Salon ma 3 stanowiska do strzyżenia/modelowania i dwa do mycia, z czego fotele przy umywalkach maja funkcję masażu :)
Dodatkowo Doro posiada antresolę, na której wykonywane są zabiegi - depilacji, manicure, pedicure, makijażu, itd. Jest tego na prawdę sporo, więc po szczegóły zapraszam tutaj KLIK.

Polecam ten salon - obsługa jest świetna, sam salon (jako pomieszczenie) wygląda bardzo profesjonalnie i ładnie. Nie będziecie zawiedzione. Jeśli jesteście z okolic - Bytom, Katowice, Chorzów, Gliwice, Zabrze, Tworóg, Miasteczko Śl, Nakło Śl a nawet Lubliniec - zapraszam :)

EDIT:
AHA! Zapomniałabym. Po pierwszym Rytuale, tym w lipcu, przy regularnym olejowaniu i nakładaniu moich ulubionych masek, ten super mocny blask utrzymał się prawie dwa miesiące.
Czytaj dalej...

Make Me Bio - Beautiful Face - krem do twarzy wart uwagi

Heyka!
Nie często jest u mnie tego typu produkt. Z racji tego, że moja cera nienawidzi kremów i uwielbia się po nich zapychać na potęgę, moja pielęgnacja twarzy jest bardzo ograniczona (co niestety skutkuje suchą skórą i zmarszczkami mimicznymi).
Jakiś czas temu postanowiłam zaryzykować i zaopatrzyć się w bardzo lekki krem z MakeMeBio, który kupiłam na Triny.pl
W sklepie uwielbiam to, że poza dość szeroką gamą produktów, a co za tym idzie - dużym wyborem, przesyłki dochodzą ekspresowo, a trinypunkty umilają zakupy miłą zniżką ;)
Tym razem, prócz kremu zakupiłam jeszcze piankę zwiększającą objętość od Natura Siberica. Paczka przyszła dwa dni po złożeniu zamówienia i była pancernie zabezpieczona - kartonowe, mocne pudełko owinięte grubą taśmą klejącą, a w środku produkty zabezpieczone folią bąbelkową.




Przejdźmy jednak teraz do produktu, który można nabyć tutaj KLIK:

Nazwa produktu:
Beautiful face- krem dla skóry skłonnej do wyprysków

Producent:
Make me Bio

Cena:
44 zł za 60 ml

Konsystencja, kolor, zapach:
Zapach jest bardzo przyjemny, delikatny i ziołowy. Konsystencja gęsta, zbita, a kolor biały.

Opakowanie:
Mały, elegancki słoiczek z ciemnego szkła zamykany plastikową zakrętką. Etykietki są proste, ale równie eleganckie. Sam słoik zabezpieczony jest papierową plombą i ozdobiony sznurkiem zawiązywanym na kokardkę. Ja swój sznurek już zdjęłam (stąd resztki włosków na etykietce), bo kremu używałam jeszcze przed robieniem zdjęć na potrzeby wpisu.



Skład:
Aqua, vegetable glycerin, emulsifying wax NF, *organic Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Olea Europaea (Olive) Oil , Macadamia Ternifolia Seed Oil , Capric Triglyceride (fractionated coconut, *organic Butyrospermum Parkii (Shea Butter) Fruit , stearic acid, phenoxyethanol, xantham gum, Centella asiatica (gotu kola extract), Vaccinium Macrocarpon (Cranberry) Fruit Extract , Fragaria vesca (strawberry) fruit extract, Citrus medica limonum (Lemon) fruit extract, melaleuca alternifolia (tea tree) oil, Solanum Lycopersicum (tomato) leaf extract, Citrus Medica Limonum (Lemon) essential oil. 
*Składniki organiczne

Obietnice producenta:
Krem przeznaczony do walki z niedoskonałościami skóry. Zmniejsza zaczerwienienia i zapobiega błyszczeniu. Olejek drzewa herbacianego łatwo przenika przez skórę i pomaga w walce z bakteriami beztlenowymi wywołującymi zmiany trądzikowe. Krem polecany jest również pod makijaż. Dzięki lekkiej konsystencji krem szybko się wchłania, zapewniając komfort problemowej skórze.


Moje wrażenia:
Zacznijmy od małego rozpracowania składu. Kiedy kupowałam ten krem, sugerowałam się jedynie producentem (jestem bardzo zadowolona z pudru myjącego od MMB, więc dałam szansę kremowi) oraz obietnicami działania. Dopiero w domu, na spokojnie zagłębiłam się w skład. Mamy tutaj istną bombę witaminowo olejową:
- organiczny olej z nasion słonecznika,
- oliwa z oliwek,
- olejek macadamia,
- frakcjonowany olej kokosowy,
- organiczne masło shea,
- ekstrakt z owocu żurawiny,
- ekstrakt z owocu truskawki,
- ekstrakt z owocu cytryny,
- olejek herbaciany,
- wyciąg z liści pomidora (tu nie jestem pewna, czy nie ma w składzie błędu i nie powinien tu być fruit zamiast leaf, bo nie znalazłam zastosowania w kosmetyce wyciągu z LIŚCI pomiodora),
- olejek cytrynowy.
Tyle dobroci w jednym kremie <3 Niestety producent nie uściślił czym jest emulsifying wax NF, bo może to być zarówno Cetearyl Alcohol, Polysorbate 60, PEG-150 Stearate, jak i Steareth-20. Stawiałabym przy tym składzie raczej na to pierwsze - Cetearyl Alcohol jako składnik łączący wszystkie pozostałe składniki, poprawiający przy tym właściwości aplikacyjne produktu. 

A teraz o moich odczuciach.
Pierwsze trzy dni aplikacji kremu nie sprawiły, abym go pokochała. Wręcz przeciwnie, skóra wydawała mi się jakaś taka gorsza niż była, pojawiło się kilka syfków. Nie dałam jednak za wygraną, a że niebawem był weekend, postanowiłam trwać w aplikacji kremu nawet, gdybym w wolne dni miała zaleczać to co powstało w ciągu tygodnia. Ale nic z tych rzeczy! Po dwóch kolejnych dniach cera jakby odżyła, stała się miękka, aksamitna, a wszelkie niedoskonałości zaczęły znikać, a co najważniejsze, przestały pojawiać się nowe. Skóra stała się w końcu fajnie nawilżona, ale do tego elastyczna, jędrna i nie rozpulchniona.
Obecnie jestem po miesiącu stosowania produktu i jestem z niego bardzo zadowolona. Jego formuła przy takiej ilości olejków pozostaje nadal niesamowicie lekka, a wchłanianie się to kwestia kilku chwil. Do tego wystarczy na prawdę niewielka ilość kremu, aby pokryć skórę cienką warstewką. Dla mnie równie ważne jest też to, że krem mnie absolutnie NIE zapycha.
Produktu używam na noc, czyli raz dziennie. Pod makijaż nigdy nie nakładam kremu - może robię źle, może dobrze, nie wiem. Boję się spróbować, boję się pozatykania porów zbyt dużą ilością nałożonych kosmetyków. 
A! Jeśli o porach mowa, zauważyłam, że krem ma działanie lekko je zwężające. Oczywiście zaskórniki  otwarte nadal są i nadal tworzą się nowe, ale jest ich zdecydowanie mniej niż przed używaniem kremu. Natomiast wszelkiego rodzaju zaskórniki zamknięte czy ropne pryszcze to teraz u mnie temat tak rzadki, że prawie nieobecny.
Krem bardzo fajnie wyrównał mi koloryt skóry. Niestety, mam skłonności do zaczerwienień w okolicach nosa - po miesiącu stosowania MakeMeBio Beautiful Face problem jest dużo mniejszy.
Co do wydzielania sebum, tutaj temat jest nieco zawiły, bo krem jest przeznaczony do skóry problematycznej. Ja takiej nie posiadam, ale skusiłam się na ten krem tak czy siak, bo wymyśliłam sobie, że dzięki niemu moja cera stanie się nieskazitelna. Oczywiście, jest dużo lepsza niż była (choć na pewno nie powinnam wcześniej zbytnio narzekać), ale nie wiem, czy wydzielanie sebum się zmniejszyło. Może odrobinkę tak, choć raczej utrzymuje się na tym samym poziomie. Nie jestem w stanie powiedzieć jak krem poradziłby sobie u dziewczyn które rzeczywiście mają ogromne problemy ze świeceniem się. 



Reasumując krem:
- wygładza skórę,
- zwalcza niedoskonałości i chroni przed powstaniem nowych,
- zwęża pory,
- jest niesamowicie lekki,
- nawilża,
- szybko się wchłania,
- jest wydajny,
- nie zapycha,
- redukuje zaczerwienienia,
- prawdopodobnie zmniejsza wydzielanie sebum.

Dla mnie to obecnie jest krem idealny i mimo kopsztu 44 złotych - kupię kolejne opakowanie. Jego działanie i wydajność w pełni uzasadniają tą cenę. Jestem bardzo zadowolona z produktu i cieszę się, że wytrzymałam pierwsze trzy dni mieszanych uczuć co do tego kosmetyku. Widocznie skóra się oczyszczała, a wiemy, że to najgorszy etap przed prawidłowym działaniem produktów zarówno zewnętrznych jak i wewnętrznych.

Polecam :)


Czytaj dalej...
URODOWE POPOŁUDNIE... © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka