Mini-recenzje - część 1

Heyka.

Są takie kosmetyki, które nie zasługują na osobny wpis. Ale i tak czasem bywa, że wiele blogerek w tym samym czasie ma to samo, testuje nowości, opisuje je w zbliżonych do siebie dniach. Są tez kosmetyki, które ma każda i prawie każda je już zrecenzowała. I ja mam kilka takich ciekawostek i pomyślałam sobie, że nie będę tworzyć kilku wpisów, bo prawdopodobnie i tak większość je pominie, bo temat się wyczerpał. Stąd też dzisiejszy post z minirecenzjami kilku kosmetyków i kultowego TangleTeezera.



Suchy szampon Batiste.
Kupiłam go w maju i użyłam dwa razy. Nie dlatego, że mi nie odpowiada, ale zwyczajnie go nie potrzebuję przy mojej częstotliwości mycia włosów. Dwa razy jednak mnie uratował.
Użycie go jest dziecinnie proste. Spryskujemy nim włosy u nasady, a później wcieramy w skalp i włosy u nasady. W ten sposób skrobia zawarta w kosmetyku wchłonie nadmiar sebum. Następnie włosy rozczesujemy i układamy jak zwykle.
Szampon jest bardzo dobry, na prawdę fajnie odświeża fryzurę i unosi włosy. Nie powoduje przyklapu ani uczucia szorstkich włosów, co jest dla mnie niezwykle ważne. 
Jedyne co mi w nim przeszkadza, to to, że nawet u mnie, na dość jasnych włosach, widać biały proszek. Wyczesuję, wyczesuję, a on nadal tam jest. Nie jest to jednak tragedia i szampon zaliczam do tych dobrych kosmetyków.

Tangle Teezer.

Kultowa szczotka, którą zna każdy. Ja swoją mam od prawie roku i coraz częściej widzę ją w różnych miejscach - w toalecie w kinie, kiedy jakaś dziewczyna poprawia sobie fryzurę, na wycieczce do Aten - kiedy w autokarze koleżanki z nudów robiły sobie różne uczesania, na Waszych zdjęciach podczas sesji samej szczotki, albo jako zwyczajny dodatek i wypełnienie tła.
Moja ocena szczotki jest jedna - rewelacja. Posiadam różowo-fioletową wersję Original, ale nie przeszkadza mi to zabierać ją wszędzie ze sobą.  Mam tylko jedną, a czeszę się nią i w domu i poza nim,  choć ostatnio kupiłam zamiennik TT Compact i chyba to ona będzie podróżować ze mną od tej pory. Nie szarpie, nabłyszcza i świetnie rozczesuje. Jest delikatna dla skóry głowy. Nie niszczy mi włosów ani ich nie wyrywa. Jest mocna, trwała i bardzo prosta w oczyszczaniu. Jest po prostu idealna.



BrushEgg
Mała pierdoła kupiona pod wpływem chwili (i pozytywnych recenzji) za około 5 zł(!) z AliExpress. Brushegg to jajeczko do czyszczenia pędzli. Zrobione jest z gumy (silikonu?) i posiada: puste wnętrze, abyśmy mogły wsadzić tam palce i wygodnie trzymać jajeczko oraz zewnętrzną, fakturowaną ściankę, o którą pocieramy myty pędzelek. 
Użytkowanie jest proste. Na jajeczko nalewamy kosmetyk, w którym myjemy pędzle i zmoczonym pędzelkiem pocieramy fakturowaną ściankę. Te mniejsze myjemy na wypustkach, te większe na podłużnych rowkach. Następnie pędzle płuczemy.
Mała rzecz, a cieszy. Jajko myje pędzle szybko i bardzo dokładnie, a przy tym ich nie niszczy.



Szczotka z jonizacją:
Moją mam z Ga.ma. Zadaniem takiej szczotki jest wygładzić włosy, nadać im witalności, blasku i zapobiegać elektryzowaniu się. Szczotka, którą posiadam ma 3 sfery jonizacji i działa na dwie baterie paluszki AAA. Jest bardzo prosta w użyciu i posiada zdejmowaną nakładkę z ząbkami, dzięki temu podczas czyszczenia nie zalejemy elektrycznych elementów czesadła. 
I co ja mogę rzecz? Niestety, mało dobrego. Dzieje się u mnie dokładnie to samo, co u bardzo wielu dziewczyn - włosy wyglądają cudownie - 5 minut po czesaniu. Potem opadają, zbijają się w strąki i wyglądają gorzej niż przed czesaniem. Nawet gdy nic nie robię i siedzę prawie nieruchomo czytając książkę, za chwile mam na głowie jedno wielkie nic. Przyklap i włosy bez życia. Po TT i szczotce z włosia dzika tak się nie dzieje. 
Elektryzowanie - temat krotki, ale dość zaskakujące ma zakończenie. Nic nie elektryzuje mi włosów...poza tą szczotką z funkcją jonizacji ;)



Le Petit Marsellias - żel do kąpieli z werbeną i cytryną. 
Ja swojego żelu nie dostałam (nie zgłaszałam się po niego), ale tyle się naczytałam o nim dobrego, że kupiłam. I rozczarowałam się - zapachem.
Zachwalany przez wszystkich aromat jest według mnie mdły i sztuczny. Żel dobrze się pieni i myje też ok, ale nic poza tym nie robi. Z trudem go zużyłam.



DermoPharma - płatki z ekstraktem z ogórka.
Kit, który nie robi nic z moja cerą. Nie nawilża jej, nie łagodzi podrażnień ani zaczerwienień. Nie koi zmęczonej skóry. Mało tego - po 5 minutach od aplikacji czułam szczypanie i swędzenie (jak się okazało, nie tylko ja). Płatki są nasączone średnio, wiec kiepsko przyklejają się do twarzy i spadają. Największa beznadzieja ostatnich tygodni. 

Pozdrawiam weekendowo :)

12 komentarzy :

  1. Nieraz zastanawiałam się na szczotka z jonizacją ale widze że szkoda zachodu z nią

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam szczotkę TT i brushegg :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Juz nie wyobrażam sobie czesania bez TT;). Ja mam wersję różowo-czarną:).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam tak samo. Jakos inne szczotki sa juz wg mnie kiepskie

      Usuń
  4. Jestem mocno ciekawa tych jajeczek - będę musiała poczynić "inwestycję" w tym temacie ;) te płatki to jakaś katastrofa też je miałam i uważam że to słaba podróba mask sheeta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jak dojdzie mi ostatnia rzecz, będzie jedno u mnie w rozdaniu ;)

      Usuń
  5. Uwielbiam TT i Batiste - jednak z suchych szamponów sprawdza się najlepiej i najmniejszą szkodę robi.

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz to znak, że post został przeczytany :) Zapraszam więc do dyskusji :)

URODOWE POPOŁUDNIE... © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka