Płukanka z hibiskusa - czy coś mnie w niej zachwyca?

Witam.
Dziś chciałam kilka słów napisać o płukance z hibiskusa. W tabeli po lewej stronie znajdziecie "Najlepsze posty włosomaniaczek" i też stamtąd czasem czerpię informacje dotyczące płukanek i tam też wyczytałam o płukance z tej chińskiej róży. Hibiskus jest kwiatem znanym, suszony można nabyć w każdej herbaciarni, i w zależności od firmy i opakowania, kosztuje od 4 do 10 zł za 50 gram. Tak, różnica w cenie ogromna, a w płatkach właściwie żadna. 




Dlaczego zdecydowałam się na tą płukankę? Przede wszystkim lubię hibiskusa. Mam 2 kwiaty w doniczkach, nasz legwan też go uwielbia jeść, dlatego wybór padła na niego. Poza tym informacja, że płukanka ma pomóc we wzroście włosa oraz że nadaje włosom lekko rudawy, miodowy odcień przekonała mnie do reszty. Dodatkowo hibiskus zakwasza włosy, więc domyka łuski i niesamowicie nabłyszcza.



Suszone kwiaty kupiłam za 4,50. Miałam do wyboru jeszcze opakowanie za 10 zł, ale jak wspomniałam, firma i kartonowa paczuszka zawyżyły cenę. Wzięłam więc te tańsze, w celofanowym woreczku. 

Do tej płukanki przygotowałam się bardzo rytualnie. Nasypałam 2 łyżki suszu do zaparzarki i zalałam około 750 ml wrzącej wody. Następnie podglądałam, jak woda zabarwia się kwiatami. Najpierw napar zrobił się niebieski, by po chwili przejść w fiolet, w granat a na końcu w mocną, czerwoną wiśnię. Gdy już był na prawdę ciemny, odstawiłam go do wystygnięcia i zajęłam się włosami. 




Nałożyłam na skalp sok z rzepy, a gdy przeschnął, naolejowałam włosy mixem olejków (awokado, słodkie migdały, rokitnik). Po godzinie zmyłam dwoma szamponami, mocniejszym i łagodniejszym, a później nałożyłam na kłaczki Kallosa Bananowgo. Po 30 minutach dokładnie wypłukałam włosy i odsączyłam nadmiar wody. Przyszedł czas na hibiskusa. Przelałam napar do atomizera i wpsikałam go w skalp, a potem rozprowadziłam psikaczem po całości. 
Powiem Wam, że wanna wyglądała, jakbym tam kogoś zabiła i to ze szczególnym okrucieństwem. Wszędzie czerwony, krwisty płyn. Owinęłam głowę ręcznikiem i zabrałam się za spłukiwanie wanny. Napar po rozrzedzeniu wodą zrobił się niebieski, jak w pierwszej fazie zaparzania. Ręcznik także zabarwiło mi na niebiesko. Taka magia ;)
Po przesuszeniu włosów pod ręcznikiem przyszedł czas na suszenie u układanie. Tradycyjnie, na skalp pianka-mus rokitnikowy Natura Siberica na objętość, na długość żel-spray witaminowy Natura Siberica i na końcówki Garnier cudowny olejek ochrona przeciwtermiczna. 
Po 15 minutach fryzura była gotowa.
I teraz moje spostrzeżenia:
Jestem blondynką, mam do tego bardzo jasne pasemka. Niestety moje włosy nie zabarwiły się ani na fiolet, ani na rudo, ani na czerwono. Właściwie w ogóle się nie zabarwiły, tylko nabrały lekko siwego, gołębiego blasku i BARDZO delikatnej, siwo-niebieskiej poświaty. Nie podoba mi się to jakoś, czuję się jakby mi włosy lekko posiwiały, choć sam kolor nie jest jakiś szczególnie zły. Prawdę mówiąc na prawdę liczyłam na jakiś fajny odcień, przede wszystkim ciepły. No trudno. Na fotkach nie potrafiłam uchwycić tego koloru, ponieważ światło jest sztuczne :( 
Efekt na włosach, pomijając kolor, jest na prawdę przeciętny. Włosy stały się bardzo lekkie, aż za lekkie i przy suszeniu latały na wszystkie możliwe strony. Jako tako je ujarzmiłam, ale fryzura nie wyglądała dobrze, była płaska i bez życia, pomimo użycia pianki objętościowej i czesania włosów jak zwykle. Po prostu całość była brzydka. Mało tego, nawet pianka, żel i olejek nie pomogły mi w walce z przesuszem, jaki często zdarza się przy płukankach typowo ziołowych i kwiatowych. Myślałam że olejowanie przed myciem a potem emolientowy Kallos Banan, a na koniec Garnierowski olej załatwią sprawę, ale się myliłam. 
Włosy błyszczą jak zwykle, nic spektakularnego. Są bardzo miłe w dotyku, pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że "czuć je zdrowiem, gdy zbierze się w dłoń koński ogon", ale końce są szorstkie. Dużo lepiej wyglądają te włosy nie tknięte trwałą i farbowaniem, ale nie jest to to, czego oczekiwałam po tej płukance, bo jednak włosy mam do ramion, a nie tylko do ucha.
Reasumując - płukanka w ogóle nie spełniła moich oczekiwań, a nawet gorzej - zawiodła mnie. Przygotowywałam się do niej jak do czegoś, co mnie zachwyci, a tu taka totalna porażka. 
Płukankę robiłam wczoraj, a oto zdjęcia z dziś. Myślałam, że tak jak z reguły dzieje się z moimi włosami - dociążą się po nocy i będą się lepiej układać. O ile strona z grzywką wygląda nawet dobrze, o tyle ta bez - tragedia, postrzępione, suche fruwajki przy twarzy. Objętości też zazwyczaj po nocy nie tracę. Tutaj jednak przyklap totalny. No taka trochę tragedia, a w nocy włosy leżą za poduszką i nie odkształcają się za bardzo, nie prostują ani nie wywijają w odwrotną stronę. 
W ciągu dnia włosy powoli wracały do lepszego wyglądu, wieczorem ich końce nie były już tak tępe, włosy zaczęły się bardziej miękko układać. A może ta płukanka zaczyna działać dopiero 24 h po zastosowaniu? No kto ją tam wie..;)





Przyklap:


Zdaję sobie sprawę, że te włosy nie wyglądają jakoś wybitnie  źle, jednak w porównaniu z tym co z reguły mam na głowie po płukance z kawy, te po hibiskusie są po prostu przeciętne. Wczoraj, świeżo po suszeniu było o wiele gorzej, bo choć przyklap był mniejszy, dużo bardziej straszyły suche końcówki. 

Resztę suszonych kwiatów będę parzyć i wypijać, ponieważ jest z nich całkiem smaczna herbata.
Pozdrawiam.

6 komentarzy :

  1. Lubię Twoje włosy, mają piękny kolor. Nie robiłam nigdy płukanki z hibiskusa, ponieważ bałam się rudego odcienia.Szkoda,że nie sprawdziła - nie lubię jak coś przygotuję i się zawiodę, albo jak kupię słynny kosmetyk i się nie sprawdzi. Ja stosuję czasami z octu jabłkowego - ale też trzeba uważać by nie przesuszyć włosów. Blondynki nawet z płukankami mają trudniej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mnie po octowej niesamowicie swędzi skóra głowy.
      Dziekuję za komplement :)

      Usuń
  2. Dziś odkryłam bloga i przeczytałam od a do z. I musze Ci napisać, że w pełni Cię rozumiem. To przez co przechodzisz. Ja też kiedyś marzyłam o lokach, a fryzjerka zamiast mi odradzić trwałą, to mi ją zrobiła. Dodam, że włosy zawsze miałam gęste, mocne i totalnie proste. Sięgały do pasa. To co się zrobiło po umyciu.. To był koszmar. To nawet nie był baran. To się nadawało tylko do obwiązania sznurkiem od snopowiązałki i udawania snopka siana na polu. Szczotka utknęła i wydałam naprawdę ciężkie pieniądze u jednego z lepszych fryzjerów by ściął włosy - musiałam do ucha :/ - i doprowadził je do jako-takiego wyglądu. Teraz, po trzech latach, mam już włosy do połowy tyłka i teraz w maju idę ściąć ostatnią trwałą jaka mi pozostała. Więc rozumiem Cię chyba w 100% I gorąco kibicuję Ci w tej drodze oraz będę odwiedzać i czytać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 3 lata i włosy do tyłka <3 chcę by mi tak moje szybko rosły

      Usuń
    2. No tyle mojego szczęścia, że one rosną szybko. I tony suplementów - polecam Calcium pantothenicum. Tanie i działa. Ja jestem uczulona na skrzyp więc tylko to i tabletki z pszenicą mnie ratowały :)

      Usuń
    3. To co dzialo sie z moją cerą po CPanth. To był koszmar, odstawiłam. Wiem, że to podobno mija z czasem gdy skóra sie oczysci przy jednoczesnym ciąglym braniu CPanth, ale jednak poddalam się, boję się wysypów :(

      Usuń

Każdy komentarz to znak, że post został przeczytany :) Zapraszam więc do dyskusji :)

URODOWE POPOŁUDNIE... © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka