Kąpiel Agafii - WITAMINOWA maska do twarzy FITOAKTYWNA

Hey dziewczyny.
Dziś kilka słow o jednej z moich ulubionych maseczek - o fitoaktywnej, witaminowej Agafii.
Jest to maska wzbogacona o oleje i ekstrakty jagód z tajgi odżywia skórę w witaminy i minerały. Głęboko nawilża, wygładza cerę i wspiera odnowę skóry.


Kupiłam ją za 10 zł w Triny.pl. W saszetce znajduje się 100 ml kosmetyku, starczyło mi to na jakieś 7 użyć, czyli nie ma źle. Sama saszetka nie jest wygodna, zwłaszcza pomiętolona z resztkami maski na dnie, dlatego od razu jak przyjechała, nauczona doświadczeniem z maską chabrową - przecisłam ją do szklanego pojemnika z zamykanym wieczkiem. 
Kosmetyk ma przecudowny, różowy kolor, wygląda jak owocowy deser i tak samo smakuje. Nie, nie jadłam maski, ale podczas aplikacji trochę dostało się do ust. Jest słodka. Pachnie bardzo lekko, ale nakładana zaczyna przyjemnie grzać i wydzielać miły, jagodowy zapach. W produkcje znajdziemy też cząsteczki jagód.


Produkt zawiera soki z: poziomki, tajgowej maliny i wiciokrzewu sinego. Owoce te są bogate w kwasy organiczne i witaminy, które przyczyniają się do głębokiego nawilżenia i odżywienia skóry. Maska w składzie ma też organiczny olejek dzikiej róży, który zawiera zawiera witaminy A i C, dzięki czemu tonizuje skórę i zwiększa jej właściwości ochronne. Znajdziemy tu także olej ałtajskiego rokitnika, który uaktywnia procesy odnowy skóry.
 Według producenta, maska zawiera w 100% naturalne składniki.

SPOSÓB UŻYCIA: nanieść maskę na oczyszczoną skórę twarzy, omijając obszary wokół oczu. Po 10 minutach zmyć ciepłą wodą. Maskę stosować 1-2 razy w tygodniu.

Skład: Glycerin, Vaccinium Vitis-Idaea Fruit Powder, Rubus Idaeus (Raspberry) Seed Powder, Sucrose Palmitate, Sorbitane Caprylate, Organic Rosa Canina Fruit Oil (organic rosehip oil), Hippophae Rhamnoides Friut Oil (Altai sea buckthorn oil), Fragaria Vesca (Strawberry) Fruit juice (strawberry juice), Rubus Idaeus (Raspberry) Fruit Juice (raspberry juice taiga), Lonicera Caerulea Fruit Juice (juice of honeysuckle), Parfum, Benzyl Alcohol, Dehydroacetic Acid, Citric Acid.


MOJE WRAŻENIA:
Maski samej w sobie, bez dodatków użyłam raz. Nakładało się ją dość przyjemnie - delikatnie grzała podczas wmasowywania jej w skórę, ale "nie ruszana" nie grzała już w ogóle i pachniała mniej intensywnie. Jest troszkę lepka, nie potrafię jej porównać do żadnej znanej mi konsystencji, ale nie ma to wpływu na pogorszenie aplikacji kosmetyku.
Twarz umyłam po 10 minutach od aplikacji, tak jak nakazał nam producent. Moja twarz była bardzo świeża, promienna, lekko zaczerwieniona, ale już po 15 minutach koloryt ładnie się wyrównał.
Kosmetyk nie zatkał mi porów, zmył się bardzo łatwo, a na po jego użyciu nie zaobserwowałam na skórze żadnych przykrych niespodzianek. Skóra była i jest gładka i wygląda zdrowo.
Podczas drugiej i kolejnych aplikacji kombinowałam z olejkami i dodawałam po pół łyżki, czasem oleju z rokitnika, czasem z pestek malin czy pestek brzoskwiń. Maseczka rozrzedziła się wtedy trochę, ale nie spływała z twarzy. Skóra po takim zabiegu wygląda na prawdę dobrze.
2 razy dodałam do maski kremy nawilżające, których nie używam samodzielnie na noc i na dzień, ponieważ masakrycznie mnie zapychają i powodują pryszcze. Nałożone na 10 minut razem z maską nie robią mi nic złego, a twarz wygląda super. 

Czytałam, że nie wszyscy są zadowoleni z działania Fitoaktywnej witaminowej Agafii, ale dla mnie jest to moja ulubiona, lekka, cudownie pachnąca maska, którą kupię od razu, jako pierwszą zaraz przy kolejnym zamówieniu kosmetyków. 
Czytaj dalej...

Maski, odżywki..wszystko dla włosów oraz TYDZIEŃ AJUWERDYJSKI

Witam.
Ostatnio zastanawiałam się nad tym co mam w szafce.
Kallos Botox, Kallos Keratynowy, B.app keratynowe, balsamy, które osobiście moim włosom średnio pasują, jedna maskę drożdżową Agafii, Staroaltasjką Agaffi.. Same proteiny albo zioła.
Oczywiście jest Kallos Banan czy Cherry, ale brakował mi takiej na prawdę porządnej maski emolientowej czy humekantowej, z wyciągami, olejami...
Postanowiła, że kupię kilka za jednym zamachem, żeby mieć, próbować, ewentualnie dzielić się i wymieniać. Wybór padł na:

  • Natura Siberica - Spray do włosów i ciała. Żywe witaminy
  • Planeta Organica - TOSKAŃSKA maska do włosów 
  • Planeta Organica - Złota maska do włosów, organiczna - AJURWEDYJSKA
  • Planeta Organica - TAJSKA maska do włosów. Blask i siła 
  • Planeta Organica - MAROKAŃSKA maska do włosów 
  • Organic Shop - maska do włosów GRECKA FIGA i OLEJEK MIGDAŁOWY 
  • Planeta Organica - Szampon ORGANICZNY ROKITNIK włosy suche i uszkodzone
  • Planeta Organica - odżywka do włosów ORGANICZNY ROKITNIK włosy suche i zniszczone
  • Natura Siberica - Maska ROKITNIKOWA dla poważnie zniszczonych włosów GŁĘBOKA REGENERACJA
  • Natura Siberica - Maska ROKITNIKOWA dla suchych i normalnych włosów GŁĘBOKIE NAWILŻENIE
  • Planeta Organica Afryka - Maseczka SHEA dla włosów suchych i zniszczonych - odżywienie i regeneracja 
  • Planeta Organica Afryka - Maseczka MANGO dla normalnych i suchych włosów - nawilżająca

oraz coś dla ciała:

  • Natura Siberica - Rokitnikowy krem do RĄK - 75 ml
  • Sylveco - Lekki krem ROKITNIKOWY z dozownikiem - 50 ml

Planuję przez tydzień używać jednej maski, ale raz w też tygodniu czegoś proteinowego. Moje odżywianie włosów polegało na tym, że codziennie, lub co 2 dni lądował to Kallos, to Agafii, to balsam, za chwile keratyna. Owszem, za każdym razem odnotowywałam efekt na potrzeby bloga (mam specjalny zeszyt), ale brak mi było w tym porządku.

na pierwszy rzut wybrałam Planeta Organica - Złota maska do włosów, organiczna - AJURWEDYJSKA. Urzekł mnie jej kolor. jestem już po pierwszym użyciu poprzedzonym olejowaniem olejem lnianym oraz na koniec potraktowane płukaniem w płukance kawowej i włosy obecnie wyglądają tak: 





Blask jest niesamowity. Włosy są na końcach co prawda ciut za lekkie, ale zobaczymy co będzie w niedzielę. Tydzień ajuwerdyjski pokryje się z włosową aktualizacją, także zapraszam do odwiedzin :) 

Czytaj dalej...

Natura Siberica - Odżywka ROKITNIKOWA dla osłabionych i zniszczonych włosów Z EFEKTEM LAMINOWANIA

Hey,
Skoro już jesteśmy ostatnio w temacie rokitnika, to dziś chciałam Wam pokazać i opisać bardzo fajną odżywkę do włosów, właśnie z rokitnikiem, od Natura Siberica. Odżywek w rokitnikowej serii jest kilka, ja mam nawilżającą i tą, o której dziś czytacie - do włosów osłabionych i zniszczonych, z efektem laminowania


Produkt otrzymujemy w ślicznej, pomarańczowej butelce z rokitnikową etykietką dedykowaną tej serii.. Za 400 ml zapłaciłam 24 zł, czyli cena nie jest jakaś specjalnie przerażająca, a produkt jest bardzo wydajny i starcza na długo. Pachnie rokitnikiem, jest lekko kwaskowaty. Nie każdemu ten zapach się podoba, mnie jest on obojętny. 
Opakowanie jest dość twarde i tak jak w przypadku balsamów Agafii - aby wydobyć kosmetyk odkręcam cały korek. 


Co z włosami robi nam ta odżywka? Przede wszystkim regeneruje strukturę uszkodzonych włosów, pokrywa warstwą ochronną powierzchnię włosów, czyni włosy bardziej gęstymi i lśniącymi, ułatwia proces rozczesywania oraz chroni przed uszkodzeniami podczas stylizacji na gorąco.
Odżywka jest idealna do pielęgnacji osłabionych, farbowanych i rozjaśnianych włosów, a także włosów po trwałej ondulacji.


Efekt laminowania tworzy się podczas pokrywania przez odżywkę powierzchni włosów warstwą ochronną. Produkt wygładza włosy i zamyka ich łuski. Wchodzące w skład odżywki witaminy i aminokwasy odżywiają i regenerują włosy. Po zastosowaniu odżywki włosy stają się w widoczny sposób bardziej gładkie, elastyczne, sprężyste i posłuszne.
Olej ałtajskiego rokitnika i marokański olejek arganowy przyczyniają się do powstawania keratyny zapewniającej włosom wytrzymałość i blask.
Kladonia Śnieżna, róża damasceńska (arktyczna) i olejek z nasion białego lnu syberyjskiego zachowują wilgoć głęboko w strukturze włosa.

Skład: Aqua, Cetearyl Alcohol, Cyclopentasiloxane, Bis-Cetearyl Amodimethicone, Behentrimonium Chloride, Panthenol, Cetrimonium Chloride, Glyceryl Stearate, Lauryl Glucoside, Phospholipids, Glycine Soja (Soybean) Oil, Glycolipids, Glycine Soja (Soybean) Sterols, Polyquatemium-37, Hippophae Rhamnoides Fruit Oil*, Argania Spinosa Kemel Oil*, Linum Usitatissimum (Linseed) Seed Oil*, Abies Sibirica Needle ExtractWH, Cetraria Nivalis ExtractWH, Diplazium Sibiricum ExtractWH, Rhodiola Rosea Root ExtractWH, Pinus Pumila Needle ExtractWH, Hydrolyzed Wheat Protein, Sodium PCA, Sodium Lactate, Arginine, Asparctic Acid, PCA, Glycine, Alanine, Serine, Valine, Proline, Theronine, Isoleucine, Histidine, Phenylalanine, Retinyl Palmitate, Sodium Ascorbyl Phosphate, Tocopherol, Biotin, Folic Acid, Cyanocobalamin, Niacinamide, Pantothenic Acid, Pyridoxine, Riboflavin, Thiamine, Yeast Polypeptides, Hippophae Rhamnoidesamidopropyl BetaineHR, Pineamidopropyl BetainePS, Glycerin, Cetrimonium Bromide, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Dehydroacetic Acid, Sodium Benzoate, Citric Acid, Parfum, CI 15985, CI 19140


MOJE WRAŻENIA:
Odżywki używam jedynie wtedy, gdy myję włosy szamponem nawilżającym z tej samej serii. Trzymam ją na głowie około pół godziny, a potem zmywam ciepłą i na koniec chłodną wodą.
Już odciśnięte ręcznikiem wilgotne włosy są wyraźnie bardziej nawilżone, błyszczące i niesamowicie gładkie. Rozczesują się rewelacyjnie, przyjemnie układają. Po wysuszeniu pasma są śliskie, sypkie i gładkie, włosy wydają się grubsze, a przy tym zupełnie nie są obciążone. Nawet na drugi dzień mam włosiska pełne objętości i puszyste, przy jednoczesnym bardzo fajnym ujarzmieniu ich i wygładzeniu. 
Jednak co odżywka, to nie maska i nie używam jej często, a raczej sporadycznie, kiedy zależy mi na na prawdę gładkiej fryzurce. Oczywiście bardzo kuszą mnie maseczki z tej serii, ale na razie B.app, Kallosy i Agafii zajmują sporo miejsca w szafce, więc kilka rzeczy muszę zdenkować, aby miejsce na nowe mieć ;)

Polecam odżywkę każdej z Was, której włosy nie są w najlepszym stanie, a która ma czasem takie dni, gdzie koniecznie każdy włos musi wyglądać idealnie, musi być gładki, lśniący i dociążony.

Zdjęcie z pierwszego dnia olejowania włosów zostało zrobione po zastosowaniu tej maski, przy użyciu szampony o którym pisałam wyżej. Kłaczki wyglądają więc dzięki tej odżywce tak:



Pozdrawiam
Czytaj dalej...

Trochę wiosny....i resztki zimy

Witam, dziś coś dla oka.
Wczoraj byłam na spacerze - przepiękna pogoda, błękitne niebo, ciepłe słońce.
Wiosna w pełni, wszystko budzi się o życia. Wszędzie drzewa cudnie obsypane kwiatami. Jest cudownie.












Widać też resztki jesieni i zimy:




Czytaj dalej...

Long 4 Lashes - wielki wzlot i bardzo bolesny upadek

Witam Was, 
dziś chciałam Wam powiedzieć słów kilka o kosmetyku LONG 4 LASHES przeznaczonym do pielęgnacji (wyglądu, zagęszczenia i długości) rzęs, którego sekretem jest aktywny składnik – bimatoprost. Bimatoprost w kosmetologii jest on obecnie uznawany za jeden z najbardziej skutecznych związków, które stymulują wzrost rzęs. O tym składniku dowiedziałam się przypadkiem, kiedy tata koleżanki zaczął leczyć jaskrę (w kroplach na jaskrę jest bimaoprost) i zaczęły mu rosnąć niesamowicie długie rzęsy. Niestety jedyny kosmetyk zawierający ten składnik kosztował wtedy około 250 zł, a leki na jaskrę były według mnie zbyt niebezpieczne dla zdrowych oczu, nawet jeśli krople były by nakładane tylko na linię rzęs. W końcu jednak pojawiło się tytułowe serum i byłam przeszczęśliwa, kiedy mój narzeczony kupił mi je w prezencie. 
Produkt znajduje się w bardzo małej, ale ładnej buteleczce. za 3 ml zapłaciliśmy wtedy około 70 zł, ale teraz widziałam różne promocje na te serum. 
Produkt nakładamy na linię rzęs cienkim, miękkim pędzelkiem. Aplikacja jest dzięki temu na prawdę szybka i łatwa. 


Kilka słów o rzęsach i działaniu na nie bimatoprostu: jedynie w 30 pierwszych dniach życia rzęs następuje ich wzrost (potem już nie rosną i znajduj a się w tak zwanej fazie stacjonarnej), a sama długość ich życia to od 3 do 6 miesięcy - po tym okresie włoski wypadają. Bimatoprost działa na rzęsy zarówno w pierwszej fazie – stymulując ich wzrost i zwiększając ich liczbę, jak i w drugiej fazie – przedłużając ich życie, dzięki czemu rzęs jest zawsze więcej.
Według producenta, pierwsze efekty (wzmocnienie i łatwiejsze rozczesywanie rzęs) powinny być widoczne po 3 tygodniach regularnego stosowania. Dla zaobserwowania pełnego efektu wydłużenia i zagęszczenia należy przeprowadzić pełną 6 miesięczną kurację. Po jej zakończeniu, dla podtrzymania efektu kuracji, stosować serum co drugi dzień. 

Skład: Aqua, Pentylene Glycol, Pentaerythrityl Tetraisostearate, Bimatoprost, Hydrolyzed Hyaluronate, Pantenol, Allantoin, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Disodium Phosphate, Triethanolamine, Methylparaben, Alcohol.

Moje wrażenia:

Pierwszy tydzień kuracji przebiegał bez zarzutu. Rzęsy wyglądały dobrze, a oczy nie puchły i nie łzawiły, a czytałam, że niektóre dziewczyny produkt uczulił. Po około 2 tygodniach zauważyłam znaczną poprawę jakości i długości rzęsek. Były wyraźnie bardziej gęste, cudownie układały się pod szczoteczką z tuszem i przede wszystkim, większość z nich była na prawdę dłuższa. Malowałam się chętnie, dzięki temu lepiej było rano wstać, oczy wyglądały zjawiskowo.
Euforia trwała około 5 tygodni. Po tym czasie rzęsy zaczęły mi wypadać hurtowo więc natychmiast odstawiłam Long 4 Lashes na bok. Podczas demakijażu, malowania się, mycia twarzy wypadało po 5-7 włosków na raz. W kolejnym tygodniu wyglądałam komiczne, bo w prawym oku straciłam około 60% rzęs. W lewym było trochę lepiej - wypadła mniej niż połowa. Byłam załamana. Nie wiedziałam jak mam sobie pomóc, więc przez jakiś czas przestałam malować oczy, co było dla mnie nie lada wyzwaniem.
W końcu rzęsy przestały wypadać. Po miesiącu czasu wyglądały już dużo lepiej, a po 2 miesiącach na powrót były takie, jak przed stosowaniem produktu.


