Witam.
Na początku powiem, żeby nie było – ja Garniera ogólnie
bardzo lubię. Rewelacyjnie działają na mnie Garnierowe kremy na dzień i na noc,
kremy matujące, nawilżające i kremy BB. Uważam jednak, że firma ta służy mojej
skórze, natomiast włosom nigdy nie przypasował.
Moja przygoda z Fructisem zaczęła się bardzo dawno temu,
kiedy Ganier Fructisa stworzył. Były to wtedy tylko zielone opakowania, szczycące
się odżywcza mocą owoców. Cos na blask, cos na puch, cos na łupież było. Ja kupiłam
wtedy szampon i odzywkę do włosów chyba przetłuszczających się. Gdy Fructis wchodził
na rynek, byłam w okresie dojrzewania, więc włosy przetłuszczały mi się bardzo
szybko. Jednak tak szybko zrezygnowałam z tych preparatów, jak na początku
ochoczo się za nie zabrałam. Włosy miałam oklapnięte, bez życia, tłuste
podwójnie i bez wyrazu. Wtedy jeszcze suszyłam je na powietrzu, więc nie były zbytnio
zniszczone stylizacją.
To był pierwszy i ostatni raz na wiele, wiele lat, kiedy kupiłam
Garnier Fructis. Ostatnio nawet
wyczytałam, że są osoby takie jak ja, którym te owocowe kosmetyki nie służą. Żadne.
Nigdy.
Jednak idąc za kilkoma pozytywnymi opiniami, zaopatrzyłam
siew 2 produkty linii Fructisa z serii Good Bye Demage. Dokladnie były to
GŁĘBOKO ODBUDOWUJACA MASKA oraz CUDOWNY OLEJEK TERMOOCHRONNY.
Na pierwszy rzut poszedł olejek. Pojemność 150 ml za cenę około 25 zł. To, co tak na prawdę mnie w
nim urzekło i tylko dzięki temu jeszcze stoi na mojej półce, to niesamowity,
owocowy zapach. Jest rześki i piękny, w ogóle nie sztuczny.
Skład:
Cyclopentasiloxane dimethiconol argania spinosa oil / argania spinosa kernel oil eugenol limonene linalool benzyl salicylate benzyl alcohol alpha-isomethyl ionone butylphenyl methylpropional citronellol hexyl cinnamal amyl cinnamal parfum / fragrance
Producent informuje na etykiecie: Formuła wzbogacona
olejkiem arganowym otula włosy zapewniając im pielęgnację i ochronę przed
temperaturą do 230 stopni Celsjusza i 2 razy szybsze suszenie. Puszenie jest
pod kontrolą, a włosy natychmiast stają się jedwabiste, miękkie i lśniące. Zastosowany
przed suszeniem, prostowaniem lub stylizacją na gorąco chroni włosy i ułatwia
ich rozczesywanie. Zapobiega puszeniu się włosów i nadaje im miękkość i blask.
Po pierwsze – używałam go do prostownicy. Owszem, nie zauważyłam
zniszczeń na moich jeszcze wtedy bardzo słabych końcówkach. Niestety, olejek
jest ciężkim dosyć kosmetykiem. Próbowałam z jego pomocą zrobić loki. Gdy skończyłam
drugą połowę głowy, pierwsza była już maksymalnie prosta, ale prosta do tego
stopnia, ze moje włosy tak proste nie były nigdy.
Po drugie – jeśli chodzi o przyspieszone suszenie, niektóre dziewczyny
piszą, że to działa. U mnie, podczas stylizacji suszarkolokówką było na odwrót –
włosy bardzo długo nie chciały się dosuszyć. Miałam wrażenie, ze kosmetyk jest
tak ciężki i mokry, że nie dam sobie z tym rady. Stylizacja trwała dwa razy
dłużej, a nie krócej. Myślicie, że może za dużo kosmetyku? A skąd, to były ledwo
wilgotne od olejku dłonie, które wtarły kosmetyk w same ok 5 cmentymetrowe,
mokre końce.
Olejek odznaczał się na moich włosach, końcówki były wyraźnie
bardziej postrączkowane i pozlepiane niż środek i góra włosów, choć nie
sklejone. Wyglądały na lekko tłustawe, mimo, ze jak wspominałam, nałożyłam na
włosy śladowe ilości kosmetyku.
Ale jest i trochę dobrego. Poza pięknym zapachem – pasma są
po olejku bardzo miękkie, a końcówki nie puszą się. Włosy ślicznie błyszcza i są
spektakularnie wygładzone. Dlatego jeśli ktoś ma bardzo zdrowe, gęste i grube włosy,
a przede wszystkim na prawdę długie, olejek sprawdzi się u niego bardzo fajnie.
Włosom krótszym niż do łopatek odradzam. Włosom lekkim, z tendencją do przetłuszczania
się, strączkowania i przyklapywania odradzam podwójnie, zwłaszcza, ze miałam dziwne
wrażenie, że olejek wędruje coraz wyżej i wieczorem mam go aż przy skórze głowy.
EDIT 20.04.2015: Po ponad miesiącu walki z włosami, przesuszeniem i zniszczeniami, moje kłaki są w coraz lepszej kondycji. Przede wszystkim są bardzo nawilżone i błyszczące. Obecnie olejek na włosach (końcówkach) sprawdza się rewelacyjnie. Widocznie wszystko co złe, było efektem zbyt wielkiej różnicy pomiędzy przesuszem na długości, a naolejowanymi Garnierem końcami. Teraz jest równowaga i jest dobrze! Nic się nie odznacza i nie obciąża, a wypracowanie sobie odpowiedniej porcji nakładanej na włosy wcale nie powoduje przetłuszczenia czy też trudności z suszeniem.
EDIT 20.04.2015: Po ponad miesiącu walki z włosami, przesuszeniem i zniszczeniami, moje kłaki są w coraz lepszej kondycji. Przede wszystkim są bardzo nawilżone i błyszczące. Obecnie olejek na włosach (końcówkach) sprawdza się rewelacyjnie. Widocznie wszystko co złe, było efektem zbyt wielkiej różnicy pomiędzy przesuszem na długości, a naolejowanymi Garnierem końcami. Teraz jest równowaga i jest dobrze! Nic się nie odznacza i nie obciąża, a wypracowanie sobie odpowiedniej porcji nakładanej na włosy wcale nie powoduje przetłuszczenia czy też trudności z suszeniem.
A teraz słów kilka o masce.
Skład:
Aqua/water cetearyl alcohol quaternium-87 paraffinum liqudium/mineral oil glycerin behentrimonium chloride cetyl esters niacinamide saccharum officinarum extract/sugar cane extract hydroxyethylcellulose hydrolyzed vegetable protein pg-propyl silanetriol phenoxyethanol limonene camella sinensis leaf extract linalool benzyl salicylate benzyl alcohol propylene glycol isopropyl alcohol caprylyl glycol pyrus malus extract/apple fruit extract pyriodoxine hcl citric acid butylphenyl methylpropional citrus medica limonum peel extract/lemon peel extract hexyl cinnamal phyllanthus emblica fruit extract parfum/fragrance
Maseczka ma za zadanie odbudować wrażliwe i zniszczone włosy
poprzez otulenie każdego włoska. Ma nadac kosmykom blask i miękkość a także zmniejszyć
ilość rozdwojonych końcówek.
Podobno używając 3 razy w tygodniu maski, serum oraz szamponu,
możemy odbudować rok zniszczeń w tydzień. Nie wiem jak to możliwe, gdyż zniszczone
włosy raczej kiepsko się regenerują, no ale skoro tak jest napisane… ;)
Ja oczywiście nie nabyłam serum ani szamponu. Nie kupiłam
także odżywki. Miałam tylko maskę. Maseczka ta zagościła u mnie jeszcze przed
Kallosami. Posiadałam tylko ją i tylko
jej, niestety, używałam. Nakładałam ją po każdym myciu na około 20-40 minut. 5
razy w tygodniu. W konsystencji przypomina mi troszeczkę budyń, troszeczkę masło.
Zapach ma przyjemny, owocowy, dużo mniej intensywny niż olejek.
Po tych pięciu razach Kallosy były wybawieniem. Maska Fructis
GBD nie pomogła moim włosom. Nie zauważyłam żadnych pozytywnych zmian, ale tez
zadnych negatywnych. Nie miałam zregenerowanych włosów (nic, ani odrobinę), nie
były bardziej gładkie, błyszczące, zadbane i zdrowe. Ale nie były też bardziej
obciążone czy tłuste. Maska nie wywołała u mnie żadnych skutków. Po prostu „przyszła
i poszła”.
Niestety dla mnie osobiście kolejną wadą maski, choć to
dziwne, jest to, ze maska jest wydajna. Zamknięta w słoiku o pojemności 300 ml,
przy konsystencji gęstej, ale śliskiej, wystarczy jej niezbyt duża ilość, aby pokryć
nią włosy dłuższe niż do ramion. I to jest problem, bo nadal ja mam, a wracać
do niej nie za bardzo mi się chce.
Pragnę jednak przypomnieć, że są osoby, których włosy kochają
Fructisa, a są i tacy, którym Fructis tylko szkodzi, albo nie robi nic. I w tym
miejscu, na koniec, chcę zacytować pozytywy Anwen dotyczące tej maski"
”Plusy:- zapach ;)
- konsystencja - maska bardzo dobrze rozprowadza się na włosach
- wygodne opakowanie
- wydajność
- bardzo mocne wygładzenie i lekkie wyprostowanie włosów
- włosy są po niej lejące i bardzo błyszczące
- wyglądają na zdrowsze”
- konsystencja - maska bardzo dobrze rozprowadza się na włosach
- wygodne opakowanie
- wydajność
- bardzo mocne wygładzenie i lekkie wyprostowanie włosów
- włosy są po niej lejące i bardzo błyszczące
- wyglądają na zdrowsze”
Pozdrawiam.
Z Garnierem od dawna mi jakoś nie po drodze, więc nie znam tych kosmetyków. Rozprostowywanie włosów teraz już nie jest dla mnie zaletą - polubiłam loki. ;-)
OdpowiedzUsuńJa Garniera bardzo lubię :) To jedyne drogeryjne kosmetyki do włosów jakich używam w całej mojej włosowej kolekcji :)
OdpowiedzUsuń