Nie wiem jaki składnik produktu spowodował u mnie takie wypadanie rzęs. Czytałam, że niektóre osoby przeżyły to samo, ale z kolei "niewolnice" tego kosmetyku, bo inaczej nie da się ich nazwać, z pazurami wyskakiwały na nie, że to naturalna kolej rzeczy i że zawsze wypada nam po ok 15 rzęs dziennie i że dziewczyny są po prostu...głupie, a często była to nawet regularna, forumowa wojna przeciwniczek i zwolenniczek L4L. Więc i ja jestem głupia, bo normalnie podczas demakijażu nie mam włosków ani na chusteczce, ani na twarzy. Podczas malowania moje rzęsy nie zostają na szczoteczce z tuszem, a takie coś miało miejsce po stosowaniu L4L. 

Nie wiem, czy mam Wam polecać te serum. Z jednej strony na krótki czas mi pomogło i nie wiem czy uwrażliwiłam się na jakiś składnik po czasie, czy całe serum stosowane dłużej tak na mnie podziałało. Z drugiej strony wiele dziewczyn zachwycone jest tym produktem, używają go cały czas i nic złego im się nie stało. Mnie jednak ta mała, biała buteleczka skutecznie odstraszyła od każdego tego typu serum. 
Czytaj dalej...

Płukanka z hibiskusa - czy coś mnie w niej zachwyca?

Witam.
Dziś chciałam kilka słów napisać o płukance z hibiskusa. W tabeli po lewej stronie znajdziecie "Najlepsze posty włosomaniaczek" i też stamtąd czasem czerpię informacje dotyczące płukanek i tam też wyczytałam o płukance z tej chińskiej róży. Hibiskus jest kwiatem znanym, suszony można nabyć w każdej herbaciarni, i w zależności od firmy i opakowania, kosztuje od 4 do 10 zł za 50 gram. Tak, różnica w cenie ogromna, a w płatkach właściwie żadna. 




Dlaczego zdecydowałam się na tą płukankę? Przede wszystkim lubię hibiskusa. Mam 2 kwiaty w doniczkach, nasz legwan też go uwielbia jeść, dlatego wybór padła na niego. Poza tym informacja, że płukanka ma pomóc we wzroście włosa oraz że nadaje włosom lekko rudawy, miodowy odcień przekonała mnie do reszty. Dodatkowo hibiskus zakwasza włosy, więc domyka łuski i niesamowicie nabłyszcza.



Suszone kwiaty kupiłam za 4,50. Miałam do wyboru jeszcze opakowanie za 10 zł, ale jak wspomniałam, firma i kartonowa paczuszka zawyżyły cenę. Wzięłam więc te tańsze, w celofanowym woreczku. 

Do tej płukanki przygotowałam się bardzo rytualnie. Nasypałam 2 łyżki suszu do zaparzarki i zalałam około 750 ml wrzącej wody. Następnie podglądałam, jak woda zabarwia się kwiatami. Najpierw napar zrobił się niebieski, by po chwili przejść w fiolet, w granat a na końcu w mocną, czerwoną wiśnię. Gdy już był na prawdę ciemny, odstawiłam go do wystygnięcia i zajęłam się włosami. 




Nałożyłam na skalp sok z rzepy, a gdy przeschnął, naolejowałam włosy mixem olejków (awokado, słodkie migdały, rokitnik). Po godzinie zmyłam dwoma szamponami, mocniejszym i łagodniejszym, a później nałożyłam na kłaczki Kallosa Bananowgo. Po 30 minutach dokładnie wypłukałam włosy i odsączyłam nadmiar wody. Przyszedł czas na hibiskusa. Przelałam napar do atomizera i wpsikałam go w skalp, a potem rozprowadziłam psikaczem po całości. 
Powiem Wam, że wanna wyglądała, jakbym tam kogoś zabiła i to ze szczególnym okrucieństwem. Wszędzie czerwony, krwisty płyn. Owinęłam głowę ręcznikiem i zabrałam się za spłukiwanie wanny. Napar po rozrzedzeniu wodą zrobił się niebieski, jak w pierwszej fazie zaparzania. Ręcznik także zabarwiło mi na niebiesko. Taka magia ;)
Po przesuszeniu włosów pod ręcznikiem przyszedł czas na suszenie u układanie. Tradycyjnie, na skalp pianka-mus rokitnikowy Natura Siberica na objętość, na długość żel-spray witaminowy Natura Siberica i na końcówki Garnier cudowny olejek ochrona przeciwtermiczna. 
Po 15 minutach fryzura była gotowa.
I teraz moje spostrzeżenia:
Jestem blondynką, mam do tego bardzo jasne pasemka. Niestety moje włosy nie zabarwiły się ani na fiolet, ani na rudo, ani na czerwono. Właściwie w ogóle się nie zabarwiły, tylko nabrały lekko siwego, gołębiego blasku i BARDZO delikatnej, siwo-niebieskiej poświaty. Nie podoba mi się to jakoś, czuję się jakby mi włosy lekko posiwiały, choć sam kolor nie jest jakiś szczególnie zły. Prawdę mówiąc na prawdę liczyłam na jakiś fajny odcień, przede wszystkim ciepły. No trudno. Na fotkach nie potrafiłam uchwycić tego koloru, ponieważ światło jest sztuczne :( 
Efekt na włosach, pomijając kolor, jest na prawdę przeciętny. Włosy stały się bardzo lekkie, aż za lekkie i przy suszeniu latały na wszystkie możliwe strony. Jako tako je ujarzmiłam, ale fryzura nie wyglądała dobrze, była płaska i bez życia, pomimo użycia pianki objętościowej i czesania włosów jak zwykle. Po prostu całość była brzydka. Mało tego, nawet pianka, żel i olejek nie pomogły mi w walce z przesuszem, jaki często zdarza się przy płukankach typowo ziołowych i kwiatowych. Myślałam że olejowanie przed myciem a potem emolientowy Kallos Banan, a na koniec Garnierowski olej załatwią sprawę, ale się myliłam. 
Włosy błyszczą jak zwykle, nic spektakularnego. Są bardzo miłe w dotyku, pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że "czuć je zdrowiem, gdy zbierze się w dłoń koński ogon", ale końce są szorstkie. Dużo lepiej wyglądają te włosy nie tknięte trwałą i farbowaniem, ale nie jest to to, czego oczekiwałam po tej płukance, bo jednak włosy mam do ramion, a nie tylko do ucha.
Reasumując - płukanka w ogóle nie spełniła moich oczekiwań, a nawet gorzej - zawiodła mnie. Przygotowywałam się do niej jak do czegoś, co mnie zachwyci, a tu taka totalna porażka. 
Płukankę robiłam wczoraj, a oto zdjęcia z dziś. Myślałam, że tak jak z reguły dzieje się z moimi włosami - dociążą się po nocy i będą się lepiej układać. O ile strona z grzywką wygląda nawet dobrze, o tyle ta bez - tragedia, postrzępione, suche fruwajki przy twarzy. Objętości też zazwyczaj po nocy nie tracę. Tutaj jednak przyklap totalny. No taka trochę tragedia, a w nocy włosy leżą za poduszką i nie odkształcają się za bardzo, nie prostują ani nie wywijają w odwrotną stronę. 
W ciągu dnia włosy powoli wracały do lepszego wyglądu, wieczorem ich końce nie były już tak tępe, włosy zaczęły się bardziej miękko układać. A może ta płukanka zaczyna działać dopiero 24 h po zastosowaniu? No kto ją tam wie..;)





Przyklap:


Zdaję sobie sprawę, że te włosy nie wyglądają jakoś wybitnie  źle, jednak w porównaniu z tym co z reguły mam na głowie po płukance z kawy, te po hibiskusie są po prostu przeciętne. Wczoraj, świeżo po suszeniu było o wiele gorzej, bo choć przyklap był mniejszy, dużo bardziej straszyły suche końcówki. 

Resztę suszonych kwiatów będę parzyć i wypijać, ponieważ jest z nich całkiem smaczna herbata.
Pozdrawiam.

Czytaj dalej...

OLEJ Z ROKITNIKA - ten mój najlepszy, idealny do wszystkiego

Witam Was ślicznie.

Dziś, w ramach miesiąca wzmożonego olejowania, chciałam Wam przedstawić olejek rokitnikowy, o którym mało czytam na Wizażu czy na Waszych blogach, a szkoda, bo jest to olej - cud.


Moja przygoda z rokitnikiem zaczęła się w momencie gdy kupiłam olej na porost włosów, który to zawiera rokitnikowy olejek. Już wtedy zauważyłam wyraźną poprawę kondycji włosów, podczas korzystania z produktu. Zaczęłam zagłębiać się w temat i całkiem przypadkiem powstał ten (KLIK) post, który do reszty przekonał mnie o zakupie czystego oleju z rokitnika. 
Nie będę się rozpisywała na temat cudownych właściwości ogólnych tego owocu, bo wszystko zostało już opisane przez Panią Olgę Pietraszewską w poście z linku. Chciałabym się skupić na moich odczuciach.

Przede wszystkim olej kupiłam stacjonarnie i za 100 ml zapłaciłam 36 zł. W sklepach internetowych ten sam olej widziałam za 60 zł i to w butelkach 50 ml. Polecam więc rozejrzeć się albo zamówić przez aptekę. Ja kupiłam w Radosnej, jest u nas najtańsza. 
Olejek dostałam w ciemnej, szklanej butelce z korkiem posiadającym zabezpieczenie przed pierwszym otwarciem. Po otworzeniu atakuje nas charakterystyczny zapach. Mnie raz się on podoba, raz nie. Jest cierpki, lekko gorzki i kwaśny zarazem, czasem wydaje mi się świeży, a czasem pachnie jak zepsuty owoc - nie wiem od czego to zależy, bo cały czas mam ta samą butelkę z taką samą zawartością.
Olejek ma intensywnie pomarańczowy kolor. Lekko barwi włosy, ale zmyty 2 razy znika. Nałożony na skórę wygląda przerażająco, ale bez problemu zmywa się nawet samą wodą i buzia nie jest pomarańczowa. 



Moje doświadczenia z tym olejem:

Od razu powiem, że oleju nie piję - po oleju lnianym miałam taki wysyp, że boję się teraz każdego oleju używanego wewnętrznie.

Olej nakładam na włosy, na ok 2 godziny przed myciem. Rozprowadza się rewelacyjnie, ponieważ jest niezbyt gęsty, nawet lekko wodnisty. Włosy mają po nim intensywnie pomarańczową barwę, ale dobrze wymyte nie są nim zafarbowane. Wrażenia po wysuszeniu są nie do opisania. Początkowo myślałam, że najlepszy na świecie jest olej ze słodkich migdałów, ale to własnie rokitnikowy jest tym ideałem. Włosy błyszczą jak marzenie, są sypkie, ale dociążone, miękkie, mięsiste, pełne życia i cudownie się układają. Gdyby nie to, że mam w domu kilka olei, to używałabym tylko tego z rokitnika. Uwielbiam moje pasma po olejowaniu tym produktem. Po prostu uwielbiam.



Twarz. Zdarza mi się nalać olejku na wacik i przetrzeć nim cerę. Wyglądam wtedy dość komicznie, ale po zmyciu produktu, buzia jest nawilżona, bardzo promienna i odżywiona. Punktowo nakładam na wszelkiego rodzaju poważne niedoskonałości i to na prawdę działa. Olejek bardzo dobrze goi wszelkie paskudztwa, których nie chcę na mojej buzi, zwłaszcza po wspomnianym wcześniej wysypie po lnianym oleju. Cudownie działa w połączeniu z odżywczymi maskami na twarz, na przykład z fitoaktywną maseczką Agafii.

Ciało. Olejek dolewam do wszystkiego, szczególnie do masła do ciała. Początkowo byłam zachwycona działaniem pomarańczowego masła Agafii, ale dopiero po dodaniu oleju z rokitnika osiągnęłam stan idealny - cudownie miękka, elastyczna, nawilżona skóra. Aksamitna, sprężysta i zdrowa. Do tego zyskuje fajny koloryt, dzięki intensywnej barwie rokitnika.  

Jedyne co mnie nie zachwyciło to płukanka z naparu owoców rokitnika - przede wszystkim myślałam, że napar będzie rudy, a jego kolor jest praktycznie bezbarwny, jak woda. Po drugie, praktycznie nic ciekawego na moich włosach nie zdziałał - były takie zwyczajne, nawet lekko spuszone. Zostanę więc tylko przy fenomenalnym olejku, a napary będę pić ;)

I na koniec: jeśli szukacie gotowych kosmetyków z wyciągiem z rokitnika, Natura Siberica ma nową linię kosmetyków rokitnikiem. Mam z tej serii 3 oleje (na porost, na końcówki i na długość), piankę-mus, spray odżywczy, szampon i dwie odzywki. Są to moje najlepsze kosmetyki. Nie znam obecnie nic lepszego co miało by podobne zadania do spełnienia, co te kosmetyki.
Yep, rokitnik górą :) 



Czytaj dalej...

Shinybox kwiecień 2015

Witam.



Oto i jest moje pierwsze Shinybox a w nim:


1. BIOLAVEN Organic, Żel do mycia twarzy
cena: 16 zł / 150 ml

2. THEO MARVEE, Tonik do twarzy
cena: 46 zł / 200 ml

3. DOVE, Odżywczy żel pod prysznic z mleczkiem kokosowym i płatkami jaśminu
cena: 12 zl / 250 ml

4. GLAZEL Visage, Cień sypki
cena: 15 zł / szt

5. GLAZEL Visage, Kamuflaż
cena: 25 zł / szt.

Pierwsze 1000 suskrybentek otrzymało też Pharmacy Labolatories Antyperspirant (cena: 16 zł / 60 ml), ale niestety, mnie ta przyjemność ominęła.

W pudełku znalazłam także miesieczny kod na plan diety i trening od Vitali. 

Najbardziej cieszy mnie tonik i żel mujący do twarzy. Kamuflaż jest niestety zupełnie nie w moim kolorze, a Dove nie używam - nie lubię tego do cna mydlanego, mdłego zapachu. Dla mnie każdy Dove pachnie tak samo. Cień bardzo mi się podoba i chętnie jutro go użyję, ale mam go troszkę mniej niż w pudełeczku. Czemu? A no dlatego:



Czytaj dalej...

Spowiadam się... ;)

Witam Was. Dziś zupełnie inny post.
2 dni temu przeczytałam TEN wpis Niewyparzonej Pudernicy. Post mnie w żaden sposób nie uraza, bo nie żalę się, bo pisanie dla Was sprawiawia mi osobistą przyjemność i nie mam też białych dech, tylko drukowane tło fotograficzne. Moją uwagę zwróciła jedna rzecz o której wspomniała autorka postu.
Powiem Wam, że nie wiedziałam, że są blogerki kosmetyczne, które kupują kosmetyk, fotografują go, a potem recenzują bez używania i sprzedają. To jest parodyczne i denerwujące zarazem, bo nic mnie tak nie wkurza, jak chęć bycia popularnym i dążenie do tego celu poprzez kłamstwo. 
Owszem, moje zdjęcia robię hurtem, gdy przychodzi większa dostawa, albo nazbiera się kilka produktów, ale zawsze ich potem uzywam. Nie lubię fotografować uwalonych słoików czy tłustych etykiet, bo lubię etstetykę i lubię czyste opakowania, zwłaszcza na zdjęciach, a rozmazana na ręce konsystencja białego kremu źle mi się kojarzy.... Ale nigdy nie pomyślałabym, że jest jakiś ktoś, kto do sfotografowanego kosmetyku nigdy nawet nie zajrzy, nie mówiąc już o jego używaniu. Jestem nową blogerką kosmetyczną i chyba wiele się o tym światku muszę jeszcze nauczyć. 
Spieszę więc donieść, że moje produkty po uwiecznieniu ich na zdjęciach są przeze mnie skrupulatnie testowane i zużywane. U mnie zawsze możecie liczyć na recenzję przetestowanego kosmetyku.
I tak dla przykładu mamy tutaj:


Czarne mydło Agafii
Peeling solny Agafii
Maskę droźdźową Agafii

B.app maske keratynową

 szampony Petal fresh

Niektóre Kallosy

Kompleksy olejków

Biovaxy Glamour Orchidea i Kawior

Maskę staroaltajską Agafii
Masło do ciała Agafii
Mydło cedrowe Agafii

 Przełożone z saszetek do szklanych pojemników maseczki Agafii

Oczywiście w paranoję nie popadnę, to nie wszystkie pootwierane kosmetyki z mojej szafki. Butelek które nie są przeźroczyste też nie będę na wagę stawiać, aby pokazać Wam, że produktu ubyło ;) Chciałam tylko rozwiać wątpliwości, gdyby ktoś jakieś miał, czy aby na pewno recenzje są rzetelne. Są. Nie chcę aby ktoś kiedyś pomyślał o mnie źle. 
Pozdrawiam :)




Czytaj dalej...
URODOWE POPOŁUDNIE... © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